Logo Przewdonik Katolicki

Strapienie

Dariusz Piórkowski SJ
Bosch pokazuje, że by przezwyciężyć słabość i poczucie zagubienia, trzeba zwrócić się ku Bogu – Pocieszycielu. Ratunkiem jest modlitwa, w której pogrążony jest święty fot. Prado/Wikipedia

Ojcowie pustyni uważali, że całkowity brak jakichkolwiek pokus i zmagań duchowych stawia pod znakiem zapytania jakość naszej wiary. Może się ona ześlizgnąć w przeciętność, a samo życie dotknie marazm.

Dlaczego Jezus nauczył nas w Modlitwie Pańskiej, abyśmy codziennie prosili Ojca o pomoc w opieraniu się pokusom? Bo próby to nieunikniona część życia, a także warunek duchowego wzrostu. Nie błagamy Boga, aby czas zamętu w ogóle na nas nie spadał, lecz  o siłę do zwycięstwa i jego owocnego przetrwania. Kiedy więc doświadczamy pokusy, to znak, że zaczyna w nas dojrzewać jakieś nowe dobro, że nie zatrzymaliśmy się w samozadowoleniu i duchowej jałowości.

Smutek
Biblijna próba, względnie czas kuszenia, jest tym, co św. Ignacy Loyola nazywa strapieniem duchowym. Jest ono przeciwieństwem pocieszenia, a także najtrudniejszym okresem w życiu chrześcijanina. Należy jednak uściślić, że nie chodzi tutaj o jednorazowe, nagłe pokusy, które skłaniają nas do popełnienia jakiegoś rażącego grzechu. Strapienie rzadko przybiera charakter „punktowego”, chwilowego ataku złego ducha, lecz raczej jest dłuższym doświadczeniem, które dotyka samego rdzenia naszej wiary i powołania. Może wydarzyć się w czasie półgodzinnej modlitwy albo trwać przez kilka dni lub tygodni. Jeśli więc Bóg robi wszystko, abyśmy czynili postępy w dobrem, zły duch niekoniecznie zastawia na nas pułapki, aby skłonić nas do „postępów” w złu. Pamiętamy, że pocieszenie i strapienie dotyczy osób, które nie pławią się w grzesznym stylu życia całkowicie oddaleni od Boga. W walce duchowej stawką jest to, abyśmy zaprzestali czynienia jakiegoś określonego dobra, odrzucili wcześniej podjęte dobre zobowiązania, porzucili obraną życiową drogę lub ugrzęźli w przeciętności. Możemy nawet żyć całkiem porządnie, tyle że nie będzie to nasza indywidualna droga. Przestaniemy dawać świadectwo, do jakiego wzywa nas Bóg. Strapienie nie jest więc jakimkolwiek doświadczeniem smutku i ciemności mających często naturalne przyczyny, lecz musi odnosić się do naszej wiary i powołania chrześcijańskiego.

Załamanie
Ewangelicznym przykładem człowieka, który przeszedł strapienie, jest Piotr. W Łukaszowej zapowiedzi zaparcia się Jezusa przez apostoła pada ciekawe porównanie tego wydarzenia do odsiewania ziarna od plew (Por Łk 22, 31–34). To jeden z celów strapienia duchowego. Piotr w dobrej wierze sądził, że może oddać życie za Jezusa, chociaż w rzeczywistości nie był jeszcze na ten krok gotów. Nie znał siebie. Nie wiedział, jak zachowa się w sytuacji zagrożenia życia i lęku, chociaż wolał widzieć siebie w roli bohatera. Jezus próbował mu uświadomić, że jeszcze nie nadszedł czas na tego typu ofiarę. Piotr nie zgadza się. Dopiero doświadczenie upadku otworzyło mu oczy. Zrozumiał swoją słabość. Jezus zapewnił go jednak, że wcześniej prosił za niego, aby nie ustała wiara apostoła, to znaczy, aby Piotr nie załamał się totalnie, nie poczuł się odrzucony, a potem już tylko mały krok do zniechęcenia. Strapienie duchowe niewątpliwie uderza w sam korzeń wiary, ale też daje nam bardziej realistyczne poznanie siebie, wydobywa na światło dzienne to, co w naszym życiu jest tylko plewą w naszej relacji do Boga. Możemy bowiem iluzorycznie uważać, że zdolni jesteśmy do wielkich poświęceń, których rzekomo oczekuje od nas Bóg.

Kryzys
W potocznym języku,  a także w psychologii, mówimy o kryzysie, czyli czasie zmagania i oczyszczania jak złoto w ogniu. Takie doświadczenia uwyraźniają te obszary życia, których zwykle na co dzień nie widzimy lub nie chcemy widzieć, a mogą stanowić poważną przeszkodę do wzrostu. Na przykład kryzys małżeński może świadczyć o zaniedbanej przez lata praktyce głębszej rozmowy lub rutynie, która osłabiła więź. Wiemy, że zarówno te naturalne kryzysy, jak i próby wiary silnie zdominowane są przez uczucia, które dosłownie „zaciemniają” nasz umysł i każą działać szybko pod ich dyktando. Dlatego ich przechodzenie co pewien czas jest lekcją, abyśmy uczyli się nie opierać naszych decyzji i działań wyłącznie na uczuciach, chociaż spełniają one w życiu pozytywną i nieodzowną rolę.  Powołanie, wiara i każde dobro zakorzenia się w nas znacznie głębiej niż zmienne fale uczuć. Wszyscy znamy to z doświadczenia, że gdy tylko zaczynamy odczuwać znój, nudę, brak satysfakcji, sfrustrowane oczekiwania, pustkę, samotność, znacznie trudniej nam trwać przy podjętych postanowieniach. Chcemy ten przykry stan zmienić i przynieść sobie ulgę. Ale pod podszewką tego, co czujemy, mogą zachodzić znacznie poważniejsze procesy, które Ewangelia nazywa obumieraniem, koniecznym do tego, by ziarno przyniosło plon.

Strapienie
Oczywiście, nie każdy kryzys ma w nas podłoże duchowe, chociaż podobieństwa do strapienia duchowego są między nimi ogromne. Ale tylko zewnętrznie. Przykre przeżycia i stany, które wypływają z fizycznego zmęczenia lub psychicznego wyczerpania, z choroby jak chociażby ból głowy, stany depresyjne, obniżenie nastroju, ogólna niechęć do pracy i życia, jakieś nieprzepracowane traumy życiowe, które dają o sobie znać, trudności ze snem, nie mają często nic wspólnego z duchowym strapieniem. Niewątpliwie utrudniają nam życie, mogą nawet bardzo przeszkadzać w praktykowaniu wiary, ale jeśli bezpośrednio nie skłaniają do destrukcji wiary i powołania, nie można ich traktować jako działania złego ducha. Strapienie duchowe nie jest w żadnym wypadku depresją czy chorobą psychiczną, pomimo że człowiek też czuje się wtedy słaby, beznadziejny, nie ma zapału, nie chce mu się żyć. Trzeba je leczyć za pomocą psychoterapii i farmakologii. Można wierzyć, modlić się i wypełniać swoje powołanie nawet w depresji, a równocześnie stosować wszelkie ludzkie środki, by poprawiać swoje zdrowie. Nie każdy rodzaj smutku, ciemności, nudy, wątpliwości, uczuciowej oschłości, które pojawiają się w naszym życiu, świadczy o obecności duchowego strapienia, lecz tylko taki, który bezpośrednio osłabia naszą wiarę, nadzieję i miłość do Boga. Autorem strapienia nie jest Bóg, ponieważ Bóg zawsze pociesza. Źródłem strapienia jest zły duch albo nasza nieprzemieniona jeszcze natura, czyli to, co w nas jeszcze ciemne i chore.  

Upokorzenie
Ignacy zdecydowanie więcej uwagi poświęca środkom, dzięki którym możemy owocnie przeżyć czas strapienia duchowego, niż temu, jak postępować w czasie pocieszenia. To zrozumiałe, ponieważ kiedy jesteśmy niesieni na skrzydłach pozytywnych uczuć, zdecydowanie łatwiej modlić się, kochać, pracować, służyć innym. Natomiast kiedy zderzamy się z przeciwnościami, potrzebujemy większego wsparcia i światła.  
W trakcie strapienia podlegamy bardziej intensywnemu kuszeniu przez złego ducha. Na czym ono polega? Św. Ignacy pisze, że najpierw pojawiają się w nas myśli, które budzą lęk, namawiają nas do izolacji i zamknięcia się w swoim świecie: nic się już nie zmieni, jesteś stracony, ten kryzys to koniec twego dotychczasowego życia, z nikim nie rozmawiaj, duś wszystko w sobie, zatrzymaj wszystko w tajemnicy, sam sobie poradzisz, po co zdradzać innym, że sobie nie radzisz, to się da rozwiązać w pojedynkę. Stoi za tym pyszne przekonanie, że prośba o pomoc, radę i modlitwę to rodzaj upokorzenia.
W sytuacji duchowego kryzysu (dłuższego lub krótszego) zły duch zaczyna grać na naszych słabościach i ograniczeniach. Każdy ma swoje, wynikające z jego historii życia, konstrukcji psychicznej, temperamentu, charakteru, niewiedzy i ran psychicznych. Są one wówczas wyolbrzymiane i stawiane w centrum uwagi, jakby nic już innego w człowieku nie istniało, jakby był samą słabością. Działanie złego ducha zmierza do tego, by chrześcijanin w to uwierzył. Zawężanie pola duchowego widzenia, skupienie na wycinku życia, swojej osobowości czy całej rzeczywistości to klasyczny podstęp złego ducha.

Trwanie i nadzieja
Podstawową zasadą i zarazem bronią, którą należy stosować w czasie strapienia jest trwanie przy dobrych decyzjach, które wcześniej podjęliśmy. Jezus porównuje strapienie do wichru i burzy, które uderzają w dom (Por Mt 7, 24–25). Każde przezwyciężone z pomocą Bożą i ludzką strapienie wzmacnia fundament naszej wiary i miłości. Jeśli więc zdecydowałem się, że będę modlił się przez pół godziny, nie powinienem przerywać modlitwy tylko dlatego, że zalał mnie grad rozproszeń albo paraliżująca nuda. Jeśli wybrałem życie małżeńskie lub zakonne, pod żadnym pozorem nie powinienem zmieniać tej decyzji, tym bardziej w czasie kryzysu i strapienia, kiedy kotłują się we mnie gwałtowne uczucia i idę przez życie jak w ciemnym lesie.
Natomiast mam być człowiekiem nadziei, która pobudza do działania. Strapienie z natury jest czasowe. Przemija, jeśli człowiek nie pozwoli mu się osaczyć. Św. Ignacy pisze, abyśmy zawsze oczekiwali pociechy, ale też przeciwdziałali świadomie doświadczanym pokusom. Rozmowa z osobą wierzącą, modlitwa, refleksja nad tym, co przeżywam, przyglądanie się swojej codzienności. Być może kryzys wiary uwidacznia jakieś zaniedbanie, podobnie jak w małżeństwie brak dialogu, zamiatanie trudnych spraw pod dywan, które w pewnym momencie przeobrażają się w aktywny wulkan. Strapienie ogołaca nas z przywiązań oraz iluzorycznych oczekiwań i choć jest nieprzyjemne, bez niego nie postąpimy do przodu. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki