70-procentowa frekwencja i 70 procent poparcia. Podobno taki cel, związany z wiekiem Władimira Władimirowicza (w październiku 2017 r. skończył 70 lat) postawiła sobie kremlowska administracja, w zapowiedzianej na 18 marca pierwszej turze wyborów prezydenckich. Data głosowania nie jest przypadkowa. To czwarta rocznica przyłączenia do Rosji Krymu. Wszystkim, którzy o tym nie pamiętają, Putin niewątpliwie przypomni swój sukces, bo głosować zamierza właśnie na zaanektowanym półwyspie.
Na razie przedwyborcze sondaże zdają się potwierdzać oczekiwania Kremla. Według ostatniego lutowego sondażu Wszechrosyjskiego Ośrodka Badania Opinii (WCIOM) 79 proc. Rosjan planuje pójście na wybory, a ponad 70 proc. ma zamiar głosować na obecnego prezydenta. Niestety gorzej wyglądają wyniki niezależnego Centrum im. Lewady (odpowiednio 58 proc. frekwencji i 61 proc. poparcia). Tyle tylko, że są to dane grudniowe. Centrum im. Lewady zostało bowiem przezornie wpisane na listę zagranicznych agentów i jako takie dostało zakaz publikacji rezultatów swoich badań, zanim jeszcze Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła listę kandydatów.
Wyborczy sparingpartnerzy
W wyborach Władimir Putin ostatecznie zmierzy się z siedmiorgiem konkurentów. Tradycyjnie, jak to się dzieje od lat, wystartowali lider Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski oraz założyciel i przewodniczący pozaparlamentarnej opozycyjnej partii Jabłoko Grigorij Jawliński. Prócz nich na liście kandydatów znaleźli się: szef nacjonalistycznego Rosyjskiego Sojuszu Ogólnonarodowego Siergiej Baburin, rzecznik praw przedsiębiorców przy prezydencie Rosji Boris Titow i reprezentujący Komunistów Rosji Maksym Surajkin. Ten ostatni ma najprawdopodobniej za zadnie odebrać trochę głosów zgłoszonemu przez Komunistyczną Partię Federacji Rosyjskiej Pawłowi Grudininowi. Fakt, że lidera KPRF Giennadija Ziuganowa tym razem w wyborach zastąpił biznesmen, dyrektor dużego agrarnego kombinatu Sowchoz im. Lenina, był pierwszą przedwyborczą niespodzianką.
Kolejną okazał się start znanej dziennikarki i celebrytki, córki byłego patrona Władimira Putina z lat 90., pierwszego demokratycznego mera St. Petersburga, Anatolija Sobczaka. Ksenia Sobczak, która reklamuje się jako „kandydatka przeciw wszystkim”, twierdzi, że startując w wyborach, chce umożliwić zademonstrowanie swego sprzeciwu ludziom niezadowolonym z obecnych rządów. Rzeczywiście, na przedwyborczych spotkaniach Sobczak nie tylko ostro krytykuje panująca w Rosji korupcję, ale nawet podważa sens zajęcia Krymu. Niezależne media uznały jednak „niezależną kandydatkę” za Putinowskiego sparingpartnera.
Według nich głównym zadaniem Sobczak jest zneutralizowanie wielkiego nieobecnego prezydenckiej elekcji, czyli opozycjonisty Aleksieja Nawalnego. Nawalny, gdy ostatecznie nie został przez Centralną Komisję Wyborczą dopuszczony do kandydowania, wezwał swoich zwolenników do strajku wyborców, czyli nieuczestniczenia w głosowaniu. Co prawda, zorganizowana przez Nawalnego 28 stycznia akcja protestacyjna nie była tak liczna jak jego ubiegłoroczne wiosenne antykorupcyjne demonstracje, niemniej odbyła się w ponad 100 rosyjskich miastach. A ponieważ niepójście do lokalu wyborczego wymaga dużo mniejszego wysiłku i odwagi niż udział w ulicznej manifestacji, władze poczuły się zaniepokojone. Dlatego walka o wysoką frekwencję może okazać się głównym wyzwaniem w nadchodzących wyborach. Ksenia Sobczak, która ma zachęcić do głosowania niezadowolonych, jest jednym, chociaż nie jedynym, sposobem zapewnienia tejże frekwencji.
Walka z korupcją
Wydaje się, że z trwającą kampanią można powiązać także polityczne trzęsienie ziemi w Dagestanie. Na początku lutego pod zarzutem korupcji Federalna Służba Bezpieczeństwa aresztowała premiera, dwóch wicepremierów i dwóch ministrów autonomicznego rządu tej północnokaukaskiej republiki. Zarzuca się im defraudację środków budżetowych przeznaczonych na programy socjalne. Straty mają przewyższać 95 mln rubli.
Oskarżenia przypuszczalnie są słuszne (dziwić może tylko stosunkowo niska jak na Rosję suma – około 1,6 mln dolarów), tyle tylko, że podobne zarzuty można postawić większości lokalnych władz Federacji Rosyjskiej, zwłaszcza na Kaukazie. Dagestan wygodny był z jednego powodu – tę niewielką, trzymilionową autonomię zamieszkuje aż 36 narodów i grup etnicznych; brakuje silnego klanu, który mógłby przysporzyć Moskwie kłopotów, solidarnie upominając się o zatrzymanych przywódców.
Prokremlowskie media przedstawiły cała sprawę jako przykład skutecznej walki z korupcją, a sam Kreml akcję pochwalił, zaznaczając, że „nie jest to żadna jednorazowa kampania, lecz wynik konsekwentnej, ukierunkowanej i systematycznej pracy organów, prowadzonej w wielu regionach”. Jednym słowem władze wyciągnęły wniosek z lekcji Nawalnego, któremu największą popularność przysparza obnażanie konkretnych przypadków skorumpowanej rosyjskiej elity.
Jednak mimo tych wysiłków, uczciwe osiągnięcie zakładanych 70 proc. frekwencji może okazać się trudne. Niezależni socjologowie podkreślają zniechęcenie coraz większej części społeczeństwa, zwłaszcza mieszkańców wielkich miast i młodzieży. Putinowi nie sprzyjają także doniesienia z Syrii o atakach na rosyjskie bazy wojskowe oraz śmierci walczących tam rosyjskich żołnierzy i najemników. Stoją one bowiem w sprzeczności z oficjalnymi zapewnieniami o zwycięskim zakończeniu syryjskiego konfliktu.
Oczywiście około 99 proc. mieszkańców zagłosuje jak zwykle w republikach kaukaskich. Pytanie: do jakiego stopnia zdoła to zrównoważyć resztę? Warto dodać, że w 2012 r. mimo pełnej mobilizacji i 99,8 proc. (!) frekwencji na Kaukazie w całym kraju do urn poszło 65 proc. uprawnionych do głosowania, a Putin zdobył 63 proc. głosów.
Koniec jest bliski
Udowodnienie wysokiego poparcia dla rządzącego już 18 lat Władimira Putina staje się sprawą niesłychanie istotną zarówno jeżeli chodzi o scenę międzynarodową, jak i sytuację wewnętrzną. Zachodowi Putin chce w ten sposób pokazać, że mimo kontrowersyjnej polityki, której następstwem stały się antyrosyjskiej sankcje, przywódca ciągle cieszy się sympatią większości narodu i jako taki jest istotnym partnerem dla zachodnich polityków. Umocnienie pozycji jest potrzebne Putinowi także w samej Rosji, gdzie coraz częściej pojawia się postulat ograniczenia liczby prezydenckich kadencji do dwóch oraz chociażby częściowej decentralizacji władzy w postaci powrotu do bezpośrednich wyborów gubernatorskich. W związku z tym, że prezydent wymienił w ciągu ostatniego roku niemal wszystkich regionalnych przywódców, można to potraktować jako swoiste wotum nieufności.
Co do tego, że Putin w pierwszej turze wygra marcowe wybory nie ma najmniejszych wątpliwości. Niezależni rosyjscy eksperci przestrzegają jednak, że nowa, czwarta już prezydentura Władimira Władimirowicza będzie prezydenturą słabszą, przechodzącą z jednoosobowego systemu władzy w system rządów jakichś nie bardzo jeszcze jasnych klanów i grup lobbingowych. Przy czym warto pamiętać, że będzie to także najprawdopodobniej czas szukania prezydenckiego następcy.
70-procentowe poparcie i taka frekwencja stałyby się atutem w ręku wybranego na kolejną kadencję Putina. Wyższe poparcie da się ostatecznie załatwić za pomocą stosunkowo prostych cudów nad urną, ale ze zwiększaniem frekwencji w dobie wszechobecnych filmów nagrywanych telefonami komórkowymi, może być już trudniej.