Logo Przewdonik Katolicki

Wojna wszystkich ze wszystkimi

Jacek Borkowicz
FOT. ALBERT GONZALEZ FARRAN/AFP PHOTO-EAST NEWS.

Sudan Południowy istnieje tylko na papierze. I chociaż jego dewizą są słowa „sprawiedliwość, wolność, postęp”, żadna z tych wartości nigdy tam nie zagościła. W pogrążonym w wojnie domowej kraju o pokój apelują chrześcijanie, ale to nie w smak rządowi.

Republika Południowego Sudanu jest najmłodszym państwem świata. Oddzieliła się od Sudanu w 2011 r. na skutek lokalnego referendum, w którym prawie wszyscy głosujący opowiedzieli się za niezależnością. Oznaczało to koniec trwającej kilka dziesięcioleci epoki krwawych wojen Południa z sudańskim rządem w Chartumie.
 
Połączeni na siłę
Sudan, jeszcze siedem lat temu największy kraj Afryki, odziedziczył terytorium po anglo-egipskiej kolonii, obejmującej dwa wielkie regiony: Północ i Południe. Oba z nich różni skład etniczny mieszkańców: pierwszy zasiedlony jest przez wyznających islam Arabów, w drugim mieszkają czarnoskórzy Niloci, w nieodległej przeszłości reprezentanci animistycznych kultów afrykańskich, dziś skłaniający się ku chrześcijaństwu. Te dwie zupełnie różne rasy i kultury brutalnie połączyła historia. Ludy Południa urządzały najazdy na Północ, ta z kolei odpłacała im pięknym za nadobne. Wszystkich na siłę pogodziły kolonialne rządy Brytyjczyków.
Gdy w 1956 r. Sudan uzyskał niepodległość, nilockie Południe zagwarantowało sobie autonomię w ramach nowo powstającego państwa. Nic z tego jednak nie wyszło, gdyż Północ, reprezentowana przez rząd w Chartumie, miała za sobą siłę i nie zamierzała respektować pierwotnych ustaleń. Spowodowało to długą i wyniszczającą obie strony wojnę, zakończoną rozejmem, zawartym w 1972 r. Ale kraj cieszył się pokojem zaledwie przez kilkanaście lat. W 1983 r. prezydent Sudanu Dżafar an-Numajri poddał swoje państwo tradycyjnemu islamskiemu prawu szariatu. Chrześcijańskie Południe znowu się zbuntowało, a kolejna wojna była jeszcze bardziej okrutna od poprzedniej: pociągnęła za sobą dwa miliony ofiar. Jak zwykle w wypadku podobnych wojen – w przeważającej większości spośród ludności cywilnej. Południe zapłaciło za nią najwięcej.
 
Wykupieni z niewoli
Arabowie z Północy urządzali na ten kraj regularne najazdy. Regularna armia robiła to pod pretekstem tłumienia buntu i ocalania jedności kraju. Ale obok armii działały tam zbrojne formacje miejscowych Arabów, zachęcanych przez władze do wspierania „pacyfikacji”. Dla sudańskich Arabów z ludu Baggara (co oznacza dosłownie: pasterze krów) oznaczało to w praktyce przyzwolenie na działalność, którą mniej lub bardziej jawnie prowadzili od wieków: handel niewolnikami. Naturalne zaplecze pozyskiwania tego „towaru” stanowił dla nich kraj „niewiernych” Nilotów, których porywano i wyganiano na targi niewolników w głębi arabskiego Sudanu. Jedną z nich była Józefina Bakhita (1869–1947), w 2000 r. ogłoszona świętą przez Jana Pawła II. Dziś jest patronką katolickiego Kościoła w Południowym Sudanie.
Bojówki Baggarów, z przyzwoleniem Chartumu, porywały całe nilockie wioski. W ten sposób w latach 1983–2002 w niewolę dostało się około 200 tys. osób. Niewolnicy, głównie kobiety i dzieci, trafiali do domów i gospodarstw w całym Sudanie, ale także w sąsiednich krajach arabskich. Kwitnący interes przerwały dopiero kolejne negocjacje pokojowe.
Większość spośród owych 200 tys. wróciła już do domów, a właściwie na miejsca po wypalonych rodzinnych wioskach. Walny udział w ich uwolnieniu miała Christian Solidarity International (CSI), międzywyznaniowa chrześcijańska organizacja, powołana do zwalczania niesprawiedliwości w Trzecim Świecie. Wolontariusze CSI doprowadzili do wyzwolenia 80 tys. nilockich dzieci i kobiet. Mimo to działalność CSI wzbudzała protesty: w 1999 r. UNICEF nazwał ją nieakceptowalną praktyką, gdyż niewolnicy z rąk arabskich posiadaczy wykupywani byli za pieniądze. Podobne zarzuty są jednak bezzasadne – CSI nie wykupywała ich przecież dla siebie, a pieniądze były jedynym skutecznym narzędziem przywrócenia im wolności.
 
Wojna plemienna
Nadzieje na sprawiedliwy byt w wolnym kraju szybko legły w gruzach, gdy Sudan Południowy pogrążył się w wojnie domowej. Niloci dzielą się na szereg ludów, z których największe to Dinka i Szylluk (znane z W pustyni i w puszczy Henryka Sienkiewicza), a także Nuerowie i Murle. Każdy z nich chce mieć udział we władzy, co nie podoba się sąsiadom. W grudniu 2013 r. wybuchła etniczna wojna wszystkich ze wszystkimi. Bardziej bezwzględna i krwawa od wojny z Północą: o ile wtedy liczył się „żywy towar”, o tyle obecnie bojówki jednego ludu bezlitośnie wyrzynają przedstawicieli innego etnosu. W wojnie tej ofiarą padają głównie chrześcijanie.
Nowinę Ewangelii przynieśli na Południe z końcem XIX w. europejscy misjonarze – najpierw anglikanie (stanowiący obecnie połowę chrześcijańskiej populacji kraju), potem zaś katolicy. Z czasem oba Kościoły zapuściły tutaj korzenie, kształcąc kadry rodzimego duchowieństwa oraz tworząc sieć parafii i diecezji. Po wybuchu wojny domowej szybko zaczęły się napady na kościoły i placówki misyjne. Nuerowie mordują chrześcijan z grupy Dinka, sami Dinka wyrzynają Nuerów, także wyznawców Chrystusa. Zdominowane przez Dinka władze, okopane przed wojskami opozycji w stołecznej Dżubie, oficjalnie Kościołów nie zwalczają, faktycznie jednak uważają je za instytucje wrogie. Zarówno bowiem anglikanie, jak i katolicy, nie opowiadają się za żadną ze stron, lecz stanowczo apelują o zgodę. A to nie zgadza się z rządową propagandą.
 
Dramatyczny apel
W lutym 2017 r. biskupi katoliccy Południowego Sudanu w dramatycznym apelu wezwali polityków do zaprzestania wewnętrznej walki i do odbudowy zniszczonego kraju: „Ci, którzy mają realną możliwość polepszenia doli ludu, nie zwracają uwagi na nasze apele. Żądamy spotkania – twarzą w twarz – nie tylko z prezydentem, ale też z premierem, wicepremierem, z ministrami. Domagamy się nie jednorazowego kontaktu, ale stałej i konsekwentnej współpracy dla dobra ogółu”. Biskupi zwrócili uwagę, że w Południowym Sudanie głoduje dziś 100 tys. ludzi i nie jest to wina natury, lecz człowieka. Odrzucili też zarzuty o to, że są przeciw rządowi. „Jesteśmy za wszelkim dobrem, a przeciw każdej niesprawiedliwości, każdemu gwałtowi i bezprawiu” – napisali.
Apel niestety nie przyniósł większych rezultatów. W marcu prezydent (osobiście katolik) wezwał naród do powszechnej modlitwy o pokój, nie powziął jednak po temu realnych politycznych kroków.
Gdy w lipcu 2017 r. jedna z bojówek napadła na hotel w Dżubie, terroryzując zakwaterowanych tam cudzoziemców i dopuszczając się gwałtów na turystkach, większość przedstawicieli placówek dyplomatycznych opuściła stolicę. Pozostali tam jednak katoliccy wolontariusze z organizacji Solidarność z Południowym Sudanem, powołanej w 2004 r. w Rzymie na kongresie świeckich instytutów życia konsekrowanego. Według dostępnych informacji Kościół katolicki jest obecnie – mimo chaosu i prześladowań – jedyną funkcjonującą instytucją w skali całego kraju.
Heroizm tych nielicznych, którzy pozostali tu, by karmić i podtrzymywać na duchu opuszczonych, daje nadzieję, że droga do „wolności, sprawiedliwości i postępu” w Południowym Sudanie nie jest jeszcze definitywnie zamknięta.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki