Logo Przewdonik Katolicki

Czego życzę mojemu Kościołowi?

Anna Sosnowska
FOT. KRZYSZTOF STĘPOWSKI. Anna Sosnowska.

Czego życzę mojemu Kościołowi na rok 2018? No cóż, jeśli mam być szczera, to… życzę mu mniej optymizmu

Nie dlatego, że mi nie zależy, ale właśnie dlatego, że mi zależy bardzo.
Nie brakuje u nas głosów autopochwały, jacy to my nie jesteśmy katoliccy, religijni, wspaniali – w końcu ponad dziewięćdziesiąt procent Polaków, mimo postępujących procesów sekularyzacyjnych, ciągle deklaruje się jako osoby wierzące. Nie brakuje też głosów, że – w związku z tak dobrą sytuacją naszego Kościoła – to my będziemy iskrą, która na nowo rozpali i odnowi chrześcijaństwo w Europie. Żeby się jednak za chwilę nie okazało, że szewc bez butów chodzi…
Proszę nie zrozumieć mnie źle: naprawdę mamy wiele powodów do radości. Warto je dostrzegać i trzeba za nie Dobremu Bogu bardzo dziękować. To dociera do mnie szczególnie w tych momentach, kiedy widzę, jak na zaangażowanie polskich katolików i ich wiek (tylu młodych!) reagują moi koledzy z zagranicy. A są to reakcje pełne uznania i szacunku. Ale czy to oznacza, że – dumni i zadowoleni – mamy zostawić sprawy ich biegowi, bo przecież jest dobrze, a skoro nowa rzeczywistość po przełomie 1989 nas nie złamała, to dalej też będzie dobrze?
Niekoniecznie. Już teraz są takie obszary, które palą nam się pod nogami. Spada liczba ludzi, którzy chodzą na Mszę św. co niedzielę, a jednocześnie rośnie liczba tych, którzy w ogóle przestali praktykować. Nawet jeśli ktoś się deklaruje jako osoba wierząca, to jeszcze nie znaczy, że wierzy tak, jak wierzy Kościół. Z badań CBOS wynika, że między 2005 a 2014 rokiem aż o 27 proc. zmniejszyła się liczba osób, które mówią, że są wierzące i jednocześnie stosują się do wskazań Kościoła (było 66 proc., jest 39). Pozostałe osoby „wierzą po swojemu”. Młodzi – choć statystyki (jeszcze?) nie lecą na łeb na szyję – także stopniowo odpływają z Kościoła i eksperci już teraz nazywają ten odpływ „znaczącym”.
Mam poważne wątpliwości, czy takie osoby – zwłaszcza dorosłe – da się przynęcić „na wspólnotę” albo „na event” (choć, owszem, historia zna takie przypadki). Bo jeśli ktoś na co dzień raczej nieufnie obwąchuje się z (instytucjonalnym) chrześcijaństwem, to propozycja wejścia na Drogę Neokatechumenalną, uczestnictwa w kongresie charyzmatycznym czy udziału w spotkaniu z o. Bashoborą prawdopodobnie nie wywoła u niego efektu motyla (w brzuchu). Najprędzej taki człowiek trafi do zwykłej parafii – bo trzeba pójść na czyjś pogrzeb albo propozycja świadkowania na ślubie „wymusza” spowiedź, bo głupio nie przystąpić w czasie takiej uroczystości do Komunii.
I co tam zastanie? Czy zobaczy piękną liturgię z dobrym, dotykającym serce kazaniem (o Panu Jezusie)? Czy w konfesjonale spotka księdza odpowiednio przygotowanego do spowiadania, który będzie szafarzem łaski, a nie władzy nad penitentem? Czy poczuje, że tutejsi duszpasterze są nie tylko blisko Boga, ale także blisko życia?
Wiedzą Państwo, co powiedział proboszcz, w którego parafii liczba wiernych się podwoiła? „Ludzie lubią nasz kościół”. Dlatego życzę także mojemu Kościołowi, żeby nasze parafie dały się lubić, bo to one często są miejscem pierwszego (jedynego?) kontaktu z Bogiem.



Anna Sosnowska redaktor naczelna portalu Aleteia.pl. Fanka swojego męża Krzysztofa, miłośniczka słońca, włoskiej kawy, a także poezji Wisławy Szymborskiej, której zawdzięcza ważną życiową lekcję: im prościej tym lepiej.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki