Artyści cyrkowi z The Flying Seagull, którzy od 10 lat odwiedzają dzieci w obozach dla uchodźców, są przekonani, że nie. Gdy ich korowód przekracza bramy obozu, natychmiast przybiegają do nich dzieci. Przypominają sobie, co to znaczy beztrosko się bawić. A zdaniem Asha Perrina, lidera Latającej Mewy, porcja zabawy i wygłupów jest im bardzo potrzebna.
Życie w obozie
Szacuje się, że 25 proc. spośród wszystkich uchodźców stanowią dzieci. Część z nich podróżuje ze swoimi rodzicami, część z matkami, chcącymi dołączyć do ojców, którzy już dotarli do Europy (samotne matki z dziećmi, chcące skorzystać z procedury łączenia rodzin, mogą przebywać w obozie nawet kilkanaście miesięcy). Wciąż wzrasta też liczba podróżujących samotnie nastolatków. Według zeszłorocznego raportu UNICEF 90 proc. dzieci przybywających do Europy jest bez opieki. Organizacje pomocowe alarmują, że to właśnie one są grupą najbardziej podatną na wszelkiego rodzaju wykorzystanie – od obozów pracy po nadużycia seksualne.
Jagna Wiśniewska pracowała jako wolontariuszka w obozie przejściowym na greckiej wyspie Samos, u wybrzeży Turcji. To jeden z najtrudniejszych typów obozów. Teoretycznie powinna odbywać się tu tylko rejestracja przybyszów. Następnie powinni zostać przewiezieni do obozów na ląd. W praktyce uchodźcy przebywają tu od kilku miesięcy do dwóch lat. Żyją w prowizorycznych warunkach w byłej bazie wojskowej na zboczu góry. Część z nich w barakach wojskowych. Większość – w namiotach o powierzchni 16 mkw., bez prądu. Mieszkają tam np. 4 rodziny lub 20 samotnych mężczyzn (dane sprzed pół roku, gdy obóz nie był aż tak przeludniony). W obozie przystosowanym dla 800 osób w październiku było ich już 2200. Pani Jagna przebywała w obozie latem, w czasie upałów, gdy przez większość dnia w całym obozie czynny był tylko jeden kran z wodą pitną. Teraz dokucza zimno – w tym roku już w październiku dziecko padło ofiarą wychłodzenia. Namioty przeciekają, są zalewane deszczem i błotem. W tak trudnych warunkach, kiedy wyczynem jest zdobycie pożywienia, umycie się i zrobienie prania – kto dba o rozwój dzieci?
Sala zabaw na klepisku
– Ludność obozu w jednej trzeciej stanowią dzieci – opowiada Jagna Wiśniewska. – Bardzo dużo jest małych dzieci poniżej piątego roku życia. To jest najdziwniejsze przedszkole, jakie sobie można wyobrazić. Obóz otoczony jest drutem kolczastym. Na tej siatce suszy się pranie, bo kobiety starają się jak najlepiej zadbać o dzieci. Jedyni ludzie, którzy mają energię, to dzieci. Gdy tylko przychodziliśmy, przybiegały. Uwielbiały się przytulać, wchodzić na barana, bawić się. Z jednej strony te dzieci wydawały się takie radosne, ale jak się popatrzyło dłużej, było widać więcej. To dziecko ma złamaną nogę, kolejne – blizny od poparzeń. To są dzieci, które wyszły z terenów wojennych, a ich żywość może być związana z tym, że część z nich ma zespół stresu pourazowego.
W obozie na Samos wolontariusze przez dwie godziny dziennie bawili się z dziećmi. – Znaleźliśmy kawałek równego miejsca między śmietnikiem a parkingiem, blisko bramy obozu. Było tam trochę cienia, bo rósł gaj oliwny – wspomina pani Jagna. – Tam rozkładaliśmy plastikowe plandeki, wysypywaliśmy kredki, klocki, skakanki. Przez dwie godziny w ciągu dnia dzieci miały dostęp do zabawek. Cały dzień czekały tylko na to, aż przyjdą wolontariusze – mówi.
Jedna z pracujących tam organizacji, Save the Children, prowadzi szkołę, jednak nie mieści ona wszystkich dzieci. W związku z potrzebami organizacja Samos Volunteers otworzyła dostęp do swojej szkoły językowej młodzieży od lat 16. Prowadzili też zajęcia dla 13- i 14-latków: językowe, z nauk ścisłych, eksperymenty naukowe. Jednak dla małych dzieci szkoły nie ma. Pani Jagna wspomina dziewczynkę, której po pół roku po raz pierwszy udało się dostać do szkoły. Wszystkim dookoła pokazywała greckie literki, których zdążyła się nauczyć.
Przejścia w obozie przejściowym
W obozach na lądzie sytuacja pod tym względem jest lepsza. Dzieci mają tam dostęp do szkół. We wrześniu 2016 r. parlament grecki przyjął ustawę o klasach recepcyjnych, które mają pomóc dzieciom uchodźców wejść w grecki system edukacji. Czy to działa? Na razie trudno powiedzieć, ale rozwiązanie systemowe to zawsze światło w tunelu. Trudno to światło dostrzec w obozie takim jak ten na Samos.
Pani Jagna wspomina, że oprócz widoku dzieci za drutami, trudny był brak wsparcia ze strony instytucji państwowych, które powinny obóz wspierać. Rażąca jest postawa policji, która np. nie chce interweniować, gdy dochodzi do bójek. A im większe przeludnienie, tym częściej i łatwiej dochodzi do napięć. Mówi też o dwóch próbach samobójczych, których świadkiem była podczas zabaw z dziećmi. Tu także policja ograniczyła interwencję do minimum i właściwie pomoc nieśli inni uchodźcy. Świadkami jednego z tych zdarzeń były dzieci.
Uderzający bywa brak wsparcia w próbach ochrony dzieci przed nadużyciami. Jagna Wiśniewska opowiada o siedmioletnim chłopcu, którego w czasie zabawy obserwowali wolontariusze. Dwukrotnie przyszedł na zajęcia pijany i zdradzał symptomy molestowania seksualnego. Zgłoszono to do instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w obozie. W odpowiedzi… zakazano tej organizacji zabaw z dziećmi. – Są instytucje działające w sposób, który podważa autorytet instytucji europejskich zajmujących się uchodźcami – mówi wolontariuszka. – Ludzie wiedzą, że albo nikt nie zareaguje, albo będą mieć problemy. A jeżeli nie ufają policji, wezmą sprawy w swoje ręce.
Nie jest to najlepsze przekonanie, jakie można dać na powitanie ludziom przybywającym do Europy.
Przywracanie marzeń
Całe szczęście, że są tacy ludzie jak Ash Perrin i jego ekipa, a także dziesiątki innych wolontariuszy pracujących z dziećmi w obozach dla uchodźców. Ludzie z Latającej Mewy wierzą w terapeutyczną moc zabawy (i wygłupu). Tu, gdzie tak potrzeba psychologicznego wsparcia, a tak go brak, przychodzą oni. Chcą pozwolić dzieciom zapomnieć, w jak trudnych warunkach się znajdują. Chcą, żeby zaczęły marzyć, jak dzieci. Żeby odzyskały to, co przez traumę wojenną i doświadczenie obozu straciły: nadzieję i wiarę, że są ważne dla świata. Jako rodzice pewnie nieraz słyszeliśmy, że szczęśliwe dziecko to w przyszłości szczęśliwy dorosły. Obozowe dzieci za kilkanaście lat będą współtworzyć Europę. Choćby z tego powodu nie możemy dziś przejść obok nich obojętnie.
Jagna Wiśniewska wierzy, że jej podopieczni z Samos w końcu znajdą bezpieczną przystań i pokonają obozową traumę. – Gdyby te dzieci miały dobre warunki, świetnie by sobie poradziły. Są chętne do nauki, to nie są dzieci, którym nic się nie chce. Wiadomo, że urazy psychiczne pozostają. A jednocześnie w tych warunkach one potrafią się niesamowicie dzielić. Choć mają tak niewiele, potrafią się dzielić tym, co mają, niektóre zanim jeszcze nauczą się mówić. Życzę im, żeby znalazły bezpieczny dom. Bo trzymanie dzieci w obozach ze względów bezpieczeństwa to nieporozumienie.