Początek nowego roku przyniósł Rumunii kolejną odsłonę kryzysu rządowego. Po raz drugi w ciągu roku doszło do zmiany premiera. 15 stycznia do dymisji podał się Mihai Tudose. Dwa dni później prezydent Klaus Iohannis zapowiedział, że zgodnie z wolą koalicji rządowej nowym premierem zostanie europarlamentarzystka Viorica Dăncilă. Jaki był powód zmiany? Konflikt między premierem Tudose a liderem rządzących socjaldemokratów (PSD) Liviu Draganeą. Sam Draganea po wyborach w 2016 r. nie objął stanowiska szefa rządu, ponieważ ciąży na nim wyrok za fałszerstwa w czasie referendum w sprawie odwołania byłego prezydenta Traiana Băsescu. W minionym roku prokuratura postawiła mu kolejne zarzuty: tym razem defraudacji 40 mln euro w czasach, gdy był tylko samorządowcem. Mimo tych zarzutów Draganea nadal stara się rządzić Rumunią z tylnego fotela. Nie zawsze jednak premierzy chcą być tylko marionetkami.
Lojalna współpracowniczka
Pierwszy socjaldemokratyczny premier Sorin Grindeanu stracił stanowisko w czerwcu 2017 r., ponieważ ugiął się pod żądaniami kilkuset tysięcy protestujących Rumunów i wycofał z kontrowersyjnych zmian w prawie, które ograniczały ściganie korupcji. Powodem odejścia Tudose była też chęć zbudowania niezależnej pozycji w partii. Jedną z odsłon konfliktu z Draganeą była sprawa rumuńskich Węgrów, którzy zaproponowali nadanie autonomii zamieszkiwanym przez siebie okręgom w Siedmiogrodzie. Ostro sprzeciwił się jej premier, wbrew stanowisku lidera socjaldemokratów. Innym polem konfrontacji była nieudana próba zdymisjonowania minister spraw wewnętrznych Carmen Dan w związku z aferą pedofilską w policji.
Nowa pani premier Viorica Dăncilă jako eurodeputowana ma dobre kontakty w Brukseli, co może być dla Rumunii bardzo przydatne. Ale, co najważniejsze, jest też lojalną współpracowniczką szefa PSD, co gwarantuje utrzymanie pozycji Draganei i w partii, i w kraju. Dowodem owej wierności jest mejl wysłany do 750 członków Parlamentu Europejskiego, w którym Dăncilă wyjaśniała kontrowersyjne zmiany w prawie forsowane przez jej partię. W składzie rządu znalazło się 16 nowych ministrów, ale też kontrowersyjna Carmen Dan czy Rovana Plumb, choć prokuratura chce wszcząć przeciwko niej śledztwo w sprawie… korupcji. Nowy rząd uzyskał wotum zaufania 29 stycznia, głosami nie tylko rządzących socjaldemokratów i liberałów, ale też partii węgierskiej.
200 tysięcy to nie łapówka
Roszady rządowe nie były jedynym źródłem politycznych napięć w Rumunii. 20 stycznia nawet 100 tys. osób w Bukareszcie i kilku innych miastach demonstrowało przeciwko niedawno uchwalonym ustawom, które ograniczają niezależność i kompetencje sądów oraz prokuratury (w tym Narodowej Dyrekcji Antykorupcyjnej – DNA), a także utrudniają walkę z korupcją. Podpisania kontrowersyjnej ustawy odmawia prezydent, który obawia się zastosowania przez Komisję Europejską wobec Rumunii słynnego artykułu 7 – tego samego, którego wcześniej użyto w stosunku do Polski. Zaniepokojenie zmianami w prawie, które zagrażają niezależności wymiaru sprawiedliwości, wyrazili przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker i jej wiceprzewodniczący Frans Timmermans. Z tej perspektywy europejskie doświadczenia nowej pani premier mogą okazać się cenne.
Styczniowe protesty nie były pierwszymi, bo przeciwko zmianom ograniczającym możliwość walki z korupcją (m.in. przez depenalizację niektórych jej przejawów, które nie przekraczają 200 tys. lei, czyli równowartości 180 tys. złotych) protestowano już w zeszłym roku w największych demonstracjach od ćwierć wieku. Niepokój budzi też duże znaczenie służb specjalnych i ich związki z wymiarem sprawiedliwości, które godzą przede wszystkim w opozycję.
Korupcyjny nowotwór
W rankingu korupcji przygotowywanym co roku przez Transparency International Rumunia zajmuje 57. miejsce, na równi z Węgrami. Jest to jedna z najgorszych lokat w całej UE. Za nią są jedynie Włochy, Grecja i Bułgaria (dla porównania Polska zajmuje 29. miejsce). Niedawno opublikowany raport Grupy Państw Przeciw Korupcji (GRECO), działającej w ramach Rady Europy, mocno skrytykował brak działań władz w walce z tą patologią. Jest ona, obok zorganizowanej przestępczości, jedną z głównych przeszkód na drodze Rumunii do strefy Schengen, o co stara się ona już od siedmiu lat.
Mimo że Draganea jest symbolem zepsucia klasy politycznej, jego partia cieszy się wciąż ponad 40-procentowym poparciem, nieodbiegającym od wyniku wyborów z 2016 r. Tłumaczy się to rozczarowaniem społeczeństwa rumuńskiego wcześniejszymi rządami centroprawicy. Chodzi przede wszystkim o radykalny program oszczędnościowy w latach 2008–2012, który miał uzdrowić finanse publiczne, ale przyczynił się tylko do pogłębienia nierówności społecznych. Na korzyść socjaldemokratów działa również sytuacja gospodarcza. Wzrost PKB w III kwartale 2017 r. wynosił blisko 9 proc. W ślad za nim idzie również odczuwalny wzrost płac.
Bałkańska specyfika
Najnowsza historia Rumunii nie cechuje się polityczną stabilnością. W ciągu blisko 30 lat demokratycznych rządów istniało 21 gabinetów. Częste są konflikty liderów partyjnych i zmiany koalicji, dwukrotnie próbowano odwołać poprzedniego prezydenta Traiana Băsescu.
Obecnie rządząca Partia Socjaldemokratyczna ma rodowód postkomunistyczny i wywodzi się z Frontu Ocalenia Narodowego, założonego przez byłego działacza komunistycznego Iona Iliescu, który objął władzę po obaleniu Nicolae Ceauşescu. Jego partia po licznych przekształceniach, połączeniach i rozpadach, kilkakrotnie sprawowała władzę w Rumunii. Zarzuty korupcyjne pojawiały się zarówno za rządów Adriana Năstase (2000–2004), jak i Victora Ponty, któremu DNA w 2015 r. zarzucała fałszerstwa, oszustwa podatkowe oraz pranie brudnych pieniędzy w ramach jego praktyki prawniczej.
Choć obiekcje instytucji europejskich dotyczące ograniczenia niezależności sądownictwa i prokuratury przywodzą na myśl sytuację Polski lub Węgier, to jednak Rumunii bliżej do specyfiki innych państw bałkańskich, w których głównym problemem jest korupcja, nadużycia i działania przestępcze. W Tiranie 27 stycznia Albańczycy protestowali przeciwko będącemu zaledwie od pół roku premierem Ediemu Ramie, któremu zarzuca się związki ze zorganizowaną przestępczością. Korupcja jest też bardzo dużym problemem w Bułgarii (najniższe miejsce w rankingu Transparency International w całej UE), która w tym półroczu objęła prezydencję w Unii. Ten właśnie problem był głównym powodem ostatecznie nieskutecznego głosowania w sprawie wotum nieufności, jakie zgłoszono dla centroprawicowego rządu Bojko Borisowa.