Gdy Polacy przełykali gorzką pigułkę po meczu z Kolumbią, w Turcji odbywały się historyczne, bo podwójne wybory. Ich wynik w pewnym sensie może zawrócić bieg dziejów, bo 95 lat po powstaniu nad Bosforem republiki znów pojawia się ktoś, kto może pełnić rolę nowego padyszacha (tak tytułowali się sułtani Imperium Osmańskiego). Tym kimś jest prezydent Recep Tayyip Erdoğan, który właśnie zyskał władzę równą niemal sułtanom.
Premier, prezydent, sułtan
Kariera Erdoğana wiąże się z powstaniem konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w 2001 r. Wygrała ona wybory w 2002 r., a rok później Erdoğan, były burmistrz Stambułu, został premierem. Pod jego rządami Turcja oddaliła się od prozachodniej i świeckiej myśli ojca Republiki Tureckiej Mustafy Kemala Atatürka w stronę islamu. Premier stopniowo zaczął umacniać swoją władzę, czemu miały służyć reformy ustrojowe.
W 2014 r. Erdoğan został pierwszym prezydentem Turcji wybranym w wyborach powszechnych, zaś referendum z kwietnia 2016 r. otworzyło mu drogę do zmiany systemu rządów na prezydencki, gdzie cała władza wykonawcza spoczywa w rękach prezydenta (tak jak w Stanach Zjednoczonych). Jednakże głowa państwa będzie miała jeszcze kilka dodatkowych uprawnień, jak np. możliwość rozwiązania parlamentu, powoływania sędziów (w tym sędziów Sądu Konstytucyjnego) czy wydawania dekretów. Takiej władzy nie ma nawet Władimir Putin.
Do zwiększenia władzy Erdoğana przyczyniła się też próba puczu z lipca 2016 r. Jego podłożem był konflikt prezydenta z armią, która zawsze stała na straży świeckości i Kemalistowskich wartości. Niektórzy uważają, że pucz był prezydencką prowokacją. Efektem wydarzeń, o które oficjalnie obwinia się emigracyjnego duchownego Fethullaha Gülena, było wprowadzenie stanu wyjątkowego, zawieszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka oraz czystki w armii, administracji państwowej, sądownictwie i mediach. Nieudana próba przewrotu tak naprawdę pozwoliła Erdoğanowi przejąć kontrolę nad państwem.
W referendum w kwietniu 2017 r. nieco ponad połowa obywateli opowiedziała się za zmianą systemu. Zmiany miały zacząć obowiązywać w przyszłym roku przy okazji wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Skąd zatem to przyspieszenie? Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, narastający kryzys gospodarczy po nieudanym zamachu. Kiedy Erdoğan zaczynał urzędowanie jako premier, Turcja przeżywała rozkwit – dziś grozi jej recesja. Po drugie, trwający od czasu puczu stan wyjątkowy uniemożliwiał opozycji przeprowadzenie normalnej kampanii wyborczej i dawał prezydentowi fory.
Od 2003 r. Erdoğan nieustannie poszerzał swoją władzę, wykorzystując do tego sprzyjające okoliczności. Ale nie udałoby mu się to, gdyby nie społeczne przyzwolenie na rządy jednostki, wyrażone w referendach i wyborach.
Wojna światów
W wyborach prezydenckich głównym rywalem Erdoğana był Muharrem İnce z Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), który traktowany był jako najważniejszy kandydat tureckiej opozycji. İnce był znany od lat jako jeden z najbardziej zajadliwych krytyków urzędującego prezydenta. Płomienne przemówienia przyniosły mu dużą popularność w internecie. W tegorocznych wyborach zdobył niecałe 31 proc., ciesząc się największym poparciem u wielkomiejskiego elektoratu, przede wszystkim na zachodnim wybrzeżu.
Odbywające się tego samego dnia wybory parlamentarne okazały się starciem dwóch bloków i dwóch wizji państwa. Z jednej strony jest Sojusz Ludowy, który obejmuje rządzącą AKP prezydenta Erdoğana oraz Partię Ruchu Nacjonalistycznego (MHP). Co ciekawe, AKP powstała jako partia proeuropejska, walcząca o praworządność. Z czasem jednak w Europie zaczęła być kojarzona z islamizem, często mówi się również o niej jako o neoosmańskiej, głównie z uwagi na sprzeciw wobec sekularyzmu, pochwałę imperialnej przyszłości, skłonności ku wzmocnieniu prezydentury oraz aktywną politykę zagraniczną przede wszystkim w rejonie Bliskiego Wschodu. W wyborach AKP uzyskała prawie 43 proc. głosów, nie zdobywając tym samym większości niezbędnej do samodzielnych rządów.
MHP to zaś partia nacjonalistyczna, powstała blisko 50 lat temu, często nazywana neofaszystowską i wiązaną z radykalnymi bojówkami. Dzięki dobremu wynikowi w wyborach (11 proc.) stała się koalicjantem, pozwalającym AKP na dalsze sprawowanie władzy. Wysokie poparcie dla obu tych partii pokazuje, jak żywe w części tureckiego społeczeństwa są tendencje nacjonalistyczne oraz poczucie zagrożenia, zarówno wewnętrznego, jak i zewnętrznego.
Po drugiej stronie stoi Sojusz Narodowy, który stanowi dość osobliwą koalicję partii opozycyjnych. Jego trzonem jest Republikańska Partia Ludowa (CHP), założona blisko 100 lat temu przez Atatürka i reprezentująca jego świeckie idee, zbliżona do Zachodu i ciesząca się poparciem wielkomiejskiego elektoratu, głównie w Tracji, Stambule i na wybrzeżu. W wyborach zdobyła 23 proc. głosów.
Wspaniałe stulecie
Mimo pewnych obaw i niekorzystnych sondaży Erdoğan wygrał w I turze wyborów prezydenckich, zdobywając blisko 53 proc. głosów. Partia rządząca nie chciała dopuścić do sytuacji, gdy w II turze opozycja skonsolidowałaby się wokół İncego. Wybory te trudno jednak nazwać demokratycznymi. Zastrzeżenia zgłaszane są m.in. przez Radę Europy czy OBWE i dotyczą stronniczości mediów i nikłego dostępu do nich przez inne partie niż AKP, a także sposobu liczenia głosu. Co ciekawe, szybka wygrana Erdoğana ucieszyła rynki. Inwestorzy docenili stabilizację.
Tuż po wyborach prezydent zapowiedział zniesienie stanu wyjątkowego. Reakcje Zachodu na wynik wyborów były dość spokojne, co jest zrozumiałe, bo w ostatnich miesiącach stosunki Turcji z UE, Niemcami czy Austrią bywały napięte. Bardziej entuzjastycznie zareagowały m.in. Rosja i Węgry.
Republika Turecka od czasu swojego powstania z trudem budowała demokrację. Jej początki były faktycznie dyktaturą Atatürka. System wielopartyjny wprowadzono dopiero po jego śmierci w 1938 r. Przez kolejne dziesięciolecia dochodziło do częstych zamachów stanu (np. w latach 1960, 1980), w których armia broniła świeckich wartości republiki.
Wyniki wyborów pokazują głęboki podział w tureckim społeczeństwie, a główną linię politycznego podziału widać na mapie kraju. Z jednej strony konserwatywna prowincja anatolijska, zwrócona w stronę religii i nacjonalizmu, z drugiej wybrzeże egejskie i Stambuł, proeuropejskie bastiony liberalizmu i świeckości. Z jednej strony zwrot ku islamowi, panturkizmowi i osmańskiej przeszłości, z drugiej – świeckie państwo narodowe, zbudowane na zachodnich wzorcach zgodnie z myślą Mustafy Kemala. Pewną przewagę ma obecnie ta pierwsza opcja, głównie z uwagi na problem kurdyjski, wojnę w Syrii, ale też konfrontację z Zachodem, w której prezydent stara się pokazać jako twardy i dumny gracz. Erdoğan wpisuje się tutaj w nurt „demokracji nieliberalnej”, wyznaczany choćby przez Viktora Orbana.
Nowa, wydłużona kadencja Erdoğana skończy się w 2023 r. w stulecie republiki. Czy to stulecie okaże się wspaniałym, a Erdoğan zechce być nowym Sulejmanem Wspaniałym?