Trzech z czterech ewangelistów wspomina Jana Chrzciciela już w pierwszych zdaniach swego dzieła. Marek, przywołując cytat z proroka Izajasza, opisuje jego działalność nad Jordanem i podaje kilka szczegółów, od razu mocno podkreślając misję tego, który przygotowuje nadejście „mocniejszego od niego”.
Jan Ewangelista już w Prologu informuje, że „pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię” (J 1, 6), mocno akcentując, że nie był on światłością, lecz tym, który miał o niej zaświadczyć, „by wszyscy uwierzyli przez niego”. Podobnie jak Marek, nie pozostawia złudzeń, jaka była sytuacja jego imiennika znad Jordanu: „Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: «Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie»” (J 1, 15).
Zupełnie inaczej podchodzi do postaci Jana Chrzciciela Łukasz. Robi coś zdumiewającego. Zaczyna swoją Ewangelię od opisu zwiastowania kapłanowi Zachariaszowi przez archanioła Gabriela (tego samego, który później został posłany do Maryi) narodzin syna mimo starości i niepłodności jego żony. Trzeba przyznać, że ta zapowiedź spotkała się ze znaną z podobnych sytuacji w Starym Testamencie reakcją – z niedowierzaniem (wystarczy przypomnieć Sarę, żonę Abrahama, która śmiechem skwitowała obietnicę syna – por. Rdz 8, 9–15). Z dzisiejszej perspektywy można dywagować, czy niedowiarstwo Zachariasza w jakikolwiek sposób wpłynęło na los jego syna. Skoro dowiedział się o nim po latach Łukasz, nie da się wykluczyć, że i Jan znał tę historię.
Późno urodzony
Łukasz ewangelista nie ogranicza się do swoistego zestawienia dwóch zwiastowań – Zachariaszowi i Maryi, dobitnie pokazując różnicę między zachowaniem Maryi i starotestamentalnego kapłana w spotkaniu z aniołem. Snując opowieść, opisuje swoiste spotkanie Jana Chrzciciela z Jezusem, jeszcze przed ich narodzeniem. Według słów Elżbiety jej syn zareagował na głos Maryi, w łonie której znajdował się Boży Syn, obiecany Mesjasz, ten, któremu on miał przygotować drogę. Ewangelia Łukasza nie pozostawia wątpliwości, że ci dwaj, Jezus i pół roku starszy od Niego Jan, są ze sobą bardzo mocno związani, już od poczęcia.
Podwójną, niejako równoczesną narracją, obejmującą Jana Chrzciciela i Jezusa, Łukasz obejmuje również ich narodzenie. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że chodzi o coś więcej niż tylko kontynuowanie podwójnego wątku opowieści. Relacja dotycząca narodzin Jana to historia odzyskiwania wiary przez Zachariasza, połączona z podkreśleniem wyjątkowego miejsca, jakie w dziejach świata i ludzkości zajmuje ten późno urodzony syn. To, że Jan przyszedł na świat, mając za rodziców dwoje staruszków, to nie jest przypadek. Tak jak nie jest przypadkiem, że Matką Jezusa, Bożego Syna, Zbawiciela, jest młodziutka, wchodząca dopiero w życie dziewczyna, Maryja. To też element więzi istniejącej między Chrystusem a tym, który przygotowywał Mu drogę i miał za zadanie Go wskazać. Jan faktycznie znalazł się na progu pomiędzy Starym i Nowym Przymierzem.
Wiedział, kim jest?
W 205. odcinku Dzieła Biblijnego im. św. Jana Pawła II teolog i biblista Bartłomiej Sokal szuka odpowiedzi na pytanie: „Czy Jan Chrzciciel wiedział, kim jest?”. Powodem wątpliwości są dwa fragmenty Pisma Świętego. W jednym Jan, syn Zachariasza i Elżbiety, zaprzecza, że jest Eliaszem (J 1, 21–22). W drugim sam Jezus sugeruje, że to właśnie Jego pół roku starszy krewny był oczekiwanym Eliaszem (Mt 17, 10–13).
Zdaniem wspomnianego teologa, wypierając się godności „Eliasza”, Jan Chrzciciel wyraźnie zaznacza, że jego chrzest i działalność jest przygotowaniem drogi komuś innemu. „Odsuwa on od siebie wszelkie oczekiwanie i daje miejsce komuś innemu”. Dlaczego więc Jezus sugerował, że jednak Jan to Eliasz zapowiadany w Księdze Malachiasza, w ostatnim akapicie Starego Testamentu (Ml 3, 23–2)? „Twierdzenie, że Jan był Eliaszem, oznacza w słowach Jezusa tyle, że Jan spełnił misję, którą w Starym Testamencie miał spełnić Eliasz” – wyjaśnia Bartłomiej Sokal.
A jednak wiele wskazuje na to, że w dziejach Jana Chrzciciela pojawił się moment dramatyczny, pokazujący, że nie miał pewności, czy już i czy właściwie wypełnił swoje zadanie. Sytuację opisało dwóch ewangelistów – Mateusz i Łukasz. Według Mateusza syn Elżbiety i Zachariasza przebywał już wtedy w więzieniu, gdzie usłyszał o działalności Jezusa. Czy coś w niej wzbudziło jego wątpliwości, skoro zdecydował się posłać swoich uczniów do Chrystusa z pytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”.
Mógł nie rozumieć
Różne mogą być interpretacje opisanego przez dwóch ewangelistów zachowania Jana Chrzciciela. Przedstawił je belgijski jezuita ks. Jan Lambrecht w wykładzie wygłoszonym 5 listopada 1987 r. na Wydziale Teologicznym Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Jako mającą wielu zwolenników wskazał tezę, że Jan użył tego pytania jako środka w celu skontaktowania swoich uczniów z Jezusem. Mówiąc w uproszczeniu, kontynuował w ten sposób swoją podstawową misję wskazywania na Jezusa i użył sposobu, aby ich w pewnym sensie Chrystusowi przekazać, dobrze wiedząc, że to na pewno Syn Maryi jest oczekiwanym Mesjaszem.
Ks. Lambrecht wskazał też inną interpretację wydarzenia opisanego w niemal identyczny sposób przez dwóch ewangelistów. Jej istotą jest pytanie, jak Jan wyobrażał sobie Tego, którego miał wskazać. „Dla Jana postać ta zdecydowanie była surowym sędzią z wiejadłem w ręku, który czyści swój omłot, pszenicę zbierze do spichrza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”. Był on przekonany o nieuchronnym i groźnym sądzie Bożym, więc dla niego Jezus był przede wszystkim nadchodzącym sędzią, którego należy się lękać.
Tymczasem Jezus obchodził całą Galileę, głosił Dobrą Nowinę, dokonywał pełnych miłosierdzia cudów i znaków. Jan musiał myśleć, że Jezus marnuje swój czas. Zamiast okazać się surowym, groźnym, oddzielającym ziarno od plew sędzią, Jezus pozostał dobrym pasterzem, który gromadził rozproszonych, szukał tego, co zginęło. Zdaniem belgijskiego biblisty syn Zachariasza mógł nie rozumieć zachowania Jezusa i stąd potrzeba upewnienia się, że wskazał właściwą osobę. Co znamienne, Chrystus odpowiadając na wątpliwości zawarte w pytaniu Jana, bardzo mocno odwołał się do wiary w spełniające się proroctwa. „A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi” (Łk 7, 23).
Największy i najmniejszy
Obydwaj ewangeliści, kontynuując opowieść, zgodnie zapisali świadectwo Jezusa o synu Elżbiety, w którym daje do myślenia zdanie: „Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana. Lecz najmniejszy w królestwie Bożym większy jest niż on” (Łk 7, 28). To swego rodzaju podkreślenie, że wciąż stoi on na progu między Starym i Nowym Testamentem. Jakby równocześnie należał do obydwu epok w dziejach zbawienia i do żadnej z nich nie należał w pełni.
Można spotkać opinie, że Jan Chrzciciel to postać tragiczna, symbolizująca dramat kogoś, kto z racji pełnionej misji skazany został na nieustanne wycofywanie się, wręcz na znikanie. Jednak to wcale nie takie oczywiste. Efekty jego działań przetrwały dłużej, niż można by się spodziewać, patrząc z dzisiejszej perspektywy. Podczas swej trzeciej podróży misyjnej św. Paweł trafił mniej więcej w roku 55 po narodzeniu Chrystusa do Efezu, gdzie spotkał uczniów, którzy nie słyszeli o Duchu Świętym, ale łączyło ich to, że przyjęli „chrzest Janowy”. Właśnie nawiązując do tego chrztu, Apostoł Narodów zaczął im głosić Jezusa. A widząc liczne przejawy kultu św. Jana Chrzciciela we współczesnym Kościele, nie sposób zaprzeczyć, że co prawda się „umniejszał”, ale ta jego małość wciąż ma dla wyznawców Chrystusa wielkie znaczenie.