Logo Przewdonik Katolicki

Ująć, nie dodać

Agnieszka Pioch-Sławomirska

O tragedii na Nanga Parbat powiedziano już chyba wszystko. Przeanalizowano szczegóły wyprawy i tego, co wydarzyło się potem.

Popłynęły słowa współczucia, zrozumienia i solidarności oraz krytyki czy wręcz nienawiści. Wygłoszono dziesiątki hymnów pochwalnych i wylano wiadra pomyj. Nie zamierzam dokładać swoich trzech groszy do oceny tej sytuacji. Tylko myślę o jednym: morzu cierpienia, jakie się rozlało.
Myślę o tym człowieku umierającym samotnie. I o tysiącach innych, którzy odchodzą w zapomnieniu. Dobrze, jeśli z ufną myślą o Bogu, gorzej, gdy w rozpaczy.
Myślę o jego rodzinie, która przeżywa niewyobrażalny ból. O dzieciach bez ojca...
Myślę o człowieku, który ocalił swoje życie i teraz musi tłumaczyć się przed całym światem, co domaga się prawdy. Słusznie – tylko co ta prawda teraz zmieni? 
Myślę o tych, którzy uratowali – ale tylko jedno życie. To musi boleć.
A czytając opinie tnące niczym brzytwa i wyroki ferowane z perspektywy komputerowego monitora i ciepłych kapci, myślę: już nie dokładajmy, nie powiększajmy tego cierpienia.
Mniej więcej w tym czasie, gdy media zalewały komentarze na temat wyprawy na Nanga Parbat, wpadła mi w ręce książka, z którą swego czasu nie rozstawała się moja mama: By odgadnąć krzyż. Vademecum chorych ks. Romana Szczygła, pallotyna. Jest w niej wszystko, co może pomóc osobom zmagającym się z chorobą i cierpieniem – tak od strony praktycznej, jak i duchowej: podstawowe informacje i rady, obszerny modlitewnik i bardzo wiele tekstów literackich różnego rodzaju. Książka ukazała się w 1991 r., rok po śmierci ks. Szczygła. A on bardzo dobrze wiedział, o czym pisze. Niemal 40 lat chorował na gruźlicę płuc, 22 lata spędził w szpitalnej sali, wśród chorych, poddany tym samym co oni szpitalnym regułom. Przez kilka lat opiekował się tam upośledzonym umysłowo Andrzejkiem, chłopcem, który nie znał swoich rodziców i dla którego stał się jak ojciec. Niepozorny i zwyczajny, jednocześnie pociągał innych – jako przyjaciel i przewodnik. Podkreślał, że osoba chora przechodzi przez trzy etapy: bunt, akceptację i misję. „Opracowałem dla Was książkę (…) nie z pozycji człowieka zdrowego, ale jako jeden z Was, dotkliwie doświadczony przez chorobę. (…) Tym swoim doświadczeniem chcę podzielić się z Wami, uchylając rąbka wielkiej tajemnicy cierpienia i krzyża. (…) Uważam, że opracowanie tego Vademecum było moim obowiązkiem” – napisał w przedmowie.
Ks. Roman wiedział, że lepiej ujmować komuś cierpienia, niż dodawać. Nie wiem, jak osoby dramatu Nanga Parbat przeżyją doświadczenie bólu. Czy i jak dotrą do etapu nadania sensu. Ale myślę, że należy zostawić je w spokoju.
Ta historia jest na film. Ekipy w wytwórniach pewnie już prześcigają się w pomysłach na scenariusze. Tylko o czym będą to filmy? O odwadze i bohaterstwie? Brawurze graniczącej z głupotą? O ludziach z pasją? Potędze natury? O życiu i śmierci? Mam nadzieję, że będzie w nich coś więcej niż tylko efektowne zdjęcia i gra na emocjach.
Dwa plus dwa równa się cztery. Osobisty dramat plus zjadliwy komentarz równa się sto procent cierpienia. Proponuję dodawanie zamienić na odejmowanie.
 



Agnieszka Pioch-Sławomirska filolog w wykształcenia i z zamiłowania, od 20 lat kroi i szyje teksty. Żona, mama trójki dzieci. Sportowiec amator, dla którego najważniejszym dystansem jest… ten do samego siebie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki