Dzienniczek św. s. Faustyny przeczytałem po raz pierwszy w 1988 r. Każdy, kto czytał ten tekst, zwrócił uwagę na powszechnie już znany fragment 1312 z końca września 1937 r., opisujący odwiedziny Jezusa na furcie krakowskiego klasztoru jako ubogiego, wynędzniałego młodzieńca. Pod koniec lat 80. XX w. widok żebraków czy też skrajnie ubogich osób na poznańskich ulicach nie był wydarzeniem codziennym. Fragment ten pewnie i ja wtedy czytałem bardzo metaforycznie, choć znałem opisy wielkiego kryzysu gospodarczego lat 30.
Dzień przed tegoroczną Wigilią na Wzgórzu św. Wojciecha podchodzi do mnie wyziębiony mężczyzna. Mówi, że nie chce pieniędzy, ale żebym kupił mu coś do jedzenia. Pan mnie przecież zna – kontynuuje rozmowę. Często widział mnie pan z Mariuszem. To zdanie zwróciło moją uwagę. Mariusza, który pojawiał się często w tym miejscu, nie widziałem od jakiegoś czasu. Kilka razy zastanawiałem się, skąd ta nieobecność, dlatego zapytałem, co u niego. To ty nie wiesz? Mariusz nie żyje. Myślałem, że wiedziałeś… Zapewniam, że gdyby tak było, przyszedłbym na pogrzeb.
Są postaci, które zajmują ważne miejsce w naszym świecie. Taki był Mariusz. Gdziekolwiek go spotykałem, zawsze witał radosnym spojrzeniem czy podniesieniem ręki. Podziwiałem jego umiejętność tworzenia metafor przy powitaniu. Czasem szedł ze mną przez ul. Działową, bo chciał się dowiedzieć, co u mnie słychać. Od dawna nie prosił o nic, był po prostu jak spotkany życzliwy znajomy. To jednak dzisiaj mniej ważne.
Dowiedziałem się, że nie umarł gdzieś na ulicy, tylko w godnych warunkach… Jego kolega zapewniał mnie o dbaniu o jego grób, we wskazanej z pamięci alejce. „Chcesz to pokażę ci, gdzie leży…” Z dumą mówił, że miejscowy ksiądz odprawił Mszę pogrzebową i nie pozwolił, by go pochowano w blaszanej trumnie. Było dużo ludzi. Normalnie miał pogrzeb jak człowiek, w drewnianej trumnie.
Nie znam tego księdza, nie wiem, jaki ma głos ani jak wygląda, ale cieszę się, że został dla ubogich kolegów zmarłego kimś wyjątkowym – kapłanem, który przywraca im godność. Zapewne o tym nie myślał, że jego gest będzie dla nich kawałkiem żywej Ewangelii. Zresztą dla mnie też. Przechodząc obok ubogich i żebrzących staram się zamienić z nimi choć słowo. Boję się, że przejdę obojętnie obok Jezusa.
A po Mariuszu obok pustki pozostanie zdanie: Znamy się tyle lat, a jeszcze nigdy razem się nie pomodliliśmy. Warto o tym pomyśleć w rozpoczynającym się Roku św. Brata Alberta, zanim ktoś nam będzie wmawiał, że niezwracanie uwagi na proszących o pomoc nie jest tym samym co obojętność wobec nich.