Logo Przewdonik Katolicki

Wojna (na razie) informacyjna

Maria Przełomiec
FOT. PAP-EPA-VAYAR MILITARY NEWS AGENCY. Manewry "Zapad 2017" nomen omen od kuchni. Z tych ćwiczeń bigosu raczej nie będzie.

Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że manewry „Zapad 2017” zakończą się bez niespodzianek. Skąd w takim razie niepokój nie tylko mediów, ale także dowódców NATO?

17 września oficjalna białoruska agencja Biełta poinformowała, że manewry „Zapad 2017” przeszły w decydującą fazę: z destabilizującymi sytuację na Grodzieńszczyźnie „grupami terrorystów” z zachodu, połączone siły Rosji i Białorusi walczą za pomocą lotnictwa, czołgów oraz okrętów wojennych. I chociaż do walki z dywersantami rzadko używa się tak ciężkiego sprzętu, Rosjanie konsekwentnie wyśmiewają strachy zachodnich sąsiadów, utrzymując, że obecne manewry mają wyłącznie pokojowo-obronny charakter.
Podobnie wygląda sprawa wyboru daty 17 września. Według rosyjskich mediów jest zupełnym przypadkiem, że ofensywny etap ćwiczeń rozpoczął się akurat w rocznicę napaści Rosji Sowieckiej na Polskę. Nasze głosy w tej sprawie Moskwa uznała za przejaw podszytego rusofobią przewrażliwienia.
 
Nie tylko „Zapad”
Problem w tym, że rosyjsko-białoruskie manewry polegają nie tylko na przećwiczeniu konfliktu zbrojnego, ale także wojny propagandowej. To właśnie za jej fragment należy uznać trwające od niemal roku przecieki na temat niezwykłej skali „Zapadu 2017” czy pogłoski, że rosyjscy żołnierze po manewrach zostaną na Białorusi, by stamtąd niespodziewanie zaatakować Ukrainę. W działania propagandowe nieźle wpisuje się także 17 września.
W zasadzie wojna propagandowa towarzyszyła każdej kolejnej edycji odbywającego się od 2009 r. co cztery lata „Zapadu”. O ile jednak poprzednie działania miały charakter lokalny, czyli były wymierzone w państwa bałtyckie oraz Polskę (np. w 2009 r. informowano o ćwiczeniu ataku jądrowego na Warszawę), o tyle w tym roku przeciwnikiem jest już całe NATO. Jeden z polskich analityków określił tegoroczny „Zapad” mianem „wojny (na razie) informacyjnej”. Na razie. Można więc z dużym prawdopodobieństwem założyć, że manewry bez niespodzianek zakończą się w przewidzianym terminie. I że przypuszczalnie rosyjscy żołnierze istotnie wrócą do siebie. Przynajmniej ich większość.
Skąd w takim razie niepokój nie tylko mediów, ale także wyższych dowódców NATO? Jak stwierdził szef Komitetu Wojskowego Sojuszu gen. Petr Pavel, jednym z głównych problemów jest brak transparentności strony rosyjskiej. Moskwa nie dopuściła do międzynarodowej obserwacji całości szkoleń, twierdząc, że liczba uczestniczących w nich żołnierzy nie przekracza 13 tys., a więc zgodnie z dokumentem wiedeńskim, obserwatorzy nie muszą być obecni na wszystkich etapach manewrów. Tymczasem według NATO w sumie liczba wojskowych ćwiczących na sześciu białoruskich oraz trzech rosyjskich poligonach waha się między 70 a 100 tys. To po pierwsze.
 
Czego nie widać
Po drugie, jak zauważa ekspert polskiego Ośrodka Studiów Wschodnich Andrzej Wilk, sam „Zapad 2017” jest tylko niewielkim fragmentem wojskowych szkoleń, trwających niemal nieprzerwanie od maja do sierpnia. Chodzi o nienagłaśniane w mediach przedsięwzięcia z udziałem białoruskim, nominalnie stanowiące tzw. fazę przygotowawczą do manewrów. Za jeszcze bardziej istotne Andrzej Wilk uznaje kilkadziesiąt ćwiczeń i niespodziewanych sprawdzianów gotowości bojowej, w których uczestniczyły wyłącznie wojska rosyjskie, a które dotyczyły przede wszystkim Zachodniego Okręgu Wojskowego, w tym obwodu Kaliningradzkiego.
W tym kontekście znaczący jest także fakt, że w ciągu ostatnich czterech lat, jakie upłynęły pomiędzy manewrami „Zapad 2013” a „Zapad 2017”, rosyjskie siły wojskowe na kierunku zachodnim wzrosły dwukrotnie. Moskwa winą za to obarcza oczywiście Sojusz Północnoatlantycki i wzmocnienie wschodniej flanki NATO, jednocześnie zupełnie ignorując własne działania, czyli rosyjską aneksję Krymu oraz rozpoczęcie wojny na Ukrainie.
Tymczasem, jak się wydaje, właśnie wzmocnieniu wschodniej flanki NATO zawdzięczamy fakt, że najaktywniejszą formę samego „Zapadu 2017” stanowią nie akcje wojskowe, ale wojna informacyjna, strasząca rosyjską agresją czy to na kraje bałtyckie, czy na Ukrainę.
Kontyngent sojuszniczych wojsk w krajach bałtyckich i Polsce, a także odbywające się równolegle z „Zapadem 2017” największe od 23 lat ćwiczenia w Szwecji wyraźnie pokazały gotowość natychmiastowej odpowiedzi na ewentualne działania militarne Moskwy. A Rosja nie zaryzykuje czegoś, co może skończyć się jej porażką, szczególnie na pół roku przed marcowymi wyborami prezydenckimi.
 
Tajemnicze telefony
To wszystko nie oznacza, że możemy spać spokojnie. Zdaniem autora cytowanego wyżej raportu OSW, podejmowane w ostatnich latach przez Moskwę wysiłki w sferze militarnej wskazują wyraźnie, iż rosyjskie przygotowania do ewentualnego konfliktu zbrojnego w Europie są prowadzone konsekwentnie i mają trwały charakter.
Najprawdopodobniej właśnie z tymi przygotowaniami związane jest jeszcze jedno tajemnicze wydarzenie, w Polsce niemal niezauważone. Chodzi o kilkaset fałszywych alarmów bombowych, do których doszło w całej Rosji między 10 a 13 września, czyli dokładnie w przeddzień manewrów „Zapad 2017”. Telefony z informacjami o bombach podłożonych w budynkach publicznych, kinach i centrach handlowych doprowadziły do ewakuacji 100 tys. rosyjskich obywateli od Omska po Kaliningrad, z czego 50 tys. w samej Moskwie. Najciekawsze, że rosyjskie media „telefonicznymi terrorystami” zainteresowały się dopiero po trzech dniach. Oficjalne komunikaty jako potencjalnych sprawców wskazały tzw. Państwo Islamskie lub tajemniczy ślad na Ukrainie. ISIS jednak stanowczo zaprzeczyło. Wygląda więc na to, że nie był to żaden atak, ale element wewnętrznych ćwiczeń na wypadek wojny.
 
Rosyjski folwark
Na zakończenie jeszcze raz powołam się na opinię analityków. Ich zdaniem w tej chwili siły zbrojne Federacji Rosyjskiej osiągnęły poziom zdolności umożliwiający „bezproblemową realizację dowolnych celów militarnych na obszarze byłego Związku Sowieckiego”. Przy czym w wypadku Litwy, Łotwy i Estonii byłoby to możliwe tylko przy założeniu faktycznego désintéressement Stanów Zjednoczonych, co w obecnej sytuacje jest mało prawdopodobne.
W zasadzie można więc przyjąć, że stała, znacząca obecność wojsk NATO na wschodniej flance Sojuszu powinna skutecznie zniechęcić Rosję do prób realizacji swoich politycznych celów przy pomocy armii. Oczywiście jeżeli chodzi o państwa zachodnie, bo obszar byłego Związku Sowieckiego to już całkiem inna sprawa. A tutaj prócz ukraińskiego Donbasu, mamy jeszcze Mołdawię. Kraj także deklarujący prozachodnie dążenia i również mający problemy z separatystycznym, prorosyjskim Naddniestrzem, wyraźnie rozgrywanym przez Moskwę.
Co prawda analitycy twierdzą, że skutecznym czynnikiem powstrzymującym agresję Kremla przez najbliższych kilkanaście miesięcy będą mistrzostwa świata w piłce nożnej w czerwcu i lipcu 2018 r., których Rosja jest gospodarzem. Tyle tylko, że w 2008 r. wojna z Gruzją, wybuchła dokładnie w momencie rozpoczęcia olimpiady w Pekinie, a do ataku na Ukrainę w 2014 r. doszło tuż po zakończeniu zimowej olimpiady w Soczi.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki