Trzecia nad ranem. Ukończyłem lekturę Milczenia. Pytania, które niosła treść książki, nie pozwalały na to, by odkładać finał do jutra.
W latach 80., w czasie licealnych fascynacji światem aikido i karate, zupełnie przypadkiem wpadły mi w ręce wspomnienia jezuity o. Pedro Arrupe, Japonia, której nie znamy. Nie wiem, czy to nie ta lektura skłoniła mnie do zainteresowania światem misji. Jezuita porównuje naukę strzelania z łuku według zasad Zachodu i Japonii: „Niech ojciec nie myśli o celu ani o tym, czy trafi. Trzeba wpierw utożsamić się z celem i wtedy spokojnie wypuścić strzałę”. Prosta zasada, która pokazała, jak bardzo różnią się obie mentalności. Nauka odbywała się w okolicach Hiroszimy. Latem sięgnąłem po dramatyczne wspomnienia Odrodzić się z popiołów, opowiadające o wybuchu bomby atomowej w Nagasaki. Tam też ma miejsce akcja Milczenia. To zaskakujące, że znane przeze mnie historie dzieją się w miejscach naznaczonych bombami atomowymi.
Myślę o tym i o pytaniach postawionych przez autora Milczenia. Książka to opis dramatu, który odbywa się w wielu płaszczyznach relacji międzyludzkich, ale i relacji, które dzieją się pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Co dzieje się z autorytetem, który nie podołał próbie? Co dzieje się pomiędzy misjonarzami, którzy wiedzą, że są jedynymi kapłanami pracującymi w antychrześcijańskiej Japonii? Co dzieje się z odpowiedzialnością misjonarza za ludzi, którzy za wiarę w Chrystusa giną męczeńską śmiercią, chroniąc ich życie? To niezwykłe, jak kontekst lektury sprawia, że nie można precyzyjnie określić tego, co może czuć czytelnik po lekturze Milczenia.
Jak powracający ból zęba na kartach książki pojawia się osoba Kichirijo. Przypuszczam, że imię to oznacza „szczęśliwego syna”. Jak na ironię, jako jedyny z rodziny przeżył, bo wyrzekł się Chrystusa. Wyrzeka się Go zresztą wielokrotnie, tak jak wielokrotnie prosi o przebaczenie. Wie, że chciałby być dobrym chrześcijaninem, ale wie też, że jest zbyt lękliwy na bycie nim w czasie pełnym krwi współwyznawców. Ale ciągle ma nadzieję.
Jest też postać mistrza, niezwykłego nauczyciela misjonarzy, znakomitego teologa, który wcześniej od nich podjął misję w Japonii. I jest scena, którą trudno zapomnieć. Z jednym z misjonarzy spotyka się raz w miesiącu. Nie mogą ze sobą rozmawiać. Kiedy odchodzą, każdy w swoją stronę, odwracają się za siebie, by w milczeniu spotkać się wzrokiem.
Nie potrafię podsumować tej książki, nie wiem też, czy zachęcać do tej niełatwej lektury. Zostawię więc tylko zdanie wyrwane z jej wnętrza: „Grzechem jest, kiedy człowiek zapomina o śladach, jakie zostawia w życiu drugiego człowieka”. XVII-wieczna Japonia jest czasem bliżej, niż myślimy.