Logo Przewdonik Katolicki

Sacro-plusz czyli o obrazach i profanacjach

Monika Białkowska
FOT. WORLD PICTURES-PHOTOSHOT/REPORTER

Wybuchł niedawno całkiem spory spór o pluszowego Jezusa. Że brzydki, że niegodny, że głupi po prostu. Czy Jezusowi jest wszystko jedno, jak Go przedstawiamy – i dlaczego nam nie jest wszystko jedno?

Najstarszy wizerunek Jezusa jest karykaturą. To graffiti z Palatynu, przedstawiające ukrzyżowanego człowieka z głową osła. Obok niego stoi młody mężczyzna. Obrazek podpisany jest po grecku: „Aleksamenos czci swojego boga”. Pochodzi z okresu między I a III w., kiedy poganie zarzucali chrześcijanom kult osła i w ten właśnie sposób chętnie ich ośmieszali. Z połowy III w. pochodziło przedstawienie Jezusa uzdrawiającego paralityka, zachowane przez wieki w baptysterium kościoła w ruinach syryjskiego miasta Dura Europos. Czy wizerunek ten istnieje do dziś, nie wiadomo: ruiny znajdowały się na terenach zajętych przez ISIS i w większości zostały zniszczone. Zaledwie kilkanaście lat młodszy jest wizerunek Chrystusa Dobrego Pasterza z rzymskich katakumb św. Kaliksta. Już te trzy przykłady pokazują, że przedstawianie postaci Jezusa dla chrześcijan nie było niczym nadzwyczajnym i nie wzbudzało sensacji.

Do wspominania i umiłowania
Musiało minąć kilka wieków, zanim wybuchł słynny spór z ikonoklastami. Pomijając kwestie polityczne chodziło o to, czy chrześcijanie mogą czcić święte obrazy, czy raczej powinni pozostać wierni starotestamentalnemu zakazowi czynienia jakiegokolwiek wizerunku Boga. Rozgrywały się w tym sporze sceny dramatyczne, bo ikonoklaści palili niezwykle cenne obrazy, freski, czasem nawet całe klasztory, byle tylko zniszczyć wszystkie istniejące wizerunki Jezusa, Maryi i świętych. Ostatecznie spór rozwiązał Sobór Nicejski II. Argumentem stało się po prostu Wcielenie: Bóg stał się człowiekiem, „obrazem Boga Niewidzialnego”, nie ma już więc powodów, by nie przedstawiać Go w ludzkiej postaci. Orzekli, że przedmiotem kultu powinny być nie tylko wizerunki krzyża, ale też obrazy – i malowane, i ułożone w mozaikę, i wykonane każdym innym sposobem, i umieszczone w kościołach, i na sprzętach liturgicznych, i na szatach, i na ścianach, i na desce, i w domach, i przy drogach, i przedstawiające Jezusa, i Maryję, i aniołów, i świętych. Sobór nie postawił tu w zasadzie żadnych ograniczeń: „Im częściej bowiem wierni spoglądają na ich obrazowe przedstawienie, tym bardziej także się zachęcają do wspominania i umiłowania pierwowzorów, do oddania im czci i pokłonu – chociaż nie adoracji, która według wiary należy się wyłącznie Bożej Naturze”. Znów nieco upraszczając, pominąć tu musimy różnicę między czcią i adoracją. Wystarczy wiedzieć to, co w gruncie rzeczy jest dla nas oczywiste: że modląc się przed obrazem czy innym wizerunkiem, modlimy się nie do obrazu, ale do tego, kogo on przedstawia. Sam obraz nie jest sacrum sam w sobie – jest raczej tym, co w stronę sacrum nas kieruje.

Kamień i złoto
Sobór w Nicei nie określał, jak wypada, a jak nie wypada Jezusa przedstawiać. Dopuszczał każdą z ówcześnie dostępnych możliwości, nie rozróżniając między technikami i materiałami sacrum i profanum. Ograniczenia te w sztuce pojawiły się później. Dotyczyły jednak nie samych wizerunków, ale tego wszystkiego, co ma bezpośredni związek z kultem: ołtarza i naczyń liturgicznych, bezpośrednio dotykających samego Boga. Ołtarze od początku budowano z kamienia i do tego przepisy zachęcają do dziś. Ma to przede wszystkim znaczenie symboliczne – ołtarz symbolizować ma Jezusa, który jest kamieniem węgielnym Kościoła. Mensa ołtarzowa (czyli po prostu blat) już nie tylko powinna, ale musi być wykonana z kamienia – tylko za zgodą Konferencji Episkopatu można posłużyć się innym, trwałym i godnym materiałem. Chodzi tu nie tylko o to, żeby jej nie rozbić, ale też i o to, żeby ewentualnie rozlane wino (czy Krew Pańska) nie mogły w niego wsiąknąć, jak na przykład w drewno. Kielich i patena wykonane muszą być ze szlachetnego materiału: znów nie chodzi tu wyłącznie o godność, ale również o to, żeby nie ulegały korozji i nie mogły się rozbić. Dlatego, jeśli nie wykonuje się ich ze złota, to przynajmniej złotem pokrywa. Jeśli pytać zatem, czy można w Kościele dzielić materiały na przynależące do sfery sacrum i profanum, odpowiedź brzmieć będzie: tak, ale tylko tam, gdzie owe materiały dotykają bezpośrednio Ciała i Krwi Jezusa, gdzie przeznaczone są dla Boga, a nie dla człowieka.

Raz na ludowo
Ustaliwszy, że w tworzeniu wizerunków Jezusa, Maryi i świętych – w przeciwieństwie do naczyń liturgicznych – nie ustalano szczególnych wymagań co do materiałów, z których były wykonane, wybierzmy się w podróż w czasie. Kiedy chrześcijaństwo stało się religią oficjalną, w dość naturalny sposób stało się również religią nie najbiedniejszą. Ikony, obrazy czy figury malowano i rzeźbiono nadal w drewnie, ale fundatorów stać było na to, żeby pokrywać je złotem i ubierać w sukienki, kapiące najdroższymi kamieniami. Był to wyraz ludzkiej pobożności, która chciała oddawać Bogu wszystko to, co najcenniejsze: nadal jednak przy zachowaniu świadomości, że czczony jest Jezus, a nie Jego wyłożona złotem ikona, że czczona jest Maryja, a nie jej ukoronowana brylantami figura. Większy problem mieli ludzie ubodzy, których nie stać było na dzieła wielkich artystów. Pielgrzymowali do sanktuariów, modlili się przed świętymi obrazami, a potem wracali do swoich domów – i też chcieli takie obrazy mieć! W ten sposób właśnie powstawały kolejne, ludowe już wizerunki, wzorowane często na wielkich, słynących cudami dziełach. Uproszczone bardzo, malowane niewprawną ręką, często słabej jakości farbami i na kiepskim materiale – ale umieszczane w domach na honorowych miejscach, często wręcz w specjalnie dla nich budowanych domowych ołtarzach. Potrzeba ludzi sprawiła, że wokół sanktuariów wyrastały całe pracownie i wręcz szkoły takiego ludowego malarstwa, gdzie grupa twórców samouków malowała kolejne dzieła na potrzeby pielgrzymów. Tak było na przykład w okolicach Częstochowy.

Oleodruk i kicz 
I tu znów przyszło nowe. Gdy druk stał się tani i powszechnie dostępny, ludowe malarstwo zastąpiły oleodruki. Księża z ambon gorliwie namawiali wiernych do ich zakupu. Jeden z nich w 1926 r. o ludowych ikonach z oburzeniem mówił: „Bazgranina domorosłych bogomazów, nie tyle «obrazy», co «obraza Boska». Obrazy malowane treści wyłącznie religijnej przyszły na wieś z miasta i są wzorowane na znanych obrazach kościelnych, malowane w wielkich ilościach dla potrzeb mało wybrednej ludności, nie przedstawiają żadnej wartości artystycznej”. Na początku XX w. oleodruki uważano za piękne. W latach 80. i 90. wyrzucano je z domów i chowano wstydliwie po piwnicach. Dziś nieśmiało wracają, traktowane z lekkim przymrużeniem oka: wiemy, że to żadna wielka sztuka, ale mają swój retro urok. Podobnie nie brakuje kolekcjonerów sztuki ludowej, zarówno dawnej, jak i współczesnej. Kto się odważy raz na zawsze rozsądzić, co jest godne, a co niegodne: wyrzeźbiony drżącą ręką Jezus Frasobliwy, Maryja kilkoma kreskami malowana na szkle, seryjne dzieło malujących taśmowo częstochowskich rękodzielników, czy oleodruk Świętej Rodziny z owieczką? I jakie mamy prawo to osądzać: my, pokolenie plastikowych butelek na wodę święconą w kształcie Maryi i tandetnych pamiątek pierwszokomunijnych, tłoczonych w skórze? Jeśli coś nas różni od tamtych pokoleń, to fakt, że tamci nie mieli dostępu do tego, co najpiękniejsze, zastępowali to więc czymś mniej doskonałym. My tego wytłumaczenia mieć nie będziemy: ale współczesny religijny kicz to temat na inny artykuł.

Maryja na rękawie
Podróż w czasie uczy, że na różne sposoby ludzie próbowali mieć przy sobie ważne dla siebie wizerunki Boga. Tworzyli je takimi, na jakie pozwalały finansowe możliwości, talent, wiedza i technika. Ważniejsza od estetycznego piękna i godnych materiałów była sama tylko potrzeba, żeby w prostej pamiątce Bóg był pośród nich. I dopóki mówimy o naszym kręgu kulturowym, jesteśmy w stanie przełknąć ludową „brzydką Maryję” czy „koślawego Jezusa”. Mogą nam się nie podobać, ale do nazwania ich profanacją pewnie się nie posuniemy. Nieco inaczej sprawa wygląda, gdy spróbujemy wychylić nos kawałek dalej, poza Europę. Albo w samej Europie spotkać na przykład pielgrzymów z Afryki. Nierzadki to widok już w Rzymie czy w Asyżu: czarnoskóre kobiety, ubrane w długie suknie, drukowane w obrazy Jezusa Miłosiernego, Matki Bożej – czy choćby papieża. Nie jest to nadruk w formie logo na koszulce, ale twarz Jezusa pojawiająca się tam, gdzie akurat tkanina sięgnie: na rękawie, pod pachą, na biuście, na pośladkach. Profanacja? W różnych rejonach Afryki suknie te mają różne nazwy, przyjmijmy tu najbardziej ogólną i najpopularniejszą: pagne. Wiosną ubiegłego roku Konferencja Episkopatu wraz z apostolatem świeckich Senegalu wprowadziły do sprzedaży oficjalny pagne. Na tkaninie wydrukowana jest Matka Boża w medalionie i napis „Kościół katolicki Senegal”. Sprzedawana jest ona we wszystkich parafiach, a dochód przeznacza się na potrzeby Kościoła. Pagne uważa się za oficjalny, a przy niektórych okazjach wręcz obowiązkowy strój liturgiczny dla wiernych świeckich. Dla Pauline Ilboudo Compaore, która zajmuje się sprzedażą pagne w Burkina Faso, jest to sposób głoszenia wiary. Jedna z jej klientek, Therese Ouedraogo mówi: „Kiedy zakładam na siebie pagne, nieustannie się modlę, te obrazy do mnie mówią”. O. Francis Memel z Konferencji Episkopatu Wybrzeża Kości Słoniowej tłumaczy, że pagne mają być symbolem jedności chrześcijan w jego kraju i widocznym jej znakiem.

Biskupi namawiają do profanacji?
Teraz już nie tylko sam pomysł chodzenia w sukni we wzór z Jezusem Miłosiernym wydaje się nam nie do przyjęcia, ale również motywacja. Trudno sobie wyobrazić, żeby w kraju tak mocno naznaczonym komunizmem i z takim poczuciem niezależności jak Polska biskupi zaproponowali nam chodzenie do kościoła w jednakowym, zaprojektowanym dla wszystkich ubraniu. Niepojęte, prawda? Czy to znaczy, że biskupi w Senegalu czy Wybrzeżu Kości Słoniowej są głupsi? Czy to znaczy, że namawiają do profanacji? A może po prostu żyją w innej kulturze i nie ma sensu nie tylko przekonywanie się wzajemnie o swoich racjach, albo nawet szukanie złotego środka? I tu znów poczynić trzeba ważne zastrzeżenie. W krajach Afryki odzież z religijnymi nadrukami noszona jest z motywacji dla nas mało zrozumiałych, ale jednak ściśle religijnych. Tego samego nie można już powiedzieć choćby o kolekcji duetu Dolce & Gabbana na jesień/zimę 2013/2014. W kolekcji tej pojawiły się tkaniny, wykorzystujące motywy ze starożytnych mozaik, z postaciami między innymi Chrystusa Pantokratora i Matki Bożej. Kolekcja jest piękna, bo mozaiki są piękne. Wizerunki umieszczane są w centralnym punkcie, a nie na pośladkach. Ale tam, gdzie obraz Jezusa służy już nie do natchnienia do modlitwy, a jedynie do dekoracji, pytanie o profanację staje się zasadne.
 
Różni
W gruncie rzeczy inspiracją do tego tekstu był słynny niedawno pluszowy Jezus. Głównie dziwił, rzadziej zachwycał albo gorszył. Wystarczy jednak poszperać trochę w internecie i popytać, żeby dowiedzieć się, że problem tkwi dokładnie w tym samym miejscu, co w przypadku ludowych malowideł czy drukowanych sukienek: w lokalnej kulturze. W Ameryce Południowej, szczególnie w Brazylii, pluszowe Madonny nikogo nie dziwią ani nie gorszą. Jedne są proste, żeby dzieci mogły się do nich przytulać. Inne zachwycają detalami i tkaninami, jakby robione z myślą o kolekcjonerach. Jeszcze inne powstają gdzieś w domach, robione jak nasze drewniane świątki z resztek rajstop i dziecięcych ubrań, z korka, patyczków po lodach, umieszczane w kapliczkach z butelek, z puszek i pudełek po zapałkach, malowane w kolorowe kwiaty. Brzydkie to? Może czasem zwyczajnie tak. Ale czy brzydsze od odlewanych z masy udającej granit pomników Jana Pawła II z twarzą Mariusza Pudzianowskiego? Profanacja? Jeśli nie kieruje intencji autora i odbiorcy w stronę Boga, pewnie tak. Ale czy większa niż plastikowe, fosforyzujące Matki Boże służące jako butelki na wodę? Ryzyko, że dziecko będzie się bawić i nie zrozumie? Pewnie tak. Ale czy większe, niż kiedy to samo dziecko bawi się właśnie „w dom” albo „w szkołę” figurkami ze żłóbka?
W gruncie rzeczy pięknie nas Pan Bóg stworzył – że tak różni jesteśmy, że tak różne mamy światy i że tak różnie możemy Go spotykać: każdy w swoim świecie, w swojej kulturze i swojej wrażliwości. Byle nie twierdzić, że nasz sposób jest jedyny i najlepszy: bo jakie mamy prawo Boga w jego różnorodności ograniczać? 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki