W naszej refleksji o stereotypach obecnych w relacjach polsko-żydowskich dotarliśmy do trzeciego z nich: mitu „żydokomuny”. Jego korzenie sięgają głęboko. Już na przełomie XIX i XX w. zaczęło się upowszechniać przekonanie – szczególnie silne w naszej części Europy – że to Żydzi odpowiadają za rozwój ruchów rewolucyjnych, dążących do zburzenia tradycyjnego, opartego na chrześcijaństwie, porządku społecznego, politycznego i moralnego.
U źródeł takich poglądów stały słynne Protokoły Mędrców Syjonu, pożywka większości antysemickich poglądów i działań tamtych czasów. Ta fałszywka carskiej Ochrany doskonale tłumaczyła wiele lęków odczuwanych wtedy przez Europejczyków, doświadczających kryzysu stabilnego, zdawałoby się, porządku. Wielki wszechogarniający spisek, którego celem miało być zdeprawowanie i osłabienie chrześcijańskiej Europy, aby w ten sposób przygotować grunt pod rządy Żydów – ta wizja trafiała do przekonania wielu osób w Rosji, Niemczech, Austrii, także w Polsce. Do dziś w Rosji, arabskich państwach Bliskiego Wschodu i w Iranie Protokoły… pobudzają antyżydowskie i antyizraelskie nastroje.
„Władza w ich rękach”
Refleksja o wszystkich aspektach mitu „żydokomuny” przekracza rozmiary tego tekstu, dlatego zajmę się jego jednym, szczególnym przejawem: przekonaniem, iż to Żydzi odegrali szczególnie aktywną rolę w procesie komunistycznego zniewolenia Polski po 1944 r. Można dostrzec dwa wymiary tego mitu. Po pierwsze, pogląd o dominacji Żydów w aparacie władzy państwowej, czyli narzucony i obcy etnicznie charakter władzy komunistycznej. Po drugie, pogląd o dominacji komunistów w żydowskiej społeczności ocalałej z Zagłady.
„UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków. I jak to nie ma w Polsce szerzyć wrednego antysemityzmu?” – takie słowa zanotowała Maria Dąbrowska w swych Dziennikach pod datą 17 czerwca 1947 r. Niemal 10 lat później, w roku 1956 pisała: „Częste rozmowy o wzrastaniu antysemityzmu. Czemu dziś sami [Żydzi – PS] są częściowo winni – bo jak można było dać sobą obsadzić wszystkie kluczowe pozycje życia Polski: prokuratury, wydawnictwa, ministerstwa, władze partii, redakcje, film, radio itp.”.
Nie ona jedna żywiła takie przekonania. Stefan Kisielewski „Kisiel” w swych Dziennikach w 1968 r. notował: „Po wojnie grupa przybyłych z Rosji Żydów-komunistów (Żydzi zawsze kochali komunizm) otrzymała pełnię władzy w UB, sądownictwie, wojsku, dlatego, że komunistów nie-Żydów prawie tu nie było, a jeśli byli, to Rosja się ich bała. Ci Żydzi robili terror, jak im Stalin kazał”.
I wreszcie o. Józef M. Bocheński OP, słynny filozof, logik, rektor uniwersytetu we Fryburgu szwajcarskim, który jeszcze w 1986 r. na łamach paryskiej „Kultury”, dowodził: „Władza leżała w dużej mierze w ich rękach, po zajęciu Polski przez wojska sowieckie Żydzi kierowali policją bezpieczeństwa. Otóż ta władza i ta policja jest odpowiedzialna za mord bardzo wielu spośród najlepszych Polaków. Polacy mają, moim zdaniem, znacznie większe prawo mówić o pogromie Polaków przez Żydów niż Żydzi o pogromach polskich”.
Autorzy cytowanych wyżej słów nie byli antysemitami. Stali na przeciwnym do polskiego nacjonalizmu biegunie, a jednak byli przekonani o nieproporcjonalnym udziale Żydów w sowietyzacji Polski i stalinowskich zbrodniach.
Jak było naprawdę? Czy przekonania cytowanych wyżej autorów wytrzymują konfrontację ze źródłami, do których zyskaliśmy dostęp dopiero niedawno? Jakie subtelności winniśmy uwzględnić analizując mit „żydokomuny”?
Ważne zastrzeżenia
Próbując ocenić rzeczywisty udział Żydów w strukturach komunistycznego aparatu władzy i bezpieczeństwa napotykamy na szereg kontrowersji. Można spotkać się z opinią, że samo badanie tej kwestii nosi cechy antysemityzmu, gdyż przynależność narodowa w żaden sposób nie determinowała postaw i działań politycznych. „Komuniści pochodzenia żydowskiego, tak samo zresztą jak i ludzie wielu narodowości w krajach, gdzie ustanowiono ustrój socjalistyczny, pracowali w bezpieczeństwie jako komuniści, a nie jako Żydzi czy Polacy i na uwadze mieli nie żydowskie interesy, ale interesy władzy ludowej” – utrzymywał Jan T. Gross. Oczywiście taki pogląd, blokujący swobodę dociekań naukowych, nie może zostać zaakceptowany. Musimy wiedzieć, jak wygląda relacja prawdy i mitu, jedynie wtedy będziemy w stanie wyjść poza sferę spiskowego, nacechowanego negatywnymi emocjami, osądu przeszłości.
Jak zatem wygląda dziś stan naszej wiedzy na temat udziału osób pochodzenia żydowskiego w strukturach władzy narzuconej Polsce w latach 1944–1945? Odpowiedź, jeśli zależy nam na odrzuceniu wszelkich stereotypów, nie jest łatwa. Po pierwsze – winniśmy zapytać, kogo należy wówczas określać mianem Żyda? Po drugie – musimy ustalić, jakie były motywacje, które im towarzyszyły, gdy rozpoczynali współpracę z nową władzą? Po trzecie – nie uciekniemy od kontekstu przedwojennego polskiego antysemityzmu, dramatycznych relacji polsko-żydowskich podczas okupacji niemieckiej i co najważniejsze Zagłady. Po czwarte – należy podjąć próbę zrozumienia stanu psychicznego polskiego społeczeństwa w dobie, którą Marcin Zaremba w swej wybitnej książce nazwał „wielką trwogą”. Dopiero po uwzględnieniu tych kwestii będziemy w stanie uczciwie, kompetentnie i, na ile to możliwe bezstronnie, ocenić dane, które zawarte są w ustaleniach historyków.
„Panoszenie się Żydów”
Zacznijmy od końca, od liczb. Jeszcze przed około 20 laty nie było opracowań opartych na solidnej kwerendzie archiwalnej, pozwalających oszacować odsetek osób pochodzenia żydowskiego w rozmaitych organach ówczesnej władzy. Dziś dysponujemy pracami m.in. Andrzeja Paczkowskiego, Augusta Grabskiego, Marka Chodakiewicza, Łukasza Kamińskiego, Jeffa Schatza i Mirosława Szumiły, dzięki którym takie szacunki stały się możliwe. Niestety, nie dysponowali oni szerokim zakresem źródeł.
Najwięcej informacji przynosi słynny raport głównego sowieckiego doradcy przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (MBP), Nikołaja Seliwanowskiego, o położeniu ludności żydowskiej w Polsce, wysłany do Ławrientija Berii 20 października 1945 r. Według raportu Żydzi stanowili 19 proc. pracowników ministerstwa i zajmowali w nim 50 proc. stanowisk kierowniczych. Seliwanowski pisał jednak także o innych resortach: „W Ministerstwie Oświaty pracuje 12 proc. Żydów. W Ministerstwie Sprawiedliwości – 6 proc. Żydów. W Ministerstwie Zdrowia – 4 proc.”. Podkreślał przy tym: „Sytuacja ta wywołuje gwałtowne niezadowolenie Polaków, którzy mówią o panoszeniu się Żydów w ministerstwach i innych polskich urzędach”.
Z badań Mirosława Szumiły nad elitą władzy komunistycznej w Polsce wynika, że największy odsetek żydowskich komunistów na stanowiskach kierowniczych w strukturach władzy występował w pierwszych latach powojennych. Stanowili oni prawie połowę całego składu kadry kierowniczej centralnego aparatu PPR (49 proc.) oraz elity „bezpieki”, obejmującej wiceministrów i dyrektorów departamentów (48 proc.). W mniejszym wymiarze byli reprezentowani na stanowiskach ministerialnych w rządzie i w Prezydium Krajowej Rady Narodowej (KRN) – 21 proc., wśród I sekretarzy KW PPR (20 proc.). W kierownictwie partii (Biurze Politycznym i Sekretariacie KC) zasiadało siedmiu działaczy o korzeniach żydowskich (jedna trzecia składu tych organów władzy). Te liczby należy odnieść do ogółu obywateli pochodzenia żydowskiego w PRL. W 1953 r. było to około 70 tys. osób.
Im wyżej, tym więcej
Jak widać, szczególnie wysoka była reprezentacja osób pochodzenia żydowskiego w strukturach aparatu bezpieczeństwa. Ich odsetek rósł wraz ze stopniem w hierarchii. Na niższych szczeblach dominowali młodzi Polacy z awansu społecznego. Tak o nich pisał Andrzej Werblan: „Masa niższych i szeregowych funkcjonariuszy rekrutowała się z warstw plebejskich, głównie z pogranicza wsi i miasta. Byli to w większości ludzie bardzo młodzi, bez tradycji politycznej, często bez zawodu i wykształcenia. Ich kultura prawna i wiedza policyjna były nikłe; mieli mało skrupułów, a za to nadmiar ambicji, stanowili typowy materiał janczarski, do brudnej roboty”.
Na ubeckich szczytach było inaczej. W gronie 40 dyrektorów i szefów departamentów znajdowało się 17 Żydów, 14 Polaków, 5 oficerów sowieckich, 2 Ukraińców i 2 Białorusinów. Funkcjonariusze pochodzenia żydowskiego pełnili często rolę „szarych eminencji”, nieeksponujących swej obecności. Najbardziej charakterystyczny jest tu właśnie przykład MBP, którego szef Stanisław Radkiewicz posiadał znacznie mniejszą władzę aniżeli nadzorujący ten resort z ramienia kierownictwa partii Jakub Berman.
Ciekawym jest, iż ta „nadreprezentacja” budziła obawy zarówno przywódców PZPR, jak również towarzyszy sowieckich. Władysław Gomułka już pod koniec 1944 r. instruował swych współpracowników: „Szczególnie niemile widziani są towarzysze żydowscy, którzy nie pracowali w kraju w czasie okupacji. Mimo znacznej wartości, jaką oni przedstawiają od strony wyrobienia politycznego, nie możemy stawiać ich na zbyt eksponowane posterunki partyjne”. Stosowano przy tym szczególną politykę kadrową: osoby, które mogły uchodzić za „aryjczyków”, otrzymywały stanowiska związane z częstszymi kontaktami z tzw. zwykłymi obywatelami, natomiast ci, który mieli semicki wygląd i żydowski akcent, pracowali w zaciszu gabinetów.
Należy wobec tego przyjąć, że jeśli sprawy puszczono by „na żywioł”, odsetek osób pochodzenia żydowskiego na szczytach ówczesnej władzy byłby jeszcze wyższy. Czyżby stereotyp „żydokomuny” się potwierdzał?
Nie tylko liczby
Jeśli pozostalibyśmy przy nagich liczbach, wypadałoby uznać, że tak. Jednak wnioski wyciągnięte tylko na ich podstawie grzeszyłyby powierzchownością i brakiem intelektualnej uczciwości. Niezbędne jest ich uzupełnienie refleksją odwołującą się do czterech wspomnianych wyżej kwestii.
Kogóż zatem należałoby wówczas określić mianem Żyda? Niektórzy z autorów uznają, że przyjęcie komunistycznej wiary oznaczało zerwanie z jakimkolwiek sentymentem narodowym, Żyd stając się komunistą, przestawał jakoby być Żydem. W istocie trafniejsze jest stwierdzenie, że raczej chciał przestać nim być, odżegnując się od religii i idei narodowych. Nawet jeśli na pewnym etapie biografii żydowscy komuniści odcinali się od swych korzeni, to później nieraz do nich wracali. Za przykład może tu służyć wspominany już Jakub Berman, który kazał pochować się na żydowskim cmentarzu w Warszawie. Jak go nazwać? Żydem? Komunistą pochodzenia żydowskiego? „To bardzo trudny i grząski grunt. Wątpię, czy o tożsamości tych ludzi można powiedzieć coś zarazem ogólnego i sensownego, mamy tu przecież całe spektrum Żydów, Żydów polskich, Żydów-Polaków i Polaków żydowskiego pochodzenia” – pisze Dariusz Stola.
Dlaczego Żydzi tak często zgłaszali akces do nowej władzy? Pamiętajmy, że dla nich wkroczenie wojsk sowieckich nie było, jak dla wielu Polaków, nową okupacją. To było autentyczne wyzwolenie, ratunek przed śmiercią, na którą byli skazani pod rządami Niemców. Niejednokrotnie pojawiała się chęć zemsty, także na Polakach, których postrzegano jako współwinnych żydowskiej tragedii. Charakterystycznym jest tu przykład Salomona Morela, komendanta obozu w Łambinowicach, o którym pisałem w artykule o „polskich obozach koncentracyjnych” (PK 10/2017). Bez kontekstu polskiego antysemityzmu i doświadczeń ocalałych z Zagłady nie da się zrozumieć ówczesnych żydowskich zachowań i decyzji.
Jest wreszcie kwestia ran, które zadała ludzkiej psychice wojna. Wszechobecność śmierci, bieda, dezintegracja i atomizacja społeczna, rozpad świata instytucji i upadek dotychczasowych hierarchii społecznych skutkowały strachem i agresją. Żydzi, którzy przeżyli, byli z reguły osamotnieni, pozbawieni rodzin, przyjaciół. Nie było już społeczności, które były przecież tak ważne dla żydowskiej tożsamości. Bunt, rozgoryczenie, ból, tęsknota, poczucie głębokiej alienacji, częsta utrata wiary, skutkowały anomią, moralną próżnią, którą mógł, zdawało się, wypełnić porządek „nowego, wspaniałego świata”. Trzeba uwzględnić ten kontekst, oceniając podane wyżej liczby.
„Byli nie tylko ofiarami, ale także oprawcami”
Rzeczywistość powojenna była zbyt skomplikowana, aby wyjaśniać ją za pomocą uproszczonych stereotypów. Czy oznacza to jednak, iż każda sugestia o potrzebie uznania przez społeczność żydowską swej odpowiedzialności za czyny Bermanów, Morelów, Różańskich etc., winna być oceniana jako uleganie antysemickiemu mitowi „żydokomuny”?
Niezbędny jest nakaz ostrożności, delikatności wobec tych, którzy doznali tak wielkiej traumy. Nie nam bić się w cudze piersi i żądać ekspiacji. To należy do społeczności żydowskiej. Ona sama, bez moralnego szantażu, winna ocenić swą przeszłość. Zapewne trzeba być Żydem, aby zrozumieć, jak jest to trudne.
Dlatego na koniec chciałbym zacytować słowa polskiego Żyda, a może lepiej napisać Polaka i Żyda, Stanisława Krajewskiego, współprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, filozofa i matematyka: „Liczba i wpływy komunistów żydowskich w powojennej Polsce były tak duże, że ich rola z pewnością nie była marginalna. Wyzwaniem dla Żydów jest zaakceptowanie faktu, iż w połowie tego stulecia Żydzi w Europie Środkowo-Wschodniej byli nie tylko ofiarami, ale także oprawcami. Według mnie liczba i quasi-religijne nastawienie niektórych komunistów żydowskich, dla których Stalin był prorokiem, sprawia, iż Żydzi muszą wziąć na siebie część odpowiedzialności moralnej”.
----------
UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków. I jak to nie ma w Polsce szerzyć wrednego antysemityzmu?
Maria Dąbrowska w swoich Dziennikach pod datą 17 czerwca 1947 r.
Liczba i quasi-religijne nastawienie niektórych komunistów żydowskich, dla których Stalin był prorokiem, sprawia, iż Żydzi muszą wziąć na siebie część odpowiedzialności moralnej
Stanisław Krajewski, współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów