Oczywiście płacę za to cenę, którą będzie praca do końca życia, bo na żadną emeryturę nie mogę liczyć. Jedyną dobrą stroną tego układu pracowniczego jest to, że mogę pisać w domu i mogę spać do godziny dziewiątej. Ale i tak budzi mnie ciemność, bo jest luty, a ja coraz bardziej zwracam uwagę na to, że od trzech tygodni nie widziałam niebieskiego nieba. Zaczynam się zastanawiać: czy kiedy byłam młoda, słońce pojawiało się na niebie w listopadzie, grudniu, styczniu, lutym i marcu częściej? Czy może mnie to wtedy zupełnie nie obchodziło? Może miałam intensywniejsze życie, poważniejsze problemy? No chyba nie. A tymczasem brak światła słonecznego przeszkadza mi coraz bardziej. Otwieram więc oczy o godzinie dziewiątej i natychmiast je zamykam, bo kiedy widzę szarość za oknem i nagie gałęzie lipy rosnącej pod moim oknem, to myślę sobie, że to najbardziej depresyjny widok świata – i jak tu wstać? Jak zacząć żyć? Mam wrażenie, że mieszkam gdzieś pod kołem biegunowym i właśnie trwa półroczny zmierzch. Nic tego zmierzchu nie rozjaśnia, bo nawet nie ma śniegu. Biel śniegu świeci, oddaje swoją jasność ciemnemu niebu, otula i mogę nawet przyznać, że jakoś tam zastępuje słońce. Jest więc nawet gorzej niż na dalekiej północy, bo tam jest śnieg, a tutaj nic tylko ta asfaltowa szarość miasta, roślinna szarość lasu za miastem, brudna szarość zabłoconych samochodów, śmierdząca szarość spalin i dymów na wsiach. Ta szarość swoim butem przygniata mnie do ziemi. Nie pomaga mi nawet kawa.
Moje koleżanki radzą sobie różnie. Na przykład łykają witaminę D3 w dużych dawkach, która poza tym, że pomaga na osteoporozę, to także w jakiś magiczny sposób zastępuje słońce. Podobno. Inne raz na dwa tygodnie chyłkiem odwiedzają solarium, gdzie zamawiają sobie trzyminutowe sesje pod sztucznym słońcem. Podobno nawet to wystarczy bladej i zmarzniętej oraz zakrytej wieloma warstwami ubrań skórze dać się oszukać. Niech ciało pomyśli, że leży na plaży w pełnym słońcu. Mam też znajomą, której dzieci kupiły taką domową lampę udającą światło słoneczne. Mówiła na nią: antydepresyjna lampa, może nawet nie ona wymyśliła tę nazwę, może ta nazwa jest oficjalna? Nie wiem. Nie wiem też, czy te wszystkie sposoby działają. W ogóle to już wolę, jak jest całkiem ciemno, jak w nocy, niż szaro.
Mam też inny ratunek na to, żeby podnieść się z łóżka, wstać i stawić czoła życiu. Otwieram brewiarz i odmawiam psalmy.