Logo Przewdonik Katolicki

Święty Antoni w rękach "heretyków"

Monika Białkowska
fot. Robert Woźniak/PK

Z niebieskiego domu ktoś ukradł św. Antoniego. Żadną tam cenną czy zabytkową figurę, ale zwykłą, gipsową. Nie na wzbogaceniu się zależało złodziejowi. Chciał ocalić świętego z rąk „heretyków”.

Wszystko zaczęło się od dworca kolejowego. Piętnaście lat temu dworce były symbolem bezdomności. Baptyści, którzy przyjechali prosto ze Stanów Zjednoczonych, widzieli masę ludzi, która przelewała się przez poznański dworzec. Uderzał ich kontrast między tym miejscem, a resztą miasta. Zanosili bezdomnym kanapki i herbatę w termosie, ale wciąż mieli wrażenie, że robią za mało. Zaczęli szukać miejsca, do którego ludzie mogliby przychodzić już nie po herbatę, ale po to, żeby zmienić swoje życie.

Niebieski dom
We wsi Długa Goślina nieopodal Poznania znany reżyser sprzedawał właśnie dom. Dziwny, malowany na niebiesko, otoczony niewysokim murem. Zupełnie nieprzypominający typowych polskich domów. Wyglądający trochę tak, jak żywcem przeniesiony z amerykańskiej prowincji. Przypominał misjonarzom ich rodzinne strony, zdecydowali się więc na jego zakup. Sprzedający wiedział, że są baptystami, postawił więc warunek: ale kapliczki św. Antoniego w murze nie ruszacie! Ma zostać tak, jak jest. Zgodzili się, w końcu co komu przeszkadza kapliczka w narożniku muru. A miejsce na ośrodek terapeutyczny było idealne.
Reżyser przebudował dom mocno, w zasadzie wymyślił go na nowo. Trudno to dziś zauważyć, ale ludzie we wsi pamiętają, że niebieski dom miał dwa bliźniacze budynki. Jednym z bliźniąt była katolicka plebania za zakrętem piaszczystej drogi.

Pastor z pędzlem
Miejscowi nie byli zachwyceni, że zamiast znanego reżysera we wsi zamieszkają „heretycy”. Na dodatek z jakimiś ludźmi z problemami. Kto chciałby mieć za sąsiadów alkoholików, leczących się, nie leczących, co za różnica? Na pewno zaczną się burdy, awantury, przecież ci obcy mogą być niebezpieczni! Niewiedza plus stereotypy plus lęk tworzą mieszankę wybuchową. To się mogło skończyć bardzo różnie. Pewnej nocy z kapliczki w narożniku muru zginęła figura św. Antoniego. Wmurowana była, ktoś ją brutalnie wyłamał. Nikt nie ścigał złodzieja, bo baptyści kradzieży nie zgłaszali, a miejscowi wiedzieli, że to żadna kradzież nie była, tylko ratowanie świętego z rąk heretyków.
Pusta kapliczka straszyła przechodniów, ale i do niej ludzie zaczęli przywykać. Baptyści i ich podopieczni wyraźnie się starali wtopić w wieś. Roznieśli ulotki: „Chcemy pomagać. Bezinteresownie”. Potem czekali cały sezon. Jesienią zgłosili się pierwsi chętni, tacy ważniejsi ludzie we wsi. Ludzie z ośrodka posprzątali im ogród, przekopali kawałek ziemi. W drugim roku dostawali już bardziej odpowiedzialne zadania. W trzecim roku zmienił się we wsi katolicki proboszcz i potrzebował pomocy przy remoncie plebanii. Poszli i odmalowali mu cały dom. Proboszcz dopiero pół roku później dowiedział się, że jeden z jego malarzy jest pastorem u baptystów. Zobaczył go przypadkiem w telewizji. Jak przeczytał podpis na pasku, to aż usiadł z wrażenia.
Z siekierami do proboszcza

Ludzie przekonali się, że mieszkający w ośrodku mężczyźni nie są niebezpieczni. Przeciwnie, bywają bardzo pomocni. Nie wszczynają awantur. Żyją w takich samych warunkach jak reszta wsi, niczym się nie wyróżniają. Ziemi mają niewiele, ale za to mają pszczoły. Na razie około dwudziestu uli, ale zaraz będzie pewnie z pięćdziesiąt.

Na dodatek nowy proboszcz jakoś inaczej zaczął o nich mówić. Następnego dnia, jak tylko sprowadził się do wsi, poszedł piaszczystą drogą za zakręt, żeby się przywitać i przedstawić. I powiedzieć, że jakby co, to on jest tu niedaleko i jest otwarty na spotkania. Potem sobie poszedł na Mszę, oni też akurat mieli swoje modlitewne spotkanie.

Kiedy potrzebował pomocy w karczowaniu chaszczy za plebanią, poszli do niego z siekierami. Za pomoc mogli wziąć całe drewno, uzbierane przez poprzednika, a po wymianie pieca już niepotrzebne.

– Dzięki Bogu ktoś mnie od tego drewna uwolnił! Przez podwórko nie było jak przejść, co miałem z tym zrobić? – wzdycha ks. Jan.

– My opowiadamy tę historię jako świadectwo Bożej łaski – odpowiada pastor Darek. – W naszym kościele postrzegają cię teraz jako narzędzie w Bożym ręku.

– Przygotowywaliśmy się do zimy – dodaje pastor Marcin. – Prowadziliśmy wyrąb w lesie, próbowaliśmy coś sobie uzbierać, ale to była tylko namiastka wobec tego, co dostaliśmy!

Darek na co dzień nie mieszka w Długiej Goślinie. To dlatego, kiedy zabierali drewno sprzed plebanii, ks. Jan nadal nie wiedział, że Darek jest pastorem.

 

Żeby Chrystus był uwielbiony

Ks. Jan trafił do Długiej Gośliny bez specjalnej przyczyny, ot z kurialnego rozdzielnika. Jeśli ktoś jednak szukałby dowodu na działanie Ducha Świętego, tu znalazłby go bez większego kłopotu. Zanim bowiem trafił na wiejską plebanię, ks. Jan przez lata prowadził ekumeniczną pielgrzymkę polsko-niemiecką między Gnieznem a Magdeburgiem. Zaprzyjaźnił się z niemieckimi protestantami. Potem jeździł do Warszawy, żeby postudiować i ekumenicznej praktyce dać solidne podstawy. To dlatego nie bał się baptystów po drugiej stronie piaszczystej drogi. I nawet do głowy mu nie przyszło, żeby nazywać ich heretykami.

– Nie ja to sobie wymyśliłem – śmieje się dzisiaj. – Nie usiadłem i nie wpadłem na pomysł: „Będę ekumenistą!”. Swoje pierwsze ekumeniczne doświadczenie miałem w seminarium. Kolega powiedział mi, że jedzie na prawosławną Paschę. Zainteresowałem się. Prawosławna? Ja też chcę! Nie wiedziałem wtedy, co to znaczy… Ale kiedy już wyszedłem z cerkwi po pięciu godzinach stania na liturgii, z której nic nie rozumiałem, po raz pierwszy dziękowałem Panu Bogu za Sobór Watykański II. Ale to mimo wszystko było piękne doświadczenie. I nigdy nie żałowałem, że tam byłem. Potem Pan Bóg spotkał mnie z Justusem Verdin i zaczęło się ekumeniczne pielgrzymowanie z Niemcami. To dlaczego teraz do baptystów miałem nie pójść?

– Kiedy pierwszy raz usłyszałem o twojej pracy, to w pierwszym odruchu podziękowałem Panu Bogu za takiego człowieka – mówi pastor Darek do ks. Jana. – Widziałem, że się angażujesz w ekumeniczne działania, masz przyjaciół w kościele protestanckim, myślałem: super, przynajmniej ma świadomość, że są też inne kościoły, niekoniecznie tak historyczne, jak Kościół katolicki! A kiedy już pogadaliśmy o twojej pracy i o tym, co chcesz tu robić, pomyślałem, że tak zupełnie szczerze z serca ci na to wszystko błogosławię, żeby praca dobrze ci poszła, żeby Chrystus był uwielbiony w twojej służbie.

 

Modlimy się za ciebie

Czy katolicki ksiądz się nie boi, że mu baptyści wiernych z kościoła zabiorą? Że ludzie pójdą do nich, nie do niego?

– Jeśli ktoś, patrząc na mnie, nie odkryje Pana Jezusa – to ja pójdę za to do piekła – mówi ks. Jan. – To kwestia mojej wiarygodności. Mam swoją drogę i jestem przekonany, że ta droga, że mój Kościół prowadzi mnie do Boga. Mogę i powinienem swoim przekonaniem zapalać tych ludzi, za których jestem odpowiedzialny. Ale jeśli oni tego u mnie nie znajdą, to właśnie mnie Bóg z tego rozliczy, a nie kogoś innego. To będzie moja wina. Po obu stronach dialogu dojrzewamy do tego, że ewangelizacja nie może być prozelityzmem. Słuchając moich braci zza miedzy widzę, że głoszą Jezusa Chrystusa. To czego mam się bać? Przecież robią to, co ja! A ja wiem, że jestem katolikiem. Wiem, dlaczego jestem katolikiem. I modlę się za nich.

– A my modlimy się za ciebie – uzupełnia pastor Darek. – Ekumenizmu się nie buduje, nie można go nakazać, on po prostu jest. To stan takiego pojednania się z Jezusem, który jest współdzielony przez każdego z członków ekumenizmu. Jeśli ten stan pojednania jest autentyczny, autentyczny jest też ekumenizm.

– Na płaszczyźnie teoretycznej w dialogu ekumenicznym zrobione już zostało wszystko, co można było zrobić – mówi ks. Jan. – Dalej nie pójdziemy, bo musielibyśmy zrezygnować z części swojej tożsamości. Teraz najważniejsze, co możemy zrobić, to po prostu się poznawać i zaprzyjaźniać.

– Bez tej przyjaźni nie bylibyśmy wiarygodni – dodaje pastor Marcin. – Wierzyć w tego samego Jezusa i zwalczać się nawzajem? Nie wyobrażam sobie!

 

Relacja, która leczy

Ks. Jan Kwiatkowski jest proboszczem parafii pw. św. Marii Magdaleny w Długiej Goślinie. Pastor Marcin Łukaszuk to dyrektor Ośrodka New Life Center (NLC) w Długiej Goślinie. Pastor Dariusz Cieślak jest członkiem zarządu Fundacji „Bread od Life”, członkiem Rady Kościoła Baptystycznego i wychowawcą w ośrodku.

W Ośrodku NLC jest czternaście miejsc dla mężczyzn, którzy pracują nad wyjściem z uzależnienia. Często to ludzie bezdomni lub tkwiący w uzależnieniu przez długie lata. Tu otrzymują pomoc i specjalistyczne wsparcie w wychodzeniu z nałogu. Przy okazji aktywizowani są społecznie. Przy pomocy wychowawców biorą udział w akcjach na rzecz lokalnej społeczności, przygotowują paczki dla dzieci, organizują lokalne wydarzenia.

– Nasz dom jest ośrodkiem terapeutycznym. Diagnozujemy problem, pokazujemy drogę wyjścia i na tej drodze wspieramy – mówi pastor Marcin. – Zależy nam też na powrocie naszych pacjentów do Ojca, bo tym, co naprawdę leczy, jest relacja. Staramy się stworzyć dogodne warunki do tego, by nasi podopieczni swój rozpoznany problem przynieśli do Boga i Jego prosili o uleczenie, o umiejętność przebaczenia innym. Sami doświadczyliśmy mocy Boga, który działa w życiu człowieka, więc dzielimy się tym doświadczeniem.

Wśród podopiecznych Ośrodka nie ma ani jednego baptysty. Wszyscy są katolikami.

 

Nie tacy straszni?
Któregoś jesiennego wieczora ktoś zapukał do drzwi katolickiej plebanii. Ks. Jan wpuścił do środka speszonego mężczyznę z workiem na plecach. Mężczyzna wyjął z worka lekko potłuczoną figurę św. Antoniego. Zwykłą, gipsową, żadne dzieło sztuki. Potem opowiedział wszystko: że myślał, że to trzeba jak kiedyś w czasie wojny przed Niemcami chować; że przecież w szkole go uczyli, że tacy to świętych nie czczą, więc na pewno zniszczą; że on nie chciał źle; ale skoro ksiądz z nimi rozmawia, i braćmi nazywa, i wspólnie na Wielkanoc misterium przygotowuje, to może to jednak nie są tacy straszni heretycy? I że tę figurkę chciał zwrócić. Kilka lat ją przechował, ale skoro nie zniszczą, to może ksiądz im odda?

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Hans Jorge
    20.01.2018 r., godz. 15:27

    "Przewodnika Katolicki" zamiast pisać blebry o heretykach mógłby napisać ciekawszą historię kaplicy baptystycznej położonej w Poznaniu przy ul. Grunwaldzkiej 53. Otóż: kaplica cmentarna ewangelickiego Szpitala Diakonisek w Poznaniu zbudowana miała być wraz ze Szpitalem w 1911 r. Problematyka jej powstania jest o tyle ciekawa, że aż do 1937 r. nie była ona w jakimkolwiek zainteresowaniu poznańskich władz cywilnych. Sprawę odnotował jedynie plan fragmentu Grunwaldu. Porównując mapę z 1937 r. z geodezyjną mapą Poznania z 1998 r. stwierdzamy jednoznacznie, że mamy do czynienia z obiektem sakralnym. W 1937 r. wojsko polskie mogło zainteresować się obiektem w kontekście zbliżającej się wojny. Do tego czasu prof. Z. Zakrzewski nie odnotował problemu także w kontekście rajdów motocyklowych przy Zakładzie Diakonisek (pamięć zapisana po wielu latach). Natomiast plan Poznania z 1936 r. ukazujący okręgi wyborcze nie zauważył jakiejkolwiek ewangelickiej kaplicy znajdującej się przy ul. Grunwaldzkiej, gdy przy sąsiedniej ul. Marcelińskiej zauważono niewielkich rozmiarów cerkiew prawosławną. Podczas okupacji niemieckiej lat 1939-1945 obiekt nie został szczególnie zauważony. "Ostdeutscher Beobachter" przy publikacji nekrologów odnotował jedynie istnienie dwóch kaplic ewangelickich położonych w obecnym Parku Zwycięstwa (Manitiusa). Natomiast w latach 1945-1961 oprócz braku informacji na temat kaplicy Diakonisek nie podejmowano szerszych dyskusji na temat likwidacji cmentarzy ewangelickich w Poznaniu położonych w Parku Zwycięstwa. Stąd powstała możliwość przekazania kaplicy na rzecz Baptystów w 1962 r., obiektu przez nikogo nie chcianego, także przez wojsko radzieckie stacjonujące w Szpitalu Diakonisek w latach 1945-1946. Sprawą drugorzędną była znajomość pastora Baptystów z pastorem ewangelicko-augsburskim w 1962 r., jak i fakt, że córka pastora Baptystów była lekarką. Miano także na uwadze fakt przy sporządzaniu odpowiedniej dokumentacji, że kaplica położona była na terenie Szpitala.

  • awatar
    Inge
    21.11.2017 r., godz. 14:45

    Przed drugim Soborem Watykańskim Katolicyzm był uważany "za wielką nierządnicę" czasów apokaliptycznych. Miała to być reakcja sekciarzy na postawę Kościoła względem sekciarstwa. Dzisiaj istnieją tacy, którzy uważają jeszcze Katolicyzm za "Babilon". Nie trzeba wskazywać palcem o kim myślę w tej chwili... Dlatego warto by się zastanowić zanim napisze się artykuł w poważnej gazecie, czyli w "Przewodniku Katolickim": czy warto poruszać tematykę "heretyków", którzy byli przecież uważani nie tak dawno wręcz za "dno społeczne", "ludzi pomylonych", czy "zwykłych religijnych wykolejeńców"!

  • awatar
    Joschka
    04.06.2017 r., godz. 13:40

    Artykuł napisany jest trochę naiwnie, licząc na to, że wierni są "nie pisaci, nie czytaci". Przypomnę , że nie tylko w dwudziestoleciu międzywojennym XX w. w "Przewodniku Katolickim" ostrzegano mieszkańców Poznania, a także dawnego Posen, przed działalnością baptystycznego misjonarza Jana Petrascha, który miał być stronnikiem germanizacji Wielkopolski. Opisywane były nawet jego nabożeństwa w Poznaniu i nawracanie zgermanizowanych Mazurów, którzy śpiewali pieśni do znanej melodii "Alle Voegel sind schon da". "Przewodnik Katolicki" dodawał nawet, że poznańscy Baptyści byli "siedmiu zasad", dodając z pewnością, że była to działalność niekatolicka. Obecnie nikt w "Przewodniku Katolickim" nie raczył przypomnieć wiernym, że Baptystów jakże często utożsamiano z Adwentystami Dnia Siódmego i Świadkami Jehowy, a ich chrzty ludzi dorosłych uznane zostały za ówczesną sensację (katolickie zbiegowiska pragnące zobaczyć jakieś obrzędy innowierców). "Przewodnik Katolicki" nie raczył także zobaczyć do dominikańskiego czasopisma rodem z Poznania z 1974 r. opisującego spotkanie ekumeniczne z 1972 r., w którym uczestniczyli przedstawiciele Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego, Ewangelicko-Augsburskiego i Kościoła Chrześcijan Baptystów. Dlatego też, zanim coś się napisze, warto by przestudiować własną literaturę "Przewodnika Katolickiego" a nie ukazywać tylko i wyłącznie jakieś fragmentaryczne wiadomości, choć bardzo piękne z Długiej Gośliny. Owszem: dzisiaj jest ekumenizm, który nie tak dawno był jeszcze uważany za grzech ciężki, z którego należało się wyspowiadać!

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki