Do czasu, gdy kupiłam sok stuprocentowy, wyciskany bezpośrednio z owoców: okazał się cierpki, wręcz nieziemsko kwaśny. Czyli to jest prawdziwy smak – bez polepszaczy znacznie mniej przyjemny.
Bardzo lubię też muzykujące żurawiny, czyli zespół The Cranberries, zwłaszcza w wydaniu z lat 90., dlatego wiadomość o śmierci wokalistki, 46-letniej Dolores O’Riordan bardzo mnie poruszyła. To był niezwykły głos i niezwykła wrażliwość. Poza tym, że miała rockowy pazur, pisała protest songi jak Zombie krytykujący działania IRA i będący, jak sama mówiła, „piosenką dla pokoju między Irlandią a Anglią”, wykonywała też z Luciano Pavarottim Ave Maria, dwukrotnie spotkała się z Janem Pawłem II, zapraszano ją na występy do Watykanu. Ponoć wiara była ważnym aspektem jej życia – choć to wiedza z przekazów medialnych, a więc z trzeciej ręki. Jak było naprawdę, wie tylko Bóg i wiedziała Dolores, może jeszcze paru jej najbliższych.
Ogromny talent i sukcesy muzyczne – smakowita żurawina z cukrem. Bez cukru: molestowanie w dzieciństwie, anoreksja, depresja, rozpad małżeństwa, śmierć, jak wynika z dotychczasowych spekulacji, być może samobójcza.
Patrzę na jedno ze zdjęć Dolores: drobna, w ciemnych, krótkich włosach i czarnej marynarce z wyciągniętymi rękoma i oczami wzniesionymi w górę śpiewa przed mikrofonem i myślę: jest jak wróbelek. Dokładnie jak La Mȏme Piaf. Jedna z fotografii Edith uderzająco podobna w ujęciu, jak i samej postaci: kruchej, w czarnej sukience i z tymi niezwykłymi, wielkimi oczami. Nienasycona życiem, a jednocześnie trwoniąca je na przelotne miłostki, poszukująca wciąż nowych emocji, między rzeczywistością a legendą i sceniczną kreacją. Żyjąca – i wciąż umierająca: z głodu i nędzy, tęsknoty, samotności, rozpaczy. Poszukująca na swój sposób Boga, choćby przez swoją „zażyłość” ze św. Teresą z Lisieux albo jedną z modlitw nad grobem córeczki: „Ucałowawszy krzyżyk z Lisieux wyszeptałam słowa modlitwy: O Jezu, ogarnij mnie swymi ramionami rozwartymi na tym krzyżu. Zmiłuj się nad moim losem i odpuść mi wszystkie grzechy”.
Edyta Górniak oceniając kiedyś występ uczestnika w jednym z talent show, powiedziała: „Mam czujne czujki. Mam ich trochę ponad miarę i ich nadmiar czasem przeszkadza mi w normalnym życiu, ale w twórczości bardzo mi pomaga”. Fanką pani Edyty nie jestem, ale tak: czujki artystów pozwalają im wychwycić to, co jest prawdziwe, nieudawane i sięgać tam, gdzie nie sięgamy my, zwykli śmiertelnicy. Choć uginają się pod ciężarem codziennych zadań i łamią pod naporem trudnych życiowych okoliczności.
Suszoną żurawinę składającą się w połowie z cukru podjadam dziś w ilościach mniejszych niż kiedyś, ale nadal lubię. Sok dosładzam odrobiną zdrowszego miodu. I jest słodko-kwaśno – jak w życiu. Każdego z nas, nie tylko artystów.
Agnieszka Pioch-Sławomirska filolog w wykształcenia i z zamiłowania, od 20 lat kroi i szyje teksty. Żona, mama trójki dzieci. Sportowiec amator, dla którego najważniejszym dystansem jest… ten do samego siebie.