Logo Przewdonik Katolicki

Granice władzy

Marcin Skobrtal
Fot. Martin Divisek/PAP EPA

Władza powinna być służbą państwu i społeczeństwu, nie drogą do realizacji czy zabezpieczania prywatnych ambicji i interesów. Narody naszej części Europy coraz częściej przypominają o tym rządzącym.

Było to największe wystąpienie antyrządowe od czasów aksamitnej rewolucji 30 lat temu. 23 czerwca w Pradze odbyły się ćwierćmilionowe demonstracje przeciwko premierowi Andrejowi Babišowi, oskarżanemu o konflikt interesów i nadużycia władzy. Wcześniejsze gromadziły ponad 100 tys. ludzi.
Tego samego dnia odbyły się ponowne wybory burmistrza Stambułu, które potwierdziły porażkę rządzącej do tej pory niepodzielnie Partii Sprawiedliwości i Rozwoju.
Wspólnym mianownikiem tych wydarzeń są granice władzy, które starają się wyznaczyć obywatele. Gdzie one przebiegają?
 
Czechy: biznes i polityka
Powodem praskich demonstracji, zorganizowanych przez ruch „Milion chwil dla demokracji”, były nieuczciwe powiązania polityki i biznesu, które zostały wytknięte w majowym audycie Komisji Europejskiej. Premier Babiš to jednocześnie biznesmen i właściciel wielkiego koncernu rolno-spożywczo-medialnego Agrofert, jednego z największych przedsiębiorstw i zarazem pracodawców w Czechach. Powodem konfliktu interesów były dotacje unijne, rozdzielane przez rząd, na czele którego stoi Babiš, a ich beneficjentem był wspomniany koncern, należący do tego samego Babiša, choć oficjalnie kontrolowany przez fundusz powierniczy (jednak prawo czyni ów fundusz mocno zależnym od szefa rządu). Stosowną rezolucję potępiającą czeskiego szefa rządu podjął w grudniu zeszłego roku Parlament Europejski.
Jednak to nie jedyne pole nadużyć – drugim jest sprawa Bocianiego Gniazda, ośrodka konferencyjno-wypoczynkowego, na który premier miał również wyłudzić dotacje w 2007 r. poprzez dwóch biznesmenów, przenosząc tymczasowo własność na dzieci. Pikanterii dodaje fakt, że syn premiera z pierwszego małżeństwa opowiadał, że został wywieziony na Krym przez Rosjanina pracującego dla jego ojca, by nie mógł zeznawać we wspomnianej sprawie. Gdy prokuratura zaczęła formułować przeciwko Babišowi akt oskarżenia, ten wymienił jej zwierzchnika: pod koniec kwietnia nowym ministrem sprawiedliwości mianował swoją współpracowniczkę Marię Benešovą, co wywołało demonstracje w wielu czeskich miastach.
Zachowanie czeskiego premiera, krytykowane przez instytucje europejskie i Transparency International, nie wpływa jednak istotnie na notowania jego partii ANO, a także popularność w całym społeczeństwie. Dowodem jest pierwszy wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego (21 proc. głosów). Ponadto cieszy się on również wsparciem prezydenta Miloša Zemana, a także swoich koalicjantów z mniejszościowego rządu, czyli komunistów. Drugi partner, socjaldemokraci ČSSD są podzieleni w tej sprawie. Problem mają też członkowie grupy ALDE w Parlamencie Europejskim, którzy poparli grudniową rezolucję, choć ANO należy właśnie do tej frakcji.
27 czerwca zgłoszony został opozycyjny wniosek o wotum nieufności, który jednak został odrzucony. Polityczni przeciwnicy premiera zapowiadają zjednoczenie sił przy kolejnych wyborach. Sam Andrej Babiš reaguje, uderzając emocjonalnie w suwerennościowe tony i mówiąc o zdecydowanej obronie interesów narodowych, wykorzystując stosunkowo spory eurosceptycyzm czeskiego społeczeństwa, czego dowodem są wygrane przez ANO majowe wybory. Premier uważa, że w sprawie Agrofertu zachował się jak należy, zaś opozycja dąży do destabilizacji państwa. Afera pojawia się w momencie negocjowania unijnego budżetu, w tym środków na politykę rolną. Samej Komisji Europejskiej zarzuca niekompetencję, zaś Transparency Internatinal… korupcję.
Działania czeskiego premiera pokazują z jednej strony przykład wykorzystywania władzy do załatwiania prywatnych interesów i ich ochrony, a przy okazji cynicznego wykorzystywania nastrojów opinii publicznej pod hasłem walki o… interes narodowy. Na krytykę ze strony UE Babiš odpowiada atakiem, zręcznie korzystając z nastrojów społecznych (wcześniej był przeciwnikiem przyjmowania uchodźców, co również było zbieżne z opiniami wielu Czechów) i kreując się na obrońcę narodowego interesu. Tymczasem w tym przypadku, granicą władzy jest właśnie rozdzielenie tego, co publiczne, od tego, co prywatne.
 
Słowacja: mafia i korupcja
Warto przywołać w tym kontekście los słowackiego premiera Roberta Fico, który ustąpił w marcu 2018 r. po masowych protestach w związku z morderstwem dziennikarza Jána Kuciaka. Demonstranci wyrażali wówczas swój sprzeciw wobec niejasnych powiązań biznesu, polityki i mafii (m.in. włoskiej, która korzystała z kontaktów w kancelarii premiera). Przejawem niechęci wobec korupcji były również tegoroczne wybory prezydenckie, wygrane przez liberalną prawniczkę Zuzanę Čaputovą, która pokonała kandydata partii SMER, na której czele stoi Fico, odwołujący się zresztą do programu socjalnego i tradycyjnych wartości, jak widać również w sposób instrumentalny.
Antyeuropejska retoryka była zresztą powodem konfliktów Fico z popularnym prezydentem Andrejem Kiską. W wyborach do Parlamentu Europejskiego pierwsze miejsce na Słowacji zajęła koalicja liberalnej partii Postępowa Słowacja nowej pani prezydent oraz założonej kilka miesięcy wcześniej liberalno-konserwatywnej partii Razem. Obie one akcentują potrzebę pogłębienia integracji europejskiej. Wyniki tych wyborów mogą świadczyć o chęci zmian w słowackim społeczeństwie i sprzeciwie wobec rządów SMER-u. Problem korupcji jest na Słowacji o wiele  poważniejszy niż w Polsce, czego przejawem jest ranking Transparency International, gdzie nasz kraj lokuje się na 36. pozycji, zaś nasi południowi sąsiedzi blisko 20 miejsc niżej.
 
Turcja: władza absolutna
Powodem obywatelskiego sprzeciwu mogą być też dążenia do zmonopolizowania władzy w państwie. Taka sytuacja miała miejsce w Turcji, przy okazji wyborów lokalnych, jakie odbyły się pod koniec marca. Szczególnie ważnym polem bitwy stał się Stambuł, metropolia skupiająca 20 proc. ludności i odpowiadająca za 30 proc. tureckiego PKB, w której wygrał kandydat opozycyjnej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), Ekrem İmamoğlu. Rządząca AKP prezydenta Erdoğana postanowiła jednak to zwycięstwo zablokować i, wywierając nacisk na Najwyższą Radę Wyborczą, doprowadziła do unieważnienia wyborów, rzekomo ze względu na niepełne składy komisji wyborczych. Ponowne głosowanie odbyło się 23 czerwca i znów zakończyło się zwycięstwem opozycji, jednak tym razem różnica głosów nie wynosiła już 13 tys., ale ponad 770 tys. Kandydat opozycji wygrał również w stołecznej Ankarze. Ogólnie CHP wygrała w 8 z 12 największych miast tureckich, choć w skali całego kraju zwycięstwo należy do AKP.
Porażka w Stambule ma charakter prestiżowy (to jego merem w latach 90. był sam Erdoğan), a jednocześnie podkopuje legitymizację AKP, która chce dominować na tureckiej scenie politycznej, więc musi cieszyć się dużym społecznym poparciem. Opozycyjni burmistrzowie mogą być pewnym wyłomem w systemie władzy stworzonym przez prezydenta, gdyż mogą mobilizować w pewnym stopniu społeczeństwo w największych aglomeracjach. Te wydarzenia pokazują, że mimo skupienia pełni władzy w rękach Erdoğana i jego partii, a także podporządkowania sobie administracji, sądownictwa i armii, ten monopol jest możliwy do przełamania, a zdobyta władza nie jest dana na zawsze. Problemem dla tureckiego prezydenta jest zresztą nie tylko opozycja czy dezaprobata UE, ale również gospodarka, która zaczyna się pogrążać w kryzysie, wywołanym m.in. przez zadłużenie.
 
Albania: Komisja Wyborcza przeciw prezydentowi
Wybory lokalne były też polem konfliktu w Albanii, jednakże tam prezydent, związany z opozycją parlamentarną, wydał dekret odwołujący zaplanowane na koniec czerwca głosowanie z powodu trwających już od czterech miesięcy protestów. Ich powodem była m.in. korupcja wyborcza uprawiana przez rządzących socjalistów. Jednakże Centralna Komisja Wyborcza uznała dekret prezydenta za nieważny.
Albańska Partia Socjalistyczna również dąży do wzmocnienia swojej władzy, a krokiem ku temu było podporządkowanie wymiaru sprawiedliwości i paraliż Sądu Konstytucyjnego. W obu opisanych przypadkach zauważyć można dążenie do władzy nieograniczonej, dla którego zaporą są partie opozycyjne, a także sami obywatele, tworzący oddolne ruchy i organizacje.
Przykładem wygrania tego rodzaju starcia jest sytuacja z Rumunii, gdzie wpływowy przywódca socjaldemokratów, Liviu Dragnea, rozpoczął odbywanie wyroku pozbawienia wolności. Wcześniej próbował przeforsować ograniczenia w walce z korupcją i zmiany w sądownictwie, żeby uniknąć kary. Ten wyrok jest sukcesem działania właśnie sądów, służb antykorupcyjnych, ale także prezydenta Klausa Iohannisa, wspieranego przez opozycyjną Partię Narodowo-Liberalną. Od swojego partyjnego lidera zdystansowała się nawet premier, Viorica Dăncilă, do tej pory mocno kojarzona z przywódcą socjaldemokratów.
 
Budowa w toku
Lord Acton mówił, że władza absolutna deprawuje absolutnie. W naszej części Europy od obalenia komunizmu minęło 30 lat, w czasie których każde z państw żmudnie starało się zbudować demokrację na wzór zachodni. Nie oznacza to jednak, że zapędy dyktatorskie nie zostały wyeliminowane. Władza staje się zarówno celem, pozwalającym na kontrolę, ale i bezproblemową realizację własnej wizji państwa, jak i środkiem, zabezpieczającym własne interesy ekonomiczne. W obu przypadkach jednak zapomniano o tym, co jest uważane za cel istnienia państwa u Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu – o dobru wspólnym. Arystoteles uważał za ustroje dobre tylko te, które prowadzą właśnie do niego, zaś za złe te, które mają na uwadze jedynie prywatną korzyść. Taka sytuacja zdaje się miała miejsce w opisanych wyżej przypadkach. Refleksja nad przytoczonymi przypadkami pozwala wytyczyć granicę władzy – oddzielenie tego, co prywatne, od tego, co publiczne. Władza zatem powinna być służbą państwu i społeczeństwu, nie drogą do realizacji czy zabezpieczania prywatnych ambicji i interesów.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki