Logo Przewdonik Katolicki

Potrzebujemy drogowego nawrócenia

Anna Druś
Promocja kulturalnej jazdy na ulicach Wrocławia. „Nie będziesz egoistą na drodze” to pierwsze z przykazań „Dekalogu kierowców” , fot. TOMASZ HOLOD/POLSKA PRESS/GALLO IMAGES

Dozwoloną prędkość przekracza aż 90 proc. kierowców, i to nawet w okolicach przejść dla pieszych – z Łukaszem Zboralskim

Jazda 100 km/h w mieście to Pana zdaniem bandytyzm, nawet jeśli dopuszcza się tego kierowca uważający się za wzorowego. Dlaczego tak ostro?
– Dlatego, że to ignorancja faktów wynikających z badań i statystyk. A te jasno mówią, co się dzieje podczas wypadku z udziałem pieszego, osoby niechronionej, podczas zderzenia z pojazdem jadącym szybciej niż 50 km/h. Jego szanse na przeżycie gwałtownie maleją już przy 60 km/h, a podczas jazdy 100 km/h są żadne. Właśnie z tego powodu w Unii Europejskiej wprowadzono taki a nie inny limit prędkości w obszarze zabudowanym. To i tak tylko pewien konsensus, bo przy zderzeniu z pojazdem jadącym 50 km/h pieszy ma jedynie 50 proc. szans na przeżycie. Jeśli więc kierowca, który musiał poznać te przepisy, przechodząc kurs na prawo jazdy, mimo wszystko je łamie, jadąc przez miasto dwa razy szybciej – to powinien mieć pełną świadomość konsekwencji. A będzie nią śmierć, jeśli dojdzie do nieprzewidzianej sytuacji. Wypieranie tej świadomości nazywam bandytyzmem.

No dobrze, ale dlaczego w ogóle jeździmy za szybko?
– Najkrócej: bo możemy. Z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że często ulice w miastach, nawet centrach, są na tyle szerokie, że pozwalają na rozpędzenie się mocno ponad limit. Infrastruktura za rzadko wymusza prawidłową jazdę. Po drugie kierowcy tak mogą jeździć, bo kary, jakie spotykają ich za zbyt szybką jazdę, były dotychczas w zasadzie symboliczne, od ponad 20 lat niezmienione. Na szczęście to się ma zaraz zmienić. Po trzecie, winny jest dziurawy nadzór nad ruchem drogowym, bo policja nie może stać wszędzie, a fotoradarów jest bardzo mało. Zdecydowanie za mało.

Wysokie kary czy fotoradary mogą to zmienić? 
– Nie wyłącznie one, ale mogą sporo. Kary za nieprzestrzeganie przepisów są również elementem wychowywania do właściwej jazdy – tych ludzi, którzy „zapomnieli” już, czego uczyli się podczas kursów na prawo jazdy.

Tymczasem samochody oznaczone symbolem „L – Nauka jazdy”, jadące zgodnie z przepisami, są przez innych kierowców traktowane jak zawalidroga.
– Ja też jestem traktowany jak zawalidroga, bo jadę zawsze z dozwoloną prędkością. Zawsze jesteśmy wyprzedzani, choć potem okazuje się, że to bez sensu, bo i tak spotykamy się na tych samych światłach. Z badań ITS jasno wynika, że dozwoloną prędkość przekracza aż 90 proc. kierowców, i to nawet w okolicach przejść dla pieszych.

A usprawiedliwienia są przedziwne...
– Wielu pielęgnuje błędne przekonanie o tym, że „ja jestem w stanie bezpiecznie pojechać szybciej, bo jestem dobrym kierowcą”. Nie rozumie jednak, że ograniczenia w danym miejscu z czegoś wynikają; że drogi projektuje się pod kątem tej dopuszczalnej prędkości, do określnych prędkości projektuje się łuki, infrastrukturę otaczającą drogę, taką jak np. bariery drogowe. Że znak ograniczenia to nie jest zabranie im czegoś, co się należy. No i co to w ogóle za usprawiedliwienie, że „jak nie pojadę szybciej, to tak jak wszyscy będę zawalidrogą”? Skoro niektórzy kradną, to znaczy, że można ukraść ze sklepu batonik? Pochwalić się kradzieżą nie przychodzi nam do głowy tak łatwo jak przyznanie do zbyt szybkiej jazdy. „Nie kradnij” jest ważniejsze od „nie zabijaj”?

Skoro już jesteśmy przy przykazaniach: według Pana przekraczanie prędkości to grzech?
– Narażanie swojego i czyjegoś życia na drodze to grzech. Uważam, że księża częściej powinni o tym mówić, tak jak często mówią o innych zagrożeniach: pijaństwie, narkotykach, aborcji. W ogóle jest nawet takie żartobliwe powiedzenie w środowisku bezpieczeństwa ruchu drogowego, że „Polak katolik jest obrońcą życia od poczęcia aż do wejścia na przejście dla pieszych”.

Smutne, ale prawdziwe.
– Myślę, że albo wielu katolików łamiących przepisy drogowe nie uświadamia sobie w sumieniu ich wagi, albo próbuje to jakoś wyprzeć, usprawiedliwić. Dlatego tak ważna jest rola Kościoła w uświadamianiu realnego znaczenia bezpiecznej jazdy, przestrzegania przepisów o ograniczeniach prędkości. W wypadkach drogowych co roku ginie 3 tys. osób, przez dekadę znikają nam nawet całe wielkie miasta. To nie ma znaczenia? Na szczęście wiem, że są księża, którzy już to tłumaczą.

No dobrze, ale od czego zacząć takie „drogowe nawrócenie”, jeśli ktoś już uświadamia sobie, że ma problem z bezpieczną jazdą? Da się to jakoś wyćwiczyć?
– Na pewno można to w sobie wykształcić, zwłaszcza że nie zawsze uczymy się tego na kursach prawa jazdy. Ja też nie od początku byłem świadomym kierowcą. Na kursie uczono mnie techniki jazdy, przepisów, uczono, jak zdać egzamin, ale nie uczono, skąd się biorą ograniczenia prędkości ani jakie są szanse na przeżycie, gdy tę prędkość przekraczamy. Zatem takie „nawrócenie” zacząłbym od poczytania na ten temat, dokształcenia się, sprawdzenia, skąd się biorą pewne przepisy. Jeśli rozumiemy, skąd coś się wzięło, łatwiej to uszanować. Bardzo pomagają też kursy doszkalające, zwłaszcza że można tam się nauczyć radzenia w ekstremalnych drogowych sytuacjach. To wszystko bardzo się przydaje. Znam wiele osób, które przestawiły się na bezpieczną jazdę, respektującą ograniczenia prędkości, i teraz jeżdżą bez stresu, umieją planować czas dojazdu, nie denerwują się łatwo w stresowych sytuacjach.

Co jednak na poziomie bardziej ogólnym powinno się zmienić, by na naszych drogach było bezpieczniej?
– To oczywiście wiele różnych wątków, nie można fiksować się na żadnym, bo ani wyższe kary wszystkiego nie załatwią, ani nie pomogą wyłącznie lepiej skonstruowane drogi. Przede wszystkim uważam, że powinniśmy mieć w kraju osobną rządową agencję, która zajęłaby się tylko bezpieczeństwem w ruchu drogowym – tak jak mamy taką w sprawie problemów alkoholowych. Taka agencja pozwoliłaby na prowadzenie przemyślanej, rozpisanej na lata, polityki z zakresu bezpieczeństwa ruchu drogowego. Jeśli tak jak teraz zajmuje się tym tylko jedna komórka w jednym ministerstwie, to trudno o spójne, szerokie, długofalowe działania.
Po drugie, według mnie priorytetem jest przebudowa infrastruktury drogowej, czyli np. budowa obwodnic miast, przebudowa przejść dla pieszych, wynoszenie skrzyżowań tak, by wymuszały wolniejszą jazdę. To wymaga środków finansowych, czasu i świadomości urzędników, ale dobry przykład Jaworzna, które całkowicie się przebudowało pod tym kątem, pokazuje, że warto. Znacząco spadła tam liczba wypadków.
Po trzecie, trzeba zmienić system szkolenia kierowców, np. wprowadzając do nich szkolenie z oceny ryzyka, jak to jest w Wielkiej Brytanii. Po czwarte, system kar za łamanie przepisów powinien być zaostrzony, co na szczęście już się stanie, bo rząd zapowiedział takie zmiany. Myślę również o poprawie systemu ratownictwa, zwłaszcza jeśli chodzi o realną pomoc pozamedyczną rodzinom ofiar wypadków i samym ofiarom.

Wspomniał Pan o zapowiedzianej nowelizacji przepisów. Jak je Pan ocenia?
– Dla mnie najważniejsze jest to, że wreszcie podnosi się kary za stwarzanie niebezpieczeństwa na drodze, urealniając je względem obecnych pensji. Zamiast wprowadzonych 20 lat temu 500 zł będzie to teraz nawet 5 tys. Po drugie, podoba mi się w nich próba prewencji, oddziaływania na osoby, które dane wykroczenie popełniają nie po raz pierwszy. Za pierwsze przekroczenie prędkości nie powinno się dawać przecież od razu 5 tys. zł mandatu. Tu się to odróżnia, karząc najwyższymi stawkami dopiero recydywę. Podoba mi się też wprowadzane rozwiązanie powiązujące wysokość składki ubezpieczenia OC z liczbą punktów karnych – to zmotywuje do bezpieczniejszej jazdy z obawy przed wyższą stawką ubezpieczenia. Tu ważne byłoby jednak uszczegółowienie tak, by chodziło nie o wszystkie punkty karne, lecz o te dotyczące bezpośrednio bezpieczeństwa zdrowia i życia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki