Bolesław Prus zapisał w swych Dziennikach: „W naszych miastach Żydzi stanowią od czterdziestu do osiemdziesięciu procent ogółu mieszkańców i należy do nich czterdzieści jeden procent nieruchomości miejskich, choć w kraju tworzą tylko piętnaście procent mieszkańców. Dzięki temu nasz chłop, któremu już jest za ciasno na roli, nie może przenieść się do miasta, gdyż Żydzi nie dopuszczą go tam”. Te słowa wyrażały typowe dla schyłku XIX stulecia przekonanie, iż polskie społeczeństwo napotyka na drodze do modernizacji wielką przeszkodę – żydowską solidarność, która blokuje Polakom drogę do sukcesu w sferze gospodarki. Świadectwem tego poglądu jest także Ziemia Obiecana Władysława Reymonta, genialnie zekranizowana przez Andrzeja Wajdę.
My i oni
Wśród wielu Polaków zaczęło się wtedy kształtować mniemanie, że mamy tu do czynienia z „żydowskim spiskiem”. Coraz mocniejsza stawała się podejrzliwość wobec Żydów i przypisywanie im spiskowych właściwości, biorących się z ideologicznego założenia, że Żydzi zawsze dążą do zdobycia przewagi, władzy nad innymi, a poza tym wiara, że „oni” zawsze trzymają się razem. Nie dziwi rosnąca wtedy popularność rozmaitych antysemickich fałszywek, takich jak osławione Protokoły Mędrców Syjonu. Wiara w żydowski spisek, który miał tłumaczyć słabą pozycję ekonomiczną Polaków stał się w tamtej epoce nośnym społecznie i politycznie instrumentem wzmacniającym pozycje niektórych ruchów politycznych.
Najważniejszym z nich była Narodowa Demokracja, której przywódca Roman Dmowski pozyskiwał wielu zwolenników właśnie dzięki wykorzystywaniu antysemickich stereotypów. To on również twierdził już u początków swej politycznej kariery, iż stanowią Żydzi ciało obce w sferze polskiej kultury: „Znacznie głębsze rozbicie inteligencji polskiej wynikło z tłumnego wtargnięcia w jej szeregi Żydów. […] Wytworzyli liczną inteligencję, biorącą udział w życiu polskim, wnoszącą w nie swoje tendencje, narzucającą mu swe upodobania i swe nienawiści, a w wypadkach nawet, w których usiłowali być jak najwięcej Polakami, niemogącą się pozbyć swej odrębnej psychiki, swych instynktów. Ta inteligencja, w miarę, jak liczba jej rosła, stawała się coraz słabiej polską, a coraz mocniej żydowską”. I otóż widzimy już u początku XX stulecia twierdzenie człowieka, który jak żaden inny przyczynił się do formowania myślenia Polaków o własnej tożsamości i tym, co jej zagraża, twierdzenie zawierające w sobie rasistowski w swej istocie trzon: słowa o żydowsko-polskiej inteligencji „nie mogącej się pozbyć swej odrębnej psychiki, swych instynktów”.
„Wasze ulice, nasze kamienice” – tak podobno mieli mawiać Żydzi, szczególnie ci przybywający na przełomie wieków szeroką falą z głębi imperium rosyjskiego, tzw. Litwacy, nieznający języka polskiego ani niemający żadnego kontaktu z polską kulturą. Zwrot ten zaczął niebawem funkcjonować raczej jako składnik wspomnianego wyżej antysemickiego stereotypu, przypisującego Żydom spiskowe zamiary zdominowania gospodarki i kultury na ziemiach polskich. Szczególnej siły nabrał w dwudziestoleciu międzywojennym, gdy młode państwo polskie zmagało się z licznymi kryzysami i słabościami.
Ze stereotypami dyskutuje się niełatwo, są one niezwykle trudne do podważenia, niełatwo znaleźć racjonalne argumenty, które podałyby w wątpliwość wiarę wyznawcy stereotypu. Jest to tym trudniejsze, że te utarte przekonania opierają się zwykle na realnych problemach, konfliktach i resentymentach. Podejmijmy jednak próbę syntetycznego przedstawienia rzeczywistego miejsca społeczności żydowskiej w II RP.
Policzmy się
W odrodzonej Polsce mniejszości narodowe stanowiły około 35 proc. ludności kraju. Polska była największym skupiskiem ludności żydowskiej w Europie. Według spisu z 1921 r. w Polsce było 2 mln 855 tys. Żydów, którzy stanowili 10,5 proc. obywateli II Rzeczypospolitej. Według spisu przeprowadzonego w 1931 r. w Polsce było 3 mln 114 tys. Żydów, czyli niespełna 10 proc. wszystkich mieszkańców państwa. Demografowie szacują, że w 1939 r. liczba Żydów wynosiła 3,4 mln, czyli procentowo tyle samo co w 1931 r. Dane te ukazują fałsz jednego ze składników antysemickiego stereotypu: tezę o wyższym poziomie przyrostu demograficznego wśród ludności żydowskiej.
Większość Żydów mieszkała w miastach. W województwach zachodnich Żydzi stanowili około 5 proc. mieszkańców miast, w centralnych od 10 do 40 proc., a we wschodnich od 30 do 60 proc., czasami więcej. Struktura ekonomiczna społeczności żydowskiej odzwierciedlała jej miejski charakter. Żydzi zatrudnieni byli głównie w handlu, rzemiośle i wolnych zawodach. W niektórych częściach kraju mieli w tych sferach absolutną dominację. Stosunkowo niewielu z nich pracowało w przemyśle, a jeszcze mniej w rolnictwie. Trudno było spotkać Żydów w administracji, oświacie i na wszystkich posadach zależnych od nominacji państwowej. W 1931 r. wśród lekarzy z prywatną praktyką było 56 proc. Żydów, wśród adwokatów, notariuszy i doradców prawnych 34 proc., wśród prywatnych nauczycieli 43 proc., wśród farmaceutów 24 proc. Jeśli tutaj możemy mówić o „nadreprezentacji”, to w innych sferach występowało raczej zjawisko odwrotne: np. wśród kilkudziesięciotysięcznej rzeszy pracowników PKP było ich zaledwie około 50.
Stosunkowo mały odsetek Żydów – szacuje się, że blisko 10 proc. – objął proces asymilacji. Byli to głównie ci, którzy przyjmowali język i wzorce polskiej kultury, a więc dziennikarze, artyści, literaci oraz przedstawiciele innych wolnych zawodów. Pełna asymilacja narodowa objęła jedynie jednostki. Większość Żydów żyła zgodnie z zasadami swojej religii i wielowiekowej tradycji. Charakterystyczne dla kultury Żydów polskich były małe miasteczka, tzw. sztetle, zamieszkałe przez nich niekiedy w 80-90 proc., centra oryginalnych nurtów żydowskiego życia religijnego, np. chasydyzmu. Mieszkańcy sztetli często nie znali miejscowego języka lub posługiwali się nim bardzo źle; z miejscową ludnością komunikowali się sporadycznie, najczęściej przy okazji kontaktów handlowych i sąsiedzkich. Ten świat dziś już nie istnieje, jego ślady możemy odnaleźć, odwiedzając jerozolimską dzielnicę Mea Szearim albo oglądając znakomity film Joanny Dylewskiej Po-lin. Okruchy pamięci.
„Prawdziwi” Polacy
Wspomniana „nadreprezentacja” była często postrzegana, jako element „żydowskiego spisku”, ukrytych intencji i działań promujących żydowski handel, wytwórczość i życie umysłowe. Abstrahowano od uwzględniania jakichkolwiek historycznych przesłanek takiej a nie innej pozycji Żydów, wszystko tłumacząc antysemickim argumentem „żydowskiej natury” i „żydowskiej krwi”. Składniki tego stereotypu bywały wewnętrznie sprzeczne, ale mało kogo napełniało to zwątpieniem. Prof. Alina Cała, autorka monografii polskiego antysemityzmu, tak charakteryzuje to zjawisko: „Stawiano wykluczające się wzajemnie zarzuty, np. Żyda – kapitalisty i zarazem wywrotowca, bezbożnika i zacofanego ortodoksa, kosmopolity i żydowskiego nacjonalisty, spiskującego równocześnie z Niemcami, Rosjanami, Ukraińcami, Litwinami i Amerykanami”. Zmitologizowany Żyd, wróg odwieczny i ukryty, zaczynał być skutecznym sposobem budowania mocy politycznej wielu wywodzących się z endecji partii, np. ONR. Szczególnie w latach 30., gdy przyszedł kryzys, demagogiczna praktyka oskarżania o wszelkie nieszczęścia Żydów, stała się wielce użyteczną metodą pozyskiwania ludzi zmęczonych, przerażonych i poszukujących winnych swego nieszczęścia.
Stereotyp „waszych ulic, naszych kamienic” właśnie wtedy nabrał nowej energii. Chłopi, spauperyzowani przez spadek cen produktów rolnych, wszczynali pogromy antyżydowskie, podpuszczani propagandą narodowców przekonujących, że to żydowski handlarz i hurtownik jest winien ich biedy. Wzmagała się akcja bojkotu handlu żydowskiego, pod hasłem „swój do swego po swoje”. Studenci coraz chętniej dawali posłuch ONR-owi, domagali się, aby na uczelniach wprowadzić numerus clausus (odgórne ograniczenie liczebności studentów żydowskich) oraz getta ławkowe. Polskie uniwersytety stały się areną gwałtów, bójek i ekscesów motywowanych rosnącą wrogością na tle narodowym.
Władze państwowe, póki żył Józef Piłsudski, otaczany przez polskich Żydów ogromnym szacunkiem, starały się ograniczać skalę antysemityzmu. Niestety, po śmierci Marszałka jego krótkowzroczni następcy uznali, że przejęcie niektórych haseł prawicy może im przynieść polityczny zysk. „Bojkot ekonomiczny owszem, ale szkody żadnej” – mówił premier Felicjan Sławoj Składkowski, legitymizując w ten sposób prześladowanie części pełnoprawnych obywateli polskich, którymi byli przecież Żydzi. Polska coraz wyraźniej stawała się ojczyzną Polaków, ale jedynie tych „prawdziwych”. Te dwie kwestie: utrudnienia w podejmowaniu studiów i bojkot na tle gospodarczym, szczególnie boleśnie uderzały w obywateli pochodzenia żydowskiego. Studia wyższe były jedynym często sposobem wyrwania się z archaicznego getta „sztetla”, handel jedynym źródłem utrzymania licznych, zazwyczaj ubogich, żydowskich rodzin. Żydzi coraz mocniej odczuwali, iż są w Polsce jedynie gośćmi, którym można w każdej chwili ową gościnę wymówić, że polska wspólnota narodowa zaczyna coraz bardziej zamykać się w granicach „wspólnoty krwi”, w której nie ma i nie będzie dla nich miejsca.
Rachunek sumienia
Poza rzadkimi przypadkami nie mogli liczyć również na ochronę ze strony Kościoła w Polsce. Uspokajamy często nasze sumienia, przypominając, że antysemickie uprzedzenia były wówczas powszechne, a hierarchowie kościelni wzywali raczej do pewnej powściągliwości w postępowaniu z Żydami i przeciwstawiali się rasizmowi. Cytujemy słowa prymasa kard. Augusta Hlonda: „nie wolno na Żydów napadać, bić ich, kaleczyć, oczerniać. Także w Żydzie należy uszanować i kochać człowieka i bliźniego”. Niestety, zapominamy często, że powiedział również: „Problem żydowski istnieje i istnieć będzie, dopóki żydzi będą żydami (...). Walczą z Kościołem, (...) dopuszczają się oszustw, lichwy i prowadzą handel żywym towarem”. To były słowa w tamtym czasie rzeczywiście dość umiarkowane, niestety jakże często spotkać możemy bardziej radykalne, w prasie katolickiej i w wypowiedziach niektórych duchownych.
W pierwszym szeregu stały tu czasopisma wydawane w Niepokalanowie, szczególnie „Mały Dziennik”, poza tym mariańskie „Pro Christo” i niestety „Przewodnik Katolicki”. Na ich łamach wzywano do zastosowania w Polsce norm prawnych przyjętych w III Rzeszy w ramach ustaw norymberskich, sugerowano potrzebę tworzenia gett, a wreszcie masowej emigracji. „Boże, co by to było za szczęście dla Polski, gdyby tak wszystkie Żydki w Polsce, zabrawszy swoje manatki, powyjeżdżali do Ziemi Świętej. Niech jadą, niech będą szczęśliwi w ziemi ojców swoich. Serdecznie im tego życzę. Jeszcze każdemu gotów jestem dodać coś na drogę” – pisał jeden z publicystów prasy katolickiej. „Przypominam sobie pierwsze dni i tygodnie, kiedy Hitler doszedł do władzy. Padło wtedy gromadnie hasło: czyścić moralność niemiecką i piśmiennictwo niemieckie od żydowskiego zepsucia obyczajów. Więc tysiącami znoszono złe książki, szczególnie żydowskich autorów, układano z nich wielkie stosy i palono wśród śpiewu pieśni patriotycznych. Zdawało się, że jakiś świeży, dobry powiew przechodzi przez ziemię niemiecką” – dowodził inny, na łamach, niestety, „Przewodnika”. Wyjątkiem były inne opinie, takie jak choćby z łamów „Sodalis Marianus”: „Wolelibyśmy (...) żeby do tych spraw przemocy, gwałtu i nienawiści nie mieszano Zbawiciela i godeł jego męki. Wolelibyśmy, żeby te gwałty w ogóle się nie wydarzyły i żeby sprawcami nie byli wyznawcy Boga miłości”. Antysemicka mentalność, panująca wówczas wśród jakże licznych i prominentnych postaci Kościoła, jest do dziś trupem w naszej szafie, niezabliźnioną, jątrzącą raną naszej wspólnoty katolickiej, wciąż skutkującą rozmaitymi kompromitującymi nas słowami i działaniami. Nie są od nich wolni ani zwykli wierni, ani hierarchowie Kościoła.
…
Stereotyp „waszych ulic, naszych kamienic” nałożył się w XX stuleciu na liczne uprzedzenia natury religijnej i obyczajowej wywodzące się z poprzednich stuleci. To, że był on oparty na częściowo rzeczywistych przesłankach, nie niweluje jednak jego w istocie antysemickiego rdzenia, przekonania o „żydowskim spisku” i „żydowskiej przewrotności”. Głęboko w naszej kulturze i języku tkwią jego relikty, często im ulegamy, na przykład używając sformułowania „żydzić” lub wieszając obrazek Żyda z pieniążkiem.
Niektórzy powiedzą – przesada; polski antysemityzm był jedynie ekonomiczny, miał rzeczywiste przyczyny… Tym dedykuję na koniec słowa o. Jacka Salija OP: „To prawda, że istnieje przepaść między tym, kto Żydów nie lubi lub prowadzi z nimi walkę ekonomiczną bez oglądania się na zasady sprawiedliwości, a tym, kto postanawia ich zabijać za to tylko, że są Żydami. Czy jednak ten, kto realizuje pierwszą postawę, może z zupełnie czystym sumieniem powiedzieć, że nie przyczynił się do pojawienia się postawy drugiej?”.