Kryzys w stosunkach z Izraelem wyskoczył nam jak królik z kapelusza magika. Nikt w Polsce się tego nie spodziewał – ani władza, ani opozycja. Sytuacja zmienia się z dnia na dzień i trudno powiedzieć, co będzie się działo w momencie, gdy ten artykuł ukaże się drukiem. Nie znając przyszłości, spróbujmy jednak ogarnąć to, co już się stało.
Nie ma przypadków
Piszę o tym na początku, bo chcę to mieć już za sobą. Tuż przed wizytą w Polsce sekretarza stanu USA Rexa Tillersona, wizytą ważną, podczas której rozstrzygane były kwestie strategicznego bezpieczeństwa naszego kraju, zaczęły dziać się u nas rzeczy dziwne. Najpierw dowiedzieliśmy się, że dziewięć miesięcy wcześniej kilku wariatów biegało po lesie, krzycząc „Heil Hitler!”, i Polacy, z entuzjazmem godnym lepszej sprawy, gorąco podzielili się w kwestii: czy Polska brunatnieje? Krzyczeliśmy na siebie dość głośno, więc świat nas usłyszał. Teraz, tuż po zakończeniu wspomnianej wizyty, wybuchła bomba z projektem nowelizacji ustawy o IPN i sprzeciwem Izraela. Znów hałas i znowu ta nieszczęsna uwaga świata, którą wbrew własnej chęci przyciągamy.
Takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem. Co więcej, taki obrót spraw można było przewidzieć. Zawsze gdy dzieją się sprawy dla Polski ważne, sprawy o wymiarze międzynarodowym, ktoś gdzieś uruchamia starą płytę z nalepką „polski antysemityzm”. Płyta wydaje się zgrana do niemożliwości, jednak nadal jest dziwnie skuteczna, bo wielu lubi jej słuchać. Szczególnie teraz, gdy symptomy globalnej wojny kulturowej, która ogarnęła również nasz kraj, splatają się z działaniami wojny hybrydowej, w tym wypadku informacyjnej.
Józef Piłsudski powiedział: „Podczas kryzysów strzeżcie się agentur”. Nigdy dość przypominania tego ostrzeżenia, gdyż sprawdza się ono i będzie sprawdzać w każdym czasie. Polska jest obecnie niewątpliwie w stanie kryzysu, niezależnie od tego, czy jest to kryzys wzrostu, czy upadku. Więc gdzie jest owa agentura? Nie wiem, więc nie będę wskazywał palcem. Mogę tylko powiedzieć, kto się cieszy z teraźniejszego obrotu spraw: to Władimir Putin.
Nie chcę wskazywać na prowokację, jako na wyłączną przyczynę obecnego kryzysu, gdyż byłoby to głupim uproszczeniem. Przyczyn, jak zwykle, jest tutaj kilka. Lecz udawanie, że tej kwestii w ogóle nie ma, to konformizm lub naiwność.
Oczywiste kłamstwo
Wypada wierzyć, że obecne kuluarowe rozmowy przedstawicieli Polski oraz Izraela toczą się w klimacie rozsądku. Jednak na zewnątrz, w otoczce medialnej wrzawy, wygląda to fatalnie. Niestety, również z oficjalnych wypowiedzi obu stron sporu wynosi się wrażenie, że jedni i drudzy słuchają wyłącznie samych siebie.
Po stronie polskiej politycy obozu władzy argumentują tak, jakby chodziło tylko o przeciwstawienie się kłamstwu o „polskich obozach zagłady”. Kłamstwo jest oczywiste, więc oczywistą rzeczą jest także to, że nie można tej tezy powtarzać, będąc przyzwoitym człowiekiem. Jair Lapid, były izraelski minister finansów, który upiera się przy owym określeniu, sam postawił się poza granicą przyzwoitości.
Łatwo i efektownie jest bronić nowelizacji ustawy o IPN, posługując się tylko tym argumentem. Lecz przecież projekt ten nie odnosi się jedynie do „polskich obozów”. A o tym już politycy obozu władzy solidarnie milczą. Oczywiście przybywa im popularności wśród oburzonych Polaków. Ale do rozwiązania kryzysu taka postawa się nie przyczynia.
Rzecz w tym, że nie jest to dobry projekt, choć władza broni go jak niepodległości. Wystarczyło napisać, że karane będzie twierdzenie o „polskich obozach zagłady” lub „polskich obozach śmierci”. I kropka. Jasność i jednoznaczność tego zapisu byłyby naszym atutem w sporach prowadzonych w kraju i za granicą. Tak się jednak nie stało. Z ciężkim instrumentarium paragrafu karnego weszliśmy na cienki lód „narodowej odpowiedzialności”.
Złożona sprawa
Czy przypisywanie państwu polskiemu współodpowiedzialności za hitlerowskie zbrodnie jest uzasadnione? Nie, nasze państwo zachowało się w czasie okupacji nienagannie. Ale w imię czego mielibyśmy kogokolwiek za takie twierdzenie karać? Jest to pogląd niesłuszny, ale nie obraża przyzwoitości, jak pomówienie o „polskich obozach zagłady”. W tym wypadku prawda niech broni się sama, a nie za pomocą kodeksu karnego.
Czy w takim razie równie niesłuszne jest mówienie o współodpowiedzialności polskiego narodu? Tu już sprawa jest bardziej złożona. Jedni powiedzą, że narodu jako takiego obciążać się nie godzi, można mówić tylko o odpowiedzialności poszczególnych Polaków. Ludzie, którzy tak twierdzą, mają swoje racje, gdyż słowo „odpowiedzialność” rozumieją w kategoriach prawa. Nie można winić całego narodu. Ale inni, którzy odpowiedzialność rozumieją w kategoriach moralnych, zaprzeczą: skoro wszyscy chlubimy się Kopernikiem i Szopenem, wszyscy winniśmy też czuć się odpowiedzialni za niechlubne czyny szmalcowników. To również racja, chociaż przeciwna tamtej. Niech obie się ścierają w swobodnej dyskusji. Ustawa uchwalona przez Senat tę dyskusję zamknęła.
Pokusa wyjątkowości
Twierdzenie o „polskich obozach” bez dodatku „śmierci” czy „zagłady” da się obronić. Obóz w Berezie Kartuskiej jest przecież faktem, zaś po wojnie, w komunistycznej Polsce, były takie obozy, jak na przykład Jaworzno. Jestem Polakiem, podzielam polską wrażliwość, zatem uważam, że mimo tych faktów nie powinno się ostentacyjnie ową nazwą szermować, jak czynią to niektórzy. Dla wielu z nas samo łączenie pojęć „Polski” i „obozu” jest świętokradztwem. Do tej wrażliwości mamy prawo. Dali nam je nasi rodzice lub dziadkowie, którzy cierpieli i ginęli w niemieckich obozach. Ale nie karzmy kogokolwiek tylko za to, że mówiąc o gołych faktach, tej naszej wrażliwości nie podziela.
Tu chyba leży klucz do zrozumienia naszego sporu z Żydami. Trudno nam się porozumieć, gdyż... jesteśmy bardzo do siebie podobni. I my, i oni wierzymy w wyjątkowość naszego niewinnego cierpienia. Dlatego my, Polacy, protestujemy, gdy ktoś mówi o obozach polskich, a nie niemieckich. Dlatego też Żydzi zgłaszają tak gorący sprzeciw, gdy ktokolwiek poza nimi rości sobie prawo decydować, co jest, a co nie jest negowaniem Holokaustu.
Gdyby obie strony odpuściły sobie troszeczkę, powrotna droga do zgody byłaby utorowana.