Ks. Henryk Seweryniak: Mój ojciec był rolnikiem, ale też przedwojennym podoficerem, kawalerzystą. Wojnę przepracował jako jeniec u jakiegoś bauera w Prusach. Potem za PRL-u harował, żeby utrzymać gospodarstwo i nas. Tacy mężczyźni nie lubią dużo mówić. Ale my jako dzieci też nie byliśmy zbyt ciekawscy. Zdawało nam się, że rodzice żyli w innych czasach. Głupi byłem. Pamiętam takie wieczory w naszym domu: pali się naftowa lampa. Pośrodku kuchni jakiś mały, żelazny piecyk na węgiel. Migotliwe, ognistoczerwone kręgi światła z fajerek kładą się cudnie na suficie. Mama robi na drutach. Tato czyta nam bajki. Taki kształt miało moje dziecięce szczęście. Lubiliśmy też jego wojenne wspomnienia, ale nie nalegaliśmy.
M.B.: Pytałam o rozmowy z tatą, bo Jezus też z Ojcem rozmawiał. Nie zawsze łatwo to zrozumieć. Modlitwę utożsamiamy z prośbą, żeby Bóg nam coś dał. Ale jeżeli Jezus jest Bogiem, to o co ma się modlić?
H.S.: Żeby coś dał? Zobacz, co Jezus dał swojej Matce. Albo musiała Go biedna rodzić w jakiejś stajni, albo uciekać z Nim do Egiptu, albo szukać Go, jak się gubił gdzieś w świątyni, albo iść za Nim pod krzyż. Ona, najbliższa Mu na ziemi osoba, nie dostała od Niego nic.
M.B.: Tak zupełnie nic?
H.S.: No właśnie, tu jest klucz: Benedykt XVI powie, że dostała samego Boga. Po to właśnie Jezus przyszedł na ziemię, żeby nam też dać Boga. I kiedy Jezus się modli, to nie o to, żeby Bóg Mu coś dał, ale żeby podtrzymać z Nim jedność, pozostawać w jedności, być w Ojcu, z Ojcem. Moglibyśmy powiedzieć: żeby nadawać z Ojcem na tych samych falach. W całym Nowym Testamencie Jezus modli się 22 razy: w tym tylko raz nie zwraca się do Boga „Ojcze”: kiedy na krzyżu cytuje Psalm 22 i woła: „Elohim!”.
M.B.: Osłuchaliśmy się z tą najbardziej intymną formą „Ojcze”, ze słowem „Abba” – a ono w samych Ewangeliach występuje tylko raz, u św. Marka, w Ogrójcu: „Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie!”.
H.S.: Owszem. I nie tylko raz, bo Marek zaraz dodaje: „Odszedł znowu i modlił się, powtarzając te same słowa”. Ale pojawia się też w listach św. Pawła. I to już jest fascynujące: dlaczego Paweł, pisząc po grecku, nagle ni stąd, ni zowąd zaczyna używać aramejskich słów? Pisze „Amen”, pisze „Marana tha”, pisze „Abba”. Na dodatek robi to w tych najważniejszych, dogmatycznych wręcz listach do Rzymian, do Galatów. Przypuszczamy, że tak modlili się pierwsi uczniowie Jezusa, a Abba jest swoistą pamiątką, relikwią po modlitwie Jezusa. On się tak modlił, więc i my mamy prawo się modlić tak samo.
M.B.: Na wszelki wypadek przypomnijmy, że „Abba” oznacza „tatusiu”. Ale tego samego słowa używały, zwracając się do ojca, również starsze dzieci. To był zwrot pełen szacunku, ale też miłości i czułości. „Tato” jest dla mnie chyba jeszcze za słabe, nie ma w nim tyle czułości. Ja to lubię tłumaczyć sobie jako „tatku”.
H.S.: Ale zauważ teraz jedną ważną rzecz. Ta relacja Jezusa z Jego Abba była naprawdę wyjątkowa. Na tyle wyjątkowa, że Jezus nigdy nie powiedział o Nim „Ojciec nasz”! Owszem, uczy uczniów takiej modlitwy – ale to ma być ich modlitwa! Rozdziela te dwie rzeczywistości. Mówi „Ojciec mój” i mówi „Ojciec wasz”. To pokazuje jakąś bardzo bliską, intymną wręcz więź, jaka łączy Go z Ojcem.
M.B.: Jeśli jest „Ojciec mój” i „Ojciec wasz”, to przy okazji odkrywamy też, że Jezus wyraźnie różni się od całego stworzenia. I ma tego świadomość! Chociaż stał się człowiekiem, w relacji z Ojcem z człowiekiem się nie zrównuje. Wie, że jego więź jest wyjątkowa. I Ojciec jest wprawdzie ten sam, ale na dwa różne sposoby.
H.S.: W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że Jezus jest Synem w sensie właściwym, absolutnym, „zrodzony, a nie stworzony”, a my jesteśmy dziećmi adoptowanymi. Ja tu jeszcze zwracam uwagę na coś, co zauważył Benedykt XVI. Przyzwyczailiśmy się mówić, że Jezus jest „Synem Bożym”, tymczasem On wcale tak o sobie nie mówił!
M.B.: A wie Ksiądz, że jakoś nigdy nie zwróciłam na to uwagi? Rzeczywiście, Jezus nazywa siebie po prostu „Synem” albo „Synem Ojca”.
H.S.: W Izraelu określenie „Syn Boży” nie było nieznane. I wcale nie oznaczało Boga. Synem Bożym był sam Izrael, był król, byli aniołowie, Mesjasz oczywiście też miał być Synem Bożym. Ale to wszystko oznaczało nic więcej niż wybranie, szczególne powołanie. Jezus jest Synem w inny, zupełnie wyjątkowy sposób. On jeden jest w takiej relacji z Ojcem, że zna Go w pełni, że jest Mu równy.
M.B.: Zastanawiam się – jak palnę jakąś herezję, niech mnie Ksiądz poprawi – że jeśli myśleć w tej perspektywie, trzeba by zacząć inaczej mówić o Trójcy! Zamiast „Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty” może lepiej było powiedzieć: „Bóg: Ojciec, Syn i Duch Święty”?
H.S.: A gdy się żegnasz, jak mówisz? W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego!
M.B.: Jakieś praktycznie wnioski z tego dla nas płyną? Takie, które mogą coś zmienić w relacji z Bogiem – Abba? A może i z naszymi ziemskimi ojcami? A może to właśnie ojców czegoś uczy?
H.S.: Można, po pierwsze, inaczej przeżywać „Ojcze nasz” podczas Mszy. To, że staliśmy się synami i możemy wołać: „Ojcze...”, to jest nasze największe obdarowanie, do którego zbyt łatwo się przyzwyczailiśmy. I druga rzecz: Jezus mówi, że tylko Syn zna Ojca i ten, komu Syn „zechce objawić”. Chce, aby ten dialog życia Bożego, które jest między Osobami w Trójcy Świętej przenosił się także na nas. A to oznacza: wsłuchujmy się w siebie, słuchajmy się nawzajem, poznajmy jedni drugich, nie prześlizgujmy się po powierzchni naszych relacji, ucieszmy się z cudu tego drugiego: taty, mamy, dziecka.
Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce.
Dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka Przewodnika Katolickiego