Logo Przewdonik Katolicki

I tak swoje odsiedzisz

Adam Suwart
Fot.

Zamknięty kwartał ulic, otaczających gmach Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu. Ponad tysiąc milicjantów i innych funkcjonariuszy postawionych w stan najwyższej gotowości. Grupy interwencyjne rozmieszczone na terenie miasta. Stan napięcia w urzędach państwowych, redakcjach reżimowych gazet, sądach, a nawet kawiarniach. Transmisja radiowa z Poznania na antenie ogólnopolskiej. Tak wyglądała...

Zamknięty kwartał ulic, otaczających gmach Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu. Ponad tysiąc milicjantów i innych funkcjonariuszy postawionych w stan najwyższej gotowości. Grupy interwencyjne rozmieszczone na terenie miasta. Stan napięcia w urzędach państwowych, redakcjach reżimowych gazet, sądach, a nawet kawiarniach. Transmisja radiowa z Poznania na antenie ogólnopolskiej. Tak wyglądała sytuacja w stolicy Wielkopolski w końcu września 1956 roku. 27 września rozpoczęły się procesy uczestników powstania poznańskiego z 28 czerwca 1956 roku.

Procesy poznańskie były sensacją numer jeden; światową sensacją – przyznawał po dwudziestu pięciu latach mecenas Michał Grzegorzewicz, wybitny poznański adwokat, który podjął się obrony poznańskich robotników. Mieli oni odpowiedzieć za to, że w dniu 28 czerwca 1956 roku dopuścili się zbrojnego zamachu na funkcjonariuszy UB, MO, KBW i innych służb PRL, rozbrajali posterunki milicji i więzienie przy Młyńskiej, posiadali bez zezwolenia broń, z której m.in. ostrzeliwali gmach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

Brutalność UB
Aresztowania poznaniaków i innych uczestników powstania miały miejsce już w dniu zajść – 28 czerwca 1956 roku, wieczorem. Ostatecznie, jak głosi raport UB, zatrzymano i aresztowano 746 osób. Według wszelkiego prawdopodobieństwa liczba ta została jednak znacznie zaniżona. Wśród poznaniaków krążyły wówczas pogłoski o tysiącach zatrzymań. Część ludzi wypuszczono od razu po wstępnych przesłuchaniach, innych przetrzymywano dłużej. W najgorszej sytuacji byli ci, których przyłapano 28 czerwca na ulicy z bronią lub na przykład z nabojami czy łuskami po nich. W takiej sytuacji znalazł się m.in. 20-letni wówczas Janusz Biegański. W „Czarny Czwartek” brał udział w ostrzeliwaniu gmachu WUBP przy ul. Kochanowskiego. Przebywał wraz z demonstrantami w centrum krwawych wydarzeń. Ujęto go wieczorem, gdy wracał do domu. Niestety, miał przy sobie naboje. Tak rozpoczął się najbardziej dramatyczny rozdział jego życia, do dziś wspominany ze łzami. – Po zatrzymaniu przewieziony zostałem w okolice lotniska Ławica. Było tam już bardzo dużo ludzi. Przez kilkanaście godzin staliśmy wszyscy w jednym z pomieszczeń twarzami do ściany – opowiada Janusz Biegański, który niedawno, po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat, znalazł się na poznańskiej Ławicy, gdzie był przesłuchiwany po 28 czerwca 1956 r. – Strażnicy podchodzili do nas, bili po plecach, uderzali w tył głowy, tak że twarzą uderzaliśmy mocno w ścianę. Do następnego dnia nie otrzymaliśmy żadnego jedzenia.

Janusz Biegański wspomina pierwszy posiłek, jakim zatrzymanych „poczęstowali” funkcjonariusze – kawałek suchego chleba i czarna, a raczej „szara” kawa – jakże przypominał on głodowe racje z obozów i więzień okupacyjnych. Przez następne trzy dni aresztowani przesłuchiwani byli w gmachu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu przy ul. Kochanowskiego. Na porządku było bicie, wymuszanie zeznań, bestialskie metody pastwienia się nad aresztowanymi. – Nie tylko bili, ale kopali. Nie mam zębów, wszystkie mi wybili. Bili mnie czymś twardym, po całym ciele, ze szczególnym upodobaniem po nerkach – wspominała swe „przesłuchanie” Stanisława Sobańska, wówczas 18-letnia tramwajarka. Po wypuszczeniu z przesłuchań przeszła cztery operacje i została kaleką z pierwszą grupą inwalidztwa.

Podobny los spotkał podczas przesłuchań setki aresztowanych. – Ja bity nie byłem – wspominał jeden z uczestników Czerwca ’56, Jan Suwart. – Aresztowano mnie dopiero 18 sierpnia. Zbliżały się już wtedy procesy i dlatego uniknąłem bicia, stosowano jedynie psychiczne znęcanie się. Pamiętam jednak, że ludzie, których aresztowano przede mną, byli sini na całym ciele; niektórzy z nich przebywali na oddziale szpitalnym w areszcie. Podczas pobytu w areszcie – wspominał zmarły w 1989 roku Jan Suwart – wyprowadzano nas na wewnętrzny dziedziniec, gdzie „niewielki pluton” celował do nas z karabinów – wywierało to niezwykle przygnębiające wrażenie. Zdarzało się też, że ustawiano nas pod murem i nieomal przygniatano zbliżającą się do ściany ciężarówką. Celem takich „metod śledczych” było wymuszenie zeznań, które potwierdzałyby tezę o spisku „agentury imperialistycznej”, która podczas „wypadków poznańskich wykorzystała żywioły przestępcze i chuligańskie, rekrutujące się zwłaszcza spośród młodzieży”. Aresztowanym pokazywano fotografie przedstawiające tłum manifestantów. Na zdjęciach tych, wykonanych przez funkcjonariuszy i tajniaków UB, którzy 28 czerwca gorliwie kręcili się w tłumie, aresztowani mieli rozpoznawać swoich znajomych. Niejeden silny człowiek złamał się podczas takich nieludzkich działań...

Ku procesom
W takiej atmosferze władze śledcze przygotowywały akty oskarżenia. Pierwsze procesy miały rozpocząć się już w połowie lipca. Zapowiadano, że będą one mieć charakter publiczny, aby przykładnie ukarać elementy chuligańskie, które wykorzystały zamieszki w mieście, by prowadzić działalność przestępczą. Jednak termin rozpoczęcia procesów przesuwano kilka razy – przede wszystkim dlatego, że aresztowani byli zbyt mocno pobici, aby można było pokazać ich w sali sądowej. Aparat śledczy przygotował pierwotnie 51 procesów, przekazując do Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu 51 aktów oskarżenia przeciwko 135 osobom. Ostatecznie na wokandzie stanęły trzy najgłośniejsze procesy, które przeszły do historii sądownictwa polskiego po II wojnie światowej jako jedno z najważniejszych wydarzeń o wielkim znaczeniu społecznym, moralnym oraz niemałym rezonansie za granicą. Na wieść o szykujących się w Poznaniu procesach uczestników Czerwca ’56 organizacje prawnicze na Zachodzie rozpoczęły naciski na władze PRL. Domagały się dopuszczenia swoich przedstawicieli na rozprawy, w charakterze obserwatorów. Międzynarodowa Komisja Prawników w Hadze wystosowała do premiera Cyrankiewicza specjalną depeszę w tej sprawie. Odpowiedziano jej, że wizy nie zostaną wydane, ponieważ „na procesach, dotyczących wewnętrznych spraw Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej obecność zagranicznych prawników jest niepożądana”. Jednak do polskich władz napływały kolejne listy i depesze ze świata zachodniego; wystosowali je między innymi prawnicy z Belgii, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii, w tym dziewięciu członków parlamentu brytyjskiego, prosząc o dopuszczenie na procesy w charakterze obserwatorów. Podobne naciski płynęły z kilkunastu innych prestiżowych organizacji prawniczych, w tym zajmujących się prawami człowieka i obywatela.

Pomoc Zachodu
Środowiska zagraniczne obawiały się drakońskich wyroków i pokazowych procesów w stalinowskim stylu. Groźba taka była tym bardziej realna, że prokuratura w akcie oskarżenia, jako podstawę wymiaru kary podała przepisy Małego Kodeksu Karnego, które za czyny przypisywane oskarżonym, w tym za „zbrojną napaść na funkcjonariuszy UB”, przewidywała nawet karę śmierci. Zdawali sobie z tego sprawę sami oskarżeni. Siedząc w celach, rozgrywali nawet swoiste miniprocesy, nazywane „złodziejskimi sądami”. Był sędzia, ławnicy, prokurator i obrońca; w jednym z takich „więziennych sądów” oskarżony Jan Suwart dostał karę dożywotniego więzienia – był to w ówczesnym przekonaniu bardzo łagodny wyrok.

Od końca sierpnia aresztowani nie byli „już” bici. Dbano o nich, dawano nieco lepsze jedzenie i przygotowywano do rozprawy, aby prezentowali się na niej godnie. Władze zdecydowały się bowiem na upublicznienie procesu. Dopuszczono obecność na widowni przedstawicieli świata Zachodu, prawników europejskich, reporterów gazet kapitalistycznych, dyplomatów akredytowanych w Polsce. Był to pierwszy taki proces w Polsce Ludowej. W przededniu rozpoczęcia procesów, 26 września 1956 roku, oświadczenie wydał Biały Dom i prezydent Dwight Eisenhower: „Ostatnie doniesienia z Polski wskazują, że przynajmniej niektóre z osób aresztowanych w związku z rozruchami w Poznaniu staną wkrótce przed sądem. Przyjaciele wolności na całym świecie będą żywić nadzieję, iż wszystkim oskarżonym zapewniona zostanie prawdziwie bezstronna i jawna rozprawa sądowa, działający w dobrej wierze obrońcy oraz możliwość swobodnego wypowiedzenia się bez obawy przed późniejszymi represjami i deportacją na Wschód”.

Bohaterscy adwokaci
Dwa pierwsze procesy – „proces trzech” i „proces dziewięciu” – rozpoczęto w dniu 27 września, a trzeci – „proces dziesięciu” – 5 października. „Proces trzech” miał charakter kryminalny. Oskarżonym – Józefowi Foltynowiczowi, Kazimierzowi Żurkowi i Jerzemu Sroce – prokurator zarzucił, że zamordowali na peronie Dworca Głównego w Poznaniu kaprala UB Zygmunta Izdebnego. Dwa procesy miały charakter ściśle polityczny. Sądzono w nich uczestników „zbrojnego zamachu na gmach WUBP w Poznaniu” oraz rozbrajania posterunków i komisariatów MO w Poznaniu i okolicach. Rozprawy transmitowane były przez radio i skupiały uwagę całego Poznania. Prokuratura starała się dowieść, że czyny oskarżonych miały nie tylko charakter chuligański, ale wymierzone były w ustrój Polski Ludowej i władzę socjalistyczną. W celu dowiedzenia winy oskarżonych prokuratorzy sięgali po rozmaite, nie zawsze godne metody. Starano się przedstawić podsądnych opinii publicznej jako „elementy chuligańskie”. Honoru i sprawy oskarżonych bronili dzielnie adwokaci – szczególnie zasłużyli się mecenasi: Stanisław Hejmowski, Gerard Kujanek i Michał Grzegorzewicz. Ten ostatni powiedział po dwudziestu pięciu latach w audycji Polskiego Radia, zrealizowanej przez Agatę Ławniczak i Barbarę Miczko-Malcher: „Broniliśmy oskarżony Czerwiec; przeciw propagandzie, przeciw prasie, przeciw Urzędowi Bezpieczeństwa, przeciw wszystkim możnym Polski Ludowej. Nie pozwoliliśmy zepchnąć Czerwca do rynsztoka. Walczyliśmy, jak szczury przeciw lwom, ale w historii czasami nawet szczurom zdarza się zwyciężać”. Dzielni adwokaci, których mowy, zawierające słowa odważnie wypowiedzianej prawdy, przenikały mury sądów i docierały do wszystkich Polaków, zostali za swa nieugiętą postawę ukarani przez PRL-owski reżim. Nękani karami pieniężnymi, poddani sfingowanym procesom dyscyplinarnym w adwokaturze, pozostali do końca wierni swoim szlachetnym ideałom, a Poznań o nich nie zapomniał.

Piętno na całe życie
Sąd w „procesie dziewięciu” nie wymierzył kary śmierci. Oskarżonych ukarano wyrokami od 2 do 6 lat więzienia, a dwóch uniewinniono. Janusz Biegański dostał dwa i pół roku więzienia. Jednak na początku odbywania kary, gdy do władzy wskutek przemian październikowych doszedł Gomułka, zwolniono wszystkich skazanych w procesach politycznych. – Nasza radość była wielka. Wychodziłem z więzienia z poczuciem ulgi i szczęścia. Zauważyli to „klawisze” więzienni. Jeden z nich powiedział do mnie: „nie cieszcie się tak, swoje i tak odsiedzisz”. Pan Janusz zignorował to stwierdzenie. Jednak po wyjściu z więzienia nigdzie nie mógł znaleźć pracy. Miał prawdopodobnie tak zwany „wilczy bilet”. Pracodawcy bali się zatrudniać „politycznych”, za którymi chodził tajemniczy „anioł stróż”. Po wielu miesiącach Biegański znalazł wreszcie pracę na Pomorzu, przy otworach wiertniczych. Mieszkał w hotelu robotniczym. Którejś nocy wywołano go do recepcji. Tam sprowokowano bójkę. Nagle do hotelu wbiegła grupa ormowców i zatrzymała Biegańskiego. Został skazany za rozbój. Łącznie odsiedział dokładnie tyle dni, na ile opiewał wyrok za udział w powstaniu poznańskim. Dziś 70-letni Janusz Biegański, schorowany emeryt, mieszka na poznańskim Grunwaldzie. Ma nieco ponad 800 złotych renty i 300 złotych dodatku kombatanckiego. – Żyję skromnie, ledwo stać mnie na leki. Pracowałem całe życie jako kierowca i po czterdziestu pięciu latach nie stać mnie nawet na zakup protezy zębów. Czerwiec ’56 zaważył na całym moim życiu, w którym trudno jest szukać radości...

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki