Za ratowanie Żydów podczas wojny uhonorowano wówczas pośmiertnie trzech księży i dwie siostry zakonne. To było niespełna cztery lata temu w Warszawie. Pamiętam słowa, jakie podczas uroczystości wypowiedział przewodniczący Episkopatu: „Pośród postaw nieszlachetnych ludzie ci byli świadkami heroicznej miłości bliźniego, wyrosłej z nieskażonych źródeł Ewangelii”. Pamiętam, co mówił wtedy ambasador Izraela: „Nie ma prostej odpowiedzi na pytanie, co zadecydowało o tym, że ktoś ryzykował i pomagał. Każdy z nas powinien zapytać samego siebie, co by zrobił w podobnych okolicznościach: czybym ratował, czy nie”. Pamiętam słowa naczelnego rabina Polski, który przed ostatnim Dniem Judaizmu stwierdził: „Ten, który mówi tylko o kolaborantach, szmalcownikach i donosicielach ze strony polskiej, fałszuje historię. Ale ten, który mówi tylko o sprawiedliwych, też rozmija się z prawdą”. A jako przykład właściwego stylu mówienia o trudnych relacjach polsko-żydowskich stawiał prezydenta Dudę. Bo stać go było na to, by wspominając o heroizmie rodziny Ulmów, która za pomoc Żydom zapłaciła własnym życiem, przypomnieć, że do śmierci ich i ukrywanych przez nich Żydów przyczynił się donos Polaka. Pamiętam wiele wspaniałych i dających do myślenia wystąpień obu stron, jakie w różnych polskich miastach towarzyszą od lat obchodom Dnia Judaizmu. Nie ma tam prób licytowania się na cierpienia ani łatwych ocen wzajemnych postaw: rzeczywistych, domniemanych czy urojonych. Jest wspólna modlitwa Psalmami, jest dyskusja, jest namysł nad słowami papieża: „Kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm”.
Pamiętam, pamiętam... I zastanawiam się, czy od dziś nie pozostanie już tylko pamięć? Czy kryzys wywołany nowelizacją ustawy o IPN nie kończy okresu trudnych, ale spokojnych i ważnych rozmów o relacjach polsko-żydowskich, w których coraz częściej kwestie przeszłości ustępowały miejsca – i słusznie! – pytaniom o to, jak mają wyglądać nasze relacje za lat 20, 30, 50? Nie chcę oceniać ani treści znowelizowanej ustawy, ani komentować przytaczanych argumentów różnych stron. Po prostu konstatuję ze smutkiem, że coś się chyba skończyło, i to nie tylko w wymiarze politycznym – choć zażegnanie kryzysu polsko-izraelskiego na pewno trochę potrwa – ale także religijnym. Boję się, że obecna zawierucha położy się cieniem także na kontaktach chrześcijańsko-żydowskich w Polsce. Boję się, że obecny kryzys okaże się nie tylko wodą na młyn dla ekstremistów politycznych po obu stronach, ale i dla tych, którzy będą starali się wykazać, że także kontakty na płaszczyźnie religijnej nie mają „jak widać” wielkiego sensu.
Tak więc właśnie teraz, w dobie kryzysu polsko-izraelskiego, wspólna modlitwa chrześcijan i Żydów wydaje się potrzebna bardziej niż dotąd. Sądzę, że warto ją podjąć już teraz, nie czekając na kolejny Dzień Judaizmu.