Są wykonawcy, którzy osiągnąwszy już znaczną popularność, oburzają się, gdy dostają propozycję „rozgrzewania” publiczności dla innych. Ale są też tacy, którzy uważają, że taki występ wcale im ujmy nie przynosi. Traktują go nawet jako wyróżnienie. Mają w sobie wystarczająco dużo pokory, a równocześnie świadomości własnej wartości, aby się takich sytuacji na obawiać.
Misję Jana Chrzciciela można trochę porównać do bycia „supportem” przed przyjściem Jezusa. Syn Elżbiety i Zachariasza nie krył, że idzie za nim „mocniejszy”. Ktoś, kto nie będzie symbolicznie obmywał ciała wodą z zewnątrz, ale mocą Ducha Świętego będzie mógł rzeczywiście oczyścić całego człowieka, jego wnętrze.
Moment chrztu Jezusa w Jordanie miał wymiar historyczny (w dziejach zbawienia). Jezus w pokorze przyjął znak obmycia z grzechów, chociaż był bezgrzeszny. Ochrzcił go Jan, który z pokorą definiował swoją misję „poprzednika”. Gdy to się dokonało, „otworzyło się” niebo. Zstąpił na Jezusa zapowiadany przez Jana Duch Święty, a głos z wysoka potwierdził i wyjaśnił, jakie jest źródło faktu, że Chrystus jest „mocniejszy”.
Głos z nieba to nie tylko spektakularne, można powiedzieć, „oficjalne” oznajmienie całemu światu, kim narodzony z Maryi Dziewicy Jezus naprawdę jest – że jest Synem Bożym. Głos z nieba to wyznanie miłości. Miłości Ojca do Syna.