Wszyscy prorocy Starego Przymierza zapowiadali przyjście Mesjasza, ale jedynie Jan Chrzciciel Go wskazał (por. J 1, 35). Na tym między innymi polega jego wielkość. W tym także powinien go naśladować chrześcijanin. Każdy z nas stoi dziś przed zadaniem wskazywania całym swoim życiem na Zbawiciela. Nie tylko mamy szukać i odnajdywać Boga we wszystkim, ale również być drogowskazem.
Od grożenia palcem ku nadziei
Jan Chrzciciel jako ostatni z proroków Izraela łączy stare i nowe, obietnicę i jej urzeczywistnienie. Jest świadkiem powstania Nowego Izraela – królestwa Bożego na ziemi. Powstaje ono z grzeszników, których Jan ostro krytykował. Czyżby wytykanie ludziom złego postępowania było już nie na miejscu? Z pewnością nie na pierwszym miejscu. Czas się wypełnił. Zło usuwa się pod naporem dobra. Skończyła się noc i rozpoczął dzień. Czas dostrzec w drugim człowieku światło i zwracać mu uwagę na to, co w nim szlachetne, a nie nikczemne. Najmniejsi w królestwie niebieskim nie grożą palcem, jak czynił to prorok znad Jordanu, lecz wskazują na Tego, którego Chrzciciel jako pierwszy rozpoznał. A największym w królestwie Bożym jest ten, który jest sługą wszystkich, ostatnim z ostatnich. Takim z pewnością nie był, cieszący się popularnością gawiedzi, pobożny Jan.
Nie nazwałbym go zgorzkniałym perfekcjonistą, ale nie da się ukryć, że prawo było dla niego najważniejszym wyznacznikiem moralności człowieka. W jego głosie nie było zrozumienia dla grzesznika. Lecz głos ten załamał się w obliczu Zbawiciela.
Jan nie rozumiał do końca, czego był zwiastunem. Wypowiadał słowa, których pełne znaczenie odkryją dopiero świadkowie zmartwychwstania.
„Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi! I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże” (Łk 3, 4–6).
Gdy prorok stanął twarzą w twarz z Tym, który miał przynieść światu zbawienie, niedowierzał, był zdezorientowany, zaskoczony. Czy to naprawdę ten – pytał, będąc w więzieniu – czy innego mamy oczekiwać? (por. Mt 11, 2–4).
Świat nie osiągnie zbawienia poprzez przestrzeganie prawa, lecz przez przemianę ludzkiego serca. Każdy jest odpowiedzialny za prostowanie własnych krętych ścieżek. Nakazy i zakazy, choć uświęcone wielowiekową tradycją, nie były w stanie zmienić ludzkiego myślenia i uczynić ludzi szlachetnymi, bezinteresownymi, pełnymi troski o innych. Aby odwrócić się od grzechu, człowiek potrzebował nadziei, a nie lęku przed konsekwencjami swoich czynów. Musiał usłyszeć dobrą nowinę i rozpoznać w tłumie Jezusa z Nazaretu. Jan Chrzciciel wskazał właśnie na Niego. Przygotował naród na przyjęcie Tego, który przychodzi – tak jak Bóg obiecał – aby każdego zbawić. Przed nim żaden prorok nie powiedział nam, kogo mamy naśladować. Nikt do tamtej pory nie przedstawił ludziom Zbawiciela.
Zapowiedź ocalenia
Synonimem czasownika „zbawić” jest piękne polskie słowo „ocalić”. Jezus przychodzi, by nas ocalić przed samozniszczeniem, by nas scalić wewnętrznie, uwolnić od grzechu, abyśmy nie byli rozdarci i skłóceni sami ze sobą. Ocalony człowiek nie doświadcza dysharmonii, nie jest pokawałkowany, podzielony na „chcieć” i „musieć”, pragnie tego, czego pragnie Bóg. Nie potrzebuje Dekalogu, by iść przez życie prostą drogą.
Za każdym razem, gdy przychodzą „złe czasy”, gdy wszystko wali ci się na głowę i czujesz się rozbity, przypomnij sobie przesłanie Jana Chrzciciela i zamiast komplikować to, co i tak jest skomplikowane, przygotuj Bogu prostą drogę do twojego serca. Zapragnij tego, czego pragnie Bóg. Nie zamykaj się też na ludzi, których Bóg stawia na twojej drodze, gdyż są częścią Bożego planu na twoje życie. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Żyć możesz w pełni tylko wtedy, gdy inny cię uzupełni. Wtedy będziesz wewnętrznie scalony i będziesz żył w harmonii z innymi.
Każde spotkanie z drugim człowiekiem jest okazją, by wyprostować pogmatwane ścieżki, wypełnić miłością urwiska i przepaście, zniwelować wszelkie nierówności i złagodzić poszarpane krawędzie naszych relacji. Zbawiciel przychodzi, aby nas ocalić, wewnętrznie scalić, uczynić pełnymi i spełnionymi, aby posklejać nas i zabliźnić nasze rany. I nie przychodzi na obłokach w cudownych objawieniach, lecz w konkretnym Człowieku, którego wskazał prorok Jan.
„Co więc mamy czynić?” – pytają celnicy, żołnierze i inni słuchacze Jana. Dzielcie się tym, co macie, i nikogo nie uciskajcie – odpowiada prorok (por. Łk 3, 10–14). To pytanie powróci raz jeszcze w Dziejach Apostolskich, gdy Duch Święty zstąpi na modlących się w dzień Pięćdziesiątnicy (por. Dz 2, 37). Również tu odpowiedź jest bardzo podobna (por. Dz 2, 42–45). Dzielcie się z innymi! Janowy chrzest był zapowiedzią wspólnoty życia i modlitwy. Skończył się podział na bogatych i biednych, na dobrych i złych, naszych i obcych, wszyscy nawróceni stali się jedną wspólnotą. Czy tak to dzisiaj przeżywamy?
Jan, zanurzając grzesznika w wodach Jordanu, odsłaniał przed nim prawdę o jego bezradności, ale nie pozostawiał go bez nadziei. Zapowiedział, że idzie „mocniejszy od niego”, który obdaruje każdego, kto do Niego przyjdzie, prawdziwym życiem. Co więc mamy czynić?
Podczas tegorocznej uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa, w kazaniu wygłoszonym w Kaliszu, o. Leszek Mądrzyk SJ zaapelował do wiernych: „Przynoście Chrystusowi tych, którzy sami nie potrafią do Niego przyjść”. Taką właśnie misję pełnił Jan Chrzciciel. Troszczył się o zbawienie bezsilnych wobec grzechu. Dziś chrześcijanin ma podobne zadanie. Z tym że nie musi już grozić palcem ani straszyć piekłem. Wystarczy, że wydobędzie z ludzkiej nędzy okruchy dobra. To są skarby, jakie złożył w nas Bóg, abyśmy się nimi dzielili. W nich leży wielkość najmniejszych w królestwie.
Nasza tożsamość dzisiaj
Jan Chrzciciel urodził się niedaleko Jerozolimy, pół roku przed narodzinami Jezusa, jako syn Zachariasza i Elżbiety. Ojciec Zachariasz wielbiąc Boga, śpiewał, że to wyjątkowe dziecię będzie prorokiem Najwyższego, że pójdzie przed Panem, torując Mu drogi, i da poznać ludowi zbawienie. Czy podejrzewał, jak to się dla syna skończy?
Gdy Jan podrósł, budził wiele kontrowersji, zaskakiwał i bulwersował. Drażnił ludzi nie tylko mocnymi słowami, ale również swoim sposobem bycia i strojem. Niektórzy omijali go z daleka, inni się nim zachwycali. Schodzili się do niego ludzie z całej Judei i pytali, kim jest. Czyżby Eliasz zmartwychwstał? Może ten szalony asceta jest oczekiwanym mesjaszem? A on stawał się coraz mniejszy, coraz mniej znaczący.
Każdy z nas, prędzej czy później, będzie musiał odpowiedzieć swoim życiem na pytanie stawiane Janowi: Kim jesteś? Na ile przywiązujesz wagę do tego, ile znaczysz? Jaka jest twoja rola w świecie? Co pozostawisz po sobie, odchodząc? Kto będzie kontynuował twoje dzieło?
W społeczeństwie panuje ogólna dezorientacja, wielu ludzi przeżywa kryzys tożsamości. Podobnie było dwa tysiące lat temu, gdy Jan był głosem wołającego na pustyni. Jego głos przetrwał. Jego historia żyje i zmusza do odpowiedzi na kluczowe pytania. Czy jesteś tym, kim powinieneś być? Czy jesteś dla innych drogowskazem? Zadaj sobie te pytania w noc świętojańską.