Z bp. Rysiem nie ma gry, nie trzeba domyślać się drugiego dna, nie ma pochlebstw, za którymi nic nie stoi. Jest zwykłość, bezpośredniość, normalność. Jak udało mu się to w sobie zachować w tak skomplikowanej sieci zależności, jaką tworzą środowiska kościelne i uczelniane razem wzięte? Nie wiem. Domyślam się, że może to być efekt Neokatechumenatu, wspólnoty, która miała swój początek w slumsach madryckich przedmieści. I jak dotąd nie zrezygnowała ze swojego charyzmatu „bycia blisko”: Chrystusa, słowa Bożego, ludzi poranionych przez życie. Bp Ryś przylgnął do niej całym sercem. Co prawda znajomi biskupa mówią, że Neokatechumenat raczej go w normalności zachował, niż mu ją dał, bo ich zdaniem normalny to on był zawsze.
Z nowym metropolitą łódzkim miałem okazję spotkać się w cztery oczy tylko raz. Sławny, podziwiany, świetnie wykształcony. To wszystko dało o sobie znać, kiedy przez chwilę zostaliśmy sami. Na początku byłem zblokowany. Kilka niepoukładanych zdań, niepewnych spojrzeń wyczekujących jego reakcji, chwila niezręcznej ciszy. W końcu rozmowa ruszyła. No i przekonałem się, że nadwyżka konwenansów była zbędna.
Wielu z nas zna bp. Rysia z rekolekcji. Mówi mądrze, prosto, duchowo. Jak mało kto. Dla orientacji wpisałem nazwisko biskupa w okienko przeglądarki YouTube i nie zdziwiłem się… pierwsza pozycja, 79 tysięcy wyświetleń.
Cieszę się ogromnie, że bp Grzegorz Ryś będzie ordynariuszem w Łodzi. I nie chodzi o kościelny prestiż czy znaczenie na mapie Polski. To, że za tą nominacją podążają tytuły arcybiskupa i metropolity zapewne nie jest dla niego najważniejsze, o czym przekonuje w swoim tekście Tomasz Królak (s. 18). Cieszę się natomiast, że bp Ryś będzie miał większy wpływ na kształt współczesnego Kościoła. Zapewniam więc, że podejmując to ważne zadanie, nowy metropolita będzie miał w naszej redakcji duże wsparcie.