W sobotę 7 stycznia stracono na szubienicy dwóch kolejnych irańskich więźniów politycznych. Czterdziestolatek Sejjed Mohammad Hosseini był pracownikiem fermy drobiowej. Znacznie odeń młodszy, bo zaledwie dwudziestoletni, Mohammad Mehdi Karami był aktywny jako sportowiec oraz wolontariusz pracujący z dziećmi. Obydwu zatrzymano na początku listopada w mieście Karadż, leżącym niedaleko Teheranu. Krytycznego dnia na miejscowym cmentarzu zebrali się żałobnicy, pragnący uczcić pamięć jednego z uczestników fali masowych protestów, jaka wczesną jesienią rozlała się na terytorium całego Iranu. Tak jak 500 pozostałych ofiar został on wtedy zabity przez siły bezpieczeństwa. Podobnie tragicznie zakończyła się próba rozproszenia zgromadzonych na cmentarzu: wzburzony tłum zlinczował jednego z milicjantów.
Udział w linczu jest poważnym przestępstwem, dlaczego zatem dwaj straceni Irańczycy zostali w tym tekście nazwani więźniami politycznymi? Otóż, po pierwsze, sąd nie udowodnił im zamordowania członka paramilitarnej organizacji Basidż, zresztą równie młodego jak Karami. Zarówno on, jak i Hosseini byli jedynie, z całą pewnością, uczestnikami tamtej żałobnej uroczystości i protestu przeciw policyjnej ingerencji. Po drugie, padli oni ofiarami „wymiaru sprawiedliwości”, który dochodzi swych praw w sposób zideologizowany i nietroszczący się o sprawiedliwość zarówno wobec oskarżonych, jak też, w istocie, wobec samego zabitego. Skazano ich bowiem nie za zabójstwo, lecz za „światowe zepsucie” oraz „wojnę toczoną z Bogiem”. Te dziwacznie brzmiące sentencje to w irańskim ustawodawstwie konkretne paragrafy, albowiem kodeks karny w teokratycznie rządzonym Iranie motywowany jest rygorystyczną wersją szyickiej moralności. Z powodu podobnych zarzutów karane są więc w tym kraju setki osób, spośród których dziesiątki trafiały – oraz nadal trafiają – na szafot.
20 tys.
osób zatrzymano po wrześniowych protestach, które sami Irańczycy nazywają rewolucją. Wydano już 14 wyroków śmierci, z czego cztery zostały wykonane
Przeciw rządom ajatollahów
W toku wrześniowych protestów, które sami Irańczycy nazywają rewolucją, władze zatrzymały prawie 20 tys. osób. Spośród nich około stu przypadków sąd zakwalifikował pod paragrafy podobne powyższym, za które grozi kara śmierci. Wydano już czternaście takich wyroków, z czego cztery zostały wykonane.
Protesty wybuchły po śmierci dwudziestoletniej mieszkanki Teheranu, Mahsy Amini. Dziewczyna została zatrzymana 13 września na stołecznej ulicy przez patrol policji obyczajowej – podobno za to, że niedostatecznie zakrywała chustą swoje długie włosy. Trzy dni później okazało się, że nie żyje. Władze co prawda udostępniły film, na którym młoda, odziana w hidżab kobieta mdleje już w policyjnej poczekalni – co ma dowodzić, iż umarła z powodu naturalnych powikłań, nie zaś w wyniku pobicia podczas przesłuchania. Tłumaczenia nie brzmią jednak zbyt wiarygodnie, a na filmie nie można stwierdzić tożsamości jego bohaterki.
Imię Mahsy Amini stało się odtąd ikoną społecznego sprzeciwu, chyba największego w historii państwa ajatollahów. Za prawami człowieka, gwałconymi fundamentalistycznymi ustawami, w tym za prawami kobiet – które system irański dyskryminuje w sposób szczególny – opowiada się duża część, a prawdopodobnie większość irańskich elit: naukowcy, ludzie kultury i sztuki, dziennikarze oraz sportowcy. Ci ostatni zaprotestowali przeciw surowym i niesprawiedliwym wyrokom irańskich sądów w sposób widoczny dla świata, bo podczas mundialu w Katarze.
Śledcze praktyki
Obserwując zarzuty oraz tok tych procesów, można opisać schemat, w jakim działa irański aparat represji. Przede wszystkim są to procesy polityczne i nikt co do tego nie może mieć wątpliwości, także zwolennicy systemu. Panujący w Iranie ustrój zakłada bowiem, że państwo to, właściwie jedyne na świecie, jest orędownikiem moralności i społecznego ładu, jaki poprzez Koran i proroka Mahometa (w szyickiej interpretacji) ustanowił sam Bóg. Dlatego wszyscy, którzy aktywnie sprzeciwiają się ustrojowi, zarabiają etykietkę osób „zepsutych przez świat” oraz „walczących z Bogiem”. A za to jest kara, która – ma się rozumieć – musi być surowa.
Owa argumentacja, choć toporna w naszych oczach, trafia jednak ciągle do części społeczeństwa, szczególnie tej mniej wykształconej i żyjącej na prowincji. Dzięki temu może być podporą chwiejącej się władzy. A ta bez skrupułów antagonizuje naród, przeciwstawiając „zdrowym siłom” bezbożny świat zewnętrzny (szczególnie Zachód), jak również rodzimych „hipokrytów” oraz „zdrajców”.
Przykładów jest aż nadto. Dwie dziennikarki opisujące matactwa władz podczas śledztwa w sprawie śmierci Mahsy Amini niebawem same trafiły pod sąd pod zarzutem szpiegostwa. Ten sam zarzut otrzymał Alizera Akbari, były wiceminister obrony za prezydentury ajatollaha Chatamiego (1997–2005), uważanego za liberała. Akbari został aresztowany w 2019 r., a więc jeszcze przed masowymi protestami ostatniej jesieni, istotą sprawy jest tutaj jednak jego brytyjskie obywatelstwo. Władze z jednej strony pokazują ludowi, że przeciwnicy systemu to ludzie obcy i skorumpowani przez Zachód. Z drugiej strony postawienie ciężkiego zarzutu obywatelowi któregoś z państw zachodnich daje okazję do oferty wymiany. Tak się właśnie dzieje w przypadku Belga Oliviera Vandecasteele, który w ostatnich dniach został skazany, również za szpiegostwo, na 40 lat więzienia oraz 74 uderzenia kijem. Teheran sugeruje, iż może odstąpić od wykonania tej kary, jeżeli Bruksela uwolni irańskiego dyplomatę, uwięzionego za usiłowanie wysadzenia w powietrze siedziby organizacji irańskich opozycjonistów.
Sprawy polityczne, szczególnie te, które wytacza się od jesieni ubiegłego roku, obciążone są nadto zestawem drastycznych represji. Osoby poddane śledztwu są torturowane, fizycznie oraz psychicznie (groźby rozprawy z rodziną). Poddaje się je wielogodzinnym, nieustającym przesłuchaniom, podczas których aplikowane są im psychotropy, mające ich „rozmiękczyć”, by dostarczały władzom takich zeznań, których one oczekują. Co więcej, przesłuchania te są nagrywane, by można było wykorzystać je publicznie. W ten sposób postąpiono ze znanym raperem Tumadżem Salehim oraz piłkarzem Amirem Nasr-Azadanim, również oskarżonym o zabicie jesienią policjanta. Azadani, dzięki publicznie wyrażonej „skrusze”, uniknął kary śmierci, a „łaskawy” sąd skazał go jedynie na 26 lat więzienia – dokładnie tyle, ile lat liczy sobie skazaniec.
Są jeszcze inne, niewidoczne dla obserwatora z zewnątrz aspekty zaciemniania despotycznego charakteru tych wyroków. Przykład: wspomniany na początku tekstu Mohammad Mehdi Karami był Kurdem, zaś jego rzekoma ofiara, milicjant z Basidżu, to, sądząc z nazwiska, irański Ormianin. Dla niewyrobionych obserwatorów może to być powód do ocen emocjonalnych, bazujących na starych, etnicznych uprzedzeniach, które tylko odwracają uwagę od prawdziwych przyczyn tragedii. A one z etnicznymi waśniami nic wspólnego nie mają.