W opisie Waszej książki trafiłam na bardzo kontrowersyjne zdanie: „dziecko nie ma obowiązku opieki nad swoimi rodzicami”. Jak to?
KS. STANISŁAW SZLASSA: Obowiązku nie ma, ma za to taki przywilej. Niepodważalnym faktem jest oczywiście to, że osoby starsze potrzebują pomocy i opieki młodszych w tych zakresach życia, z którymi sobie nie radzą. Opieka to jest coś, co możemy im dać, a nie: musimy dać. Gdy działamy na zasadzie przymusu, to uruchamia dużo niechęci i złości. Właśnie dlatego uważam, że dzieci nie mają obowiązku troszczyć się o rodziców, ale mają taką możliwość i taki przywilej. Starsi ludzie są przecież skarbnicą doświadczenia życiowego, mają do opowiedzenia mnóstwo fascynujących historii i mają mnóstwo wiedzy czy mądrości, jakiej brakuje młodszym.
Często jednak młodsi tego nie doceniają i zamiast przywileju widzą raczej obowiązek.
KS. S.SZ: To wynika z doświadczeń całego życia, z historii relacji między rodzicami i dziećmi, z jakości ich relacji. Jeśli relacja była zbudowana w oparciu o akceptację i miłość, to dzieci nie będą się zmuszać do odwiedzin rodziców, lecz same będą chciały to robić.
Ale jednak „czcij ojca swego i matkę swoją” to jest przykazanie…
KS. S.SZ: To przykazanie jest rzeczywiście często używane jako takie zdanie wytrych, narzędzie przymusu czy pałka do karania niewdzięcznych dzieci. A przecież zupełnie nie o to chodzi! W tym przykazaniu chodzi o pewną odpowiedzialność za moich bliskich, o okazywanie im szacunku. W tym przykazaniu nie ma mowy o tym, że dorosłe dziecko troszczące się o rodziców ma całkowicie zignorować to, jakie ma możliwości tej opieki – zarówno finansowe, jak i emocjonalne. Trzeba bardzo realnie patrzeć na swoje możliwości. Pamiętam, jak w młodości przez kilka lat byłem wolontariuszem w domu opieki dla osób starszych. Spędzałem tam co tydzień kilka godzin na różnych pracach, od zwykłej rozmowy, przez podawanie obiadu, po fizyczną opiekę. To, na co zwróciłem uwagę, to fakt, że ci starsi ludzie nie wszyscy byli porzuceni przez swoje rodziny i zapomniani przez dzieci. Ich dzieci najczęściej co tydzień ich tam odwiedzały. Umieściły rodziców w tym domu, bo same nie były w stanie zapewnić swoim rodzicom opieki 24 godziny na dobę, także w zakresie medycznym.
Domy opieki faktycznie są u nas raczej postrzegane jako wyraz niewdzięczności dzieci wobec rodziców czy najgorszy możliwy sposób na zaopiekowanie się seniorami.
KATARZYNA MATUSZ: Poruszamy tę kwestię w naszej książce, ponieważ nierzadko jest to po prostu stereotyp. Wiele domów opieki dla osób starszych jest cudownymi miejscami, gdzie seniorzy spotykają i pomoc lekarską, i każdą inną, jakiej by nie doświadczyli w domu rodzinnym z powodu zaangażowania w innych miejscach swoich dzieci. Mają tam możliwość rozwijania swoich pasji, zainteresowań, jak i nawiązywania nowych przyjaźni, bycia z innymi ludźmi. Oczywiście wybór takiego domu jako sposobu opieki nad starszym rodzicem powinien wynikać ze wspólnie podjętej decyzji, ale przede wszystkim z lat relacji i rozmów rodzice–dzieci. Trzeba ze sobą ciągle rozmawiać, żebyśmy sami sobie mogli spojrzeć w oczy, mając poczucie, że zrobiliśmy wszystko, żeby rodzicowi było najlepiej.
Z czego wynika tak zła reputacja w Polsce domów opieki dla starszych?
KS. S.SZ: Badań nie robiłem, więc mogę powiedzieć tylko o swojej intuicji. Wydaje mi się, że mogło to wyniknąć z przypadków traktowania takich domów opieki jako możliwości zepchnięcia tematu starości i niedołężności na margines życia społecznego. Może to być spuścizna pewnego postmodernistycznego myślenia, że wszystko ma być doskonałe, piękne, udane, a starość jest przecież mało pociągająca, mało piękna, czasem brzydko pachnie i jest pełna nieporadności, słabości. Gdy jesteśmy młodzi, zaradni, radzimy sobie z pędem świata, czasem zapominamy, że kiedyś i dla nas nadejdzie starość pełna zmian, które trzeba zaakceptować jako pewien etap życia.
Jak przygotować się do tego etapu?
KS. S.SZ: Rzeczywiście przygotowanie do własnej starości to coś, o czym za rzadko się myśli. Naszą książką chcieliśmy to trochę zmienić. Chodzi o życie bardziej świadome i nietraktowanie tego oczywistego etapu jako tematu tabu, ignorowanego jako straszną konieczność. A przecież już w średnim wieku można o tym myśleć, np. prowadząc pamiętniki, spisując wspomnienia, robiąc drzewo genealogiczne, przygotowując testament. Najważniejsze jednak są relacje, o które trzeba dbać przez całe życie. Na relacje nigdy nie jest za późno, ale zawsze jest za wcześnie na samotność.
K.M.: Chodzi nie tylko o relacje z dziećmi i najbliższą rodziną, ale również o relacje społeczne, szczególnie przyjaźnie. Bo mąż czy żona mogą umrzeć, dzieci mogą być zbyt zapracowane i zajęte własnymi rodzinami, ale zostaną przyjaźnie z innymi ludźmi. Widzę to na przykładzie mojej mamy, która choć mieszka 400 kilometrów od nas, swoich dzieci, nie jest ani samotna, ani pozbawiona opieki. Po śmierci mojego taty, gdy pojawił się pomysł przeniesienia jej do nas, sprzeciwiała się i ona, i jej przyjaciele oraz sąsiedzi. Ponieważ o wiele wcześniej zadbała o liczne i dobre kontakty z ludźmi spoza najbliższej rodziny – ma takie opiekuńcze środowisko również w starości.
Zapytam w imieniu osób starszych, które już teraz są rozczarowane swoimi dziećmi nielgnącymi do nich, nieodwiedzającymi ich tyle, ile by potrzebowali. Czy jest dla nich jeszcze jakaś szansa na odbudowę relacji, na jakąś zmianę – nawet jeśli widzą, jakie błędy wobec swoich dzieci w przeszłości popełnili?
KS. S.SZ: Mam taką teorię, wynikającą z moich obserwacji osób starszych, która mówi, że starość jest tylko wyjaskrawieniem młodości. Jeśli ktoś na starość jest pełen goryczy czy żalu wobec swoich dzieci, to znaczy, że całe życie tak to pewnie wyglądało, ciągle miał o coś pretensje czy żal. Warto najpierw sobie to uświadomić, a potem rozpocząć osobistą pracę nad pielęgnowaniem wdzięczności. Dostrzeganie tej szklanki do połowy pełnej, docenianie swoich osiągnięć w życiu nie tylko zmniejsza gorycz i rozczarowanie, ale też przyciąga ludzi do nas. Przecież dzieci nie będą chciały spędzać dobrowolnie czasu z rodzicami, którzy są wiecznie niezadowoleni, roszczeniowi, rozczarowani. Doceniajmy swoje dzieci. Gdy dzwonią, nie zaczynajmy od litanii pretensji „dlaczego tak rzadko dzwonisz, nic cię nie obchodzi stara matka”, ale od „jak dobrze, że dzwonisz!”.
Gdy mówi się o pewnym kryzysie samotności osób starszych, często porusza się wątek zmian cywilizacyjnych i społecznych, jakie zaszły na świecie, w budowie i funkcjonowaniu rodzin. Wielopokoleniowe domy zastąpiono rozrzuconymi po kraju mieszkaniami. Może więc obecne kryzysy to pokłosie takich zmian, a nie tylko kulejących relacji?
KS. S.SZ: Jedna rzecz to zmiany cywilizacyjne, a druga to tworzący ją pogubieni i poranieni ludzie. Gdy w terapii pracuję bardzo dużo na relacjach, to widzę, że właśnie z relacji płynie krzywda i z relacji płynie też uzdrowienie. Dobre relacje są w stanie pokonać nawet pewne narzucane z zewnątrz modele, w tym niekorzystne zmiany cywilizacyjne. To z braku relacji sięgamy po pewne społeczne klisze czy modele zachowań, np. że teraz wypada, aby każdy mieszkał sam. Ludzie chcą uciekać z toksycznych rodzin, gdzie zamiast miłości i akceptacji jest wymuszanie, brak wolności, krytykowanie, wykorzystywanie.
Na co zwrócić uwagę, by wcześniej zorientować się, że nasze relacje z dziećmi – póki są naszymi podopiecznymi – idą w dobrym kierunku? Co nas powinno zaalarmować, że idą w złym?
KS. S.SZ: Świetnym sprawdzianem jakości relacji może być wiedza, czym żyją moje dzieci, jakie mają pasje, w czym są dobre, jakich mają przyjaciół, jakie mają plany, czego się boją? Alarmem może być zorientowanie się, że nie umiemy odpowiedzieć na te pytania. Bo jeśli ja tego nie wiem, to kto ma to wiedzieć? To jest jasny sygnał, że nie spędzamy razem czasu albo spędzamy go źle, płytko, pobieżnie, bez pogłębienia. To zatem będzie coś, nad czym możemy pracować.
---
KATARZYNA MATUSZ
Absolwentka Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa oraz Centrum Ekologii Człowieka i Bioetyki na UKSW. Od 2004 r. związana z branżą public relations, dziennikarka współpracująca m.in. z polską edycją portalu Aleteia, lektorka radiowa
KS. STANISŁAW SZLASSA
Psychoterapeuta, trener umiejętności społecznych, mediator, absolwent m.in. Szkoły dla Spowiedników w Krakowie. Członek Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich i Stowarzyszenia NEST. Prowadzi psychoterapię indywidualną, w tym osób konsekrowanych, a także rekolekcje z elementami psychologicznymi