Logo Przewdonik Katolicki

Dzieci są dziś bardzo samotne

Agnieszka Pioch-Sławomirska
FOT. UNSPLASH.

Z prof. Katarzyną Olbrycht o tym, dlaczego naiwny jest pogląd, że istnieje wychowanie bez jakichkolwiek wartości i dlaczego coraz częściej oddajemy wychowanie dzieci w ręce specjalistów rozmawia Agnieszka Pioch-Sławomirska

Czy rodzice dzisiaj wychowują dzieci, czy też raczej w nie inwestują?
– Myślę że jest bardzo wielu rodziców, którzy chcą wychowywać, ale znajdują się pod presją myślenia, które uważane jest za bardziej nowoczesne. A ponieważ martwią się o przyszłość dzieci, zakładają, że im więcej zapewnią im różnego typu kompetencji, tym pewniejsze będzie ich miejsce na rynku pracy, pozycja społeczna, status społeczny itp. Dlatego sądzę, że niestety bardziej inwestują, nawet często nie zdając sobie z tego sprawy i będąc w głębokim przekonaniu, że to jest troskliwe wychowanie.
 
 I jak pojmują to „wychowanie?
– Współcześnie spotkały się dwie wyraźne tendencje. Z jednej strony: oczekiwanie rodziców, że znajdą się takie propozycje, które pozwolą zapewnić dziecku przyszłość. Z drugiej strony:  rynkowy moment, w którym bardzo wiele podmiotów zorientowało się, że im szersza będzie ich oferta, atrakcyjniej podana, lepiej zareklamowana, tym szybciej trafi do odbiorców. I rzeczywiście ilość zajęć, które proponuje się dzieciom, dawno już przekroczyła możliwości sensownego wyboru – a na pewno wydolność dzieci. Rodzice w najlepszej wierze zagospodarowują dziecku czas, który powinien być przeznaczony na wychowanie, przeznaczając go na dostarczanie różnych umiejętności, które mogą się przydać.
 
Zamiast kolejnych zajęć dodatkowych lepsza jest rozmowa i wspólne turlanie po dywanie?
To zwyczajne nastawienie, wydawałoby się, amatorskie jest chyba dzisiaj najbardziej potrzebne. Dzieci potrzebują kontaktu z rodzicami, nie wyrafinowanych metod, które trzeba dobierać, ale po prostu: żeby ktoś z nimi porozmawiał, wysłuchał, był obok wtedy kiedy się bawią. Często dziecko protestuje, kiedy pozorujemy słuchanie, ale nie jesteśmy skupieni i to może nas trochę otrzeźwić – że nie budujemy bardzo podstawowych relacji bliskości, zaufania, bezpieczeństwa, które są ważniejsze niż specjalistyczne kompetencje.
 
Skąd się bierze ta nieumiejętność budowania relacji?
– Najpierw z przekonania, że ważne jest to, co jest przydatne, użyteczne, z czego będzie wyraźna korzyść. Jesteśmy już „w środku” tego sposobu myślenia, które jest kulturowo bardzo silne i w mediach mocno promowane. To nastawienie pragmatyczno-praktyczne sprawia, że rzeczy, które nie dają bezpośrednich korzyści w sposób szybki, spektakularny wydają nam się mniej ważne, traktujemy je jak luksus, na który można mieć czas, ale nie jest to niezbędne. To dlatego mamy dziś problem z wychowaniem – w sensie społecznym. Straciliśmy zaufanie do wychowania. Mamy większe zaufanie do wszelkiego typu treningów, porad psychologicznych. Oczywiście nie dystansuję się od nich i nie krytykuję ich, ale bardzo często pierwszą reakcją rodziców jest szukanie specjalisty, czyli obcego człowieka, który ma zdecydować o tym, co zrobić w rodzinie, w której dziecko jest, żeby ono przestało zachowywać się w sposób niewłaściwy. Ten brak zaufania rodziców do siebie i własnych działań wychowawczych powoduje, że specjaliści weszli w tę przestrzeń, umacniając w rodzicach poczucie, że nie ma się co zajmować sprawami, na których się nie znają. Kolejny powód nie jest powszechnym, więc mówię o nim ostrożnie, ale to jest wygoda. Prawdziwy kontakt wymaga czasu i zaangażowania, uważności. I czas, i uważność są wyzwaniem – bo trzeba zrezygnować z czegoś, co szybko by się przydało na rzecz uważności na dzieci, ale i siebie nawzajem. Bo w ogromnym stopniu to, co dzieje się z dzieckiem, wynika z tego, co dzieje się z rodzicami i w szerzej rozumianej rodzinie.
 
Co jest konsekwencją tego, że rodzice się wycofują?
– Przede wszystkim fakt, że dzisiejsze dzieci są dramatycznie samotne. Spędzają wiele czasu w sposób być może przydatny w życiu, natomiast są pozostawione same sobie, często jedynie „w towarzystwie” nowych mediów. Dorośli tego często nie widzą, być może dlatego, że sami są  samotni, mają trudne doświadczenia rodzinne i brakuje im wzorów budowania relacji. Rodzice nie mając dla dzieci czasu, mnożą nagrody, coraz bardziej się wysilają, a efekt jest coraz słabszy, bo dzieci coraz mniej się nimi cieszą.
 
A czy szkoła dobrze spełnia swoją funkcję wychowawczą?
– Szkoła jest dzisiaj społecznie i kulturowo w bardzo trudnej sytuacji, z której nie bardzo wie, jak wyjść. Jesteśmy po momencie wyzwolenia 89 roku i lat 90., kiedy przeżyliśmy bardzo głęboko szansę, że możemy wszystko zbudować na nowo, tak jak chcemy, sami i na własną odpowiedzialność. I pierwsze co nam przyszło do głowy to: żeby to nie było takie jak wcześniej, bo kojarzyło się z systemem prawie totalitarnym. Cała energia poszła więc w przebudowę, natomiast znacznie mniej uwagi poświęcono temu, o kogo ma w tej szkole chodzić. Kto to ma być? Kto ma być absolwentem naszej szkoły? A nie da się mówić o wychowaniu, jeśli się nie mówi o ideale wychowania. Ponieważ mieliśmy potrzebę uciekania od tego, co może zniewolić, sam ideał wychowania jako kategoria zaczął być groźny. A jeżeli nie ma ideału wychowania, to nie ma celów wychowania, nie ma wyraźnej koncepcji człowieka, myślenia antropologicznego – nie ze złej woli, ale z lęku przed tym, by nie popaść znowu w indoktrynację. I myśmy z tego etapu właściwie nie wyszli. Próbujemy budować programy wychowawcze, szukając niestety znowu w kręgu głównie wartości pragmatycznych: żeby uczeń sobie radził na rynku pracy, był przygotowany do sytuacji społecznych, umiał się komunikować itp. To są umiejętności instrumentalne: ważne, ale mogące służyć do bardzo różnych celów, dobrych i złych. W mojej ocenie tu jest główny problem: ponieważ ciągle istnieje lęk przed tym, byśmy nie określali wyrazistego ideału, cała uwaga i wysiłek kierowane są na umiejętności. Próbuje się więc budować programy wychowawcze w sposób ogólny, ale gdy zaczniemy pytać głębiej, nie wiadomo dokładnie, o co chodzi. Każdy by chciał, żeby dziecku „było dobrze” i żeby sobie „poradziło w życiu”.
 
Jak na program wychowawczy to trochę mało…
– To absolutne minimum. Szkoła zawsze wychowuje: kształci człowieka do pewnych zachowań, postaw, wartości, które są najsilniejsze w społeczeństwie, nawet jeśli kadra nie zdaje sobie z tego sprawy i nie robi tego do końca świadomie. To jest coś, co wiele lat temu w pedagogice zostało określone jako program ukryty – i nie chodzi tu o teorie spiskowe, ale o to, że nie ma wychowania, systemu wychowawczego, który byłby neutralny. Neutralnie można kształcić do umiejętności. I jeżeli nie ma wybranych świadomie i sformułowanych celów, wartości, które się stawia jako fundament dla zbudowania ideału wychowania, to zaczynają decydować te, które są najsilniejsze w danym momencie. Szkoła wychowuje, tyle że bardziej na zasadach programu ukrytego: odbywa się wychowanie, bo odbywa się oddziaływanie wartości, które są najsilniejsze w szkole, w rzeczywistości społecznej. A często są to postawy konkurencji, rywalizacji, konformizmu.
 
Do jakich wartości powinniśmy więc wychowywać?
– Wartości funkcjonują w obiegu społecznym, w kulturze i procesach wychowawczych w bardzo skrótowym, umownym znaczeniu. W znaczeniu ogólnym wartość to wszystko co coś znaczy, ma swoją cenę. W rzeczywistości humanistycznej wartości są skrótem od tego, co chcielibyśmy rozumieć jako wartości duchowe, wyższe. Mówiąc o nich, mamy na myśli te, które są budowane głównie na triadzie platońskiej: prawda, dobro, piękno i z tego wywodzące się wartości poznawcze, moralne, estetyczne i – bardzo istotne: wartości sakralne. Jeśli mówimy o wychowaniu do wartości, mamy na myśli wychowanie do tej ich grupy, nie do wszystkich. W praktyce wychowujemy dziś do wartości niższych, hedonistycznych – które wprowadza kultura konsumpcyjna, bazująca na przyjemności – czy witalnych (zabieganie o działania prozdrowotne, kondycję itp.) i użytecznościowych. Tymczasem chodzi o to, by kierować się głównie wartościami wyższymi. Jednym z ich wyróżników jest bezinteresowność. Gdy jesteśmy bezinteresownie nastawieni do świata, możemy poznawać go ze względu na wartość prawdy, a nie na to, że coś jest użyteczne.
Jeżeli przyjmiemy, że człowiek jako dziecko Boże, osoba, jest obdarzony bezwarunkową godnością, wtedy jasne staje się, że to jest podstawowe kryterium wszelkich moich działań, zarówno wobec rodziny, jak i w ogóle. Godność każdego członka rodziny decyduje o tym, jakie metody można stosować, jakie nie, jakie będą jej uczyć, a jakie nie.
 
Jeżeli podnoszę głos na dzieci, naruszam ich godność?
– Nie każde podniesienie głosu oznacza naruszenie godności. Czasem trzeba powiedzieć coś stanowczo, nawet podniesionym głosem, dla jasności komunikatu, ale gdyby było to połączone z obrażaniem, wyśmiewaniem, poniżaniem, wtedy mamy do czynienia z naruszaniem godności.
Zwróćmy też uwagę na fakt, że w języku polskim godność w znaczeniu osobowym miesza się z godnością wynikającą z zasług i z poczuciem godności osobistej, które często nie ma związku z osobową, tylko z egocentrycznym przewrażliwieniem, bo na przykład ktoś ośmielił się wypowiedzieć krytycznie, zareagować nie tak, jak ten ktoś oczekuje.
W antropologicznym myśleniu o człowieku, które jest zawarte w naszej wierze i nauczaniu Kościoła (zapisane m.in. w dokumentach Soboru Watykańskiego II, gdzie mówi się o człowieku w kategoriach osoby ludzkiej) kluczowa jest też wolność, w znaczeniu wolności wyboru między dobrem a złem, a nie np. samowoli, i rozumność – żeby uczyć się wybierać w sposób wolny i kierować się prawdą o dobru. Człowiek ma do tego wyposażenie – rozum i sumienie i jest powołany, by dążyć do wartości wyższych. Jeżeli taki „szkielet myślenia” stawiamy na początku pytania o wychowanie, daje on odpowiedzi tak o cele, jak i metody, pozwala też na dalszych etapach budować program samowychowania, czyli pracy nad sobą.
 
W szkole, w pracy, w różnych środowiskach chyba często nie jesteśmy traktowani podmiotowo, ale przedmiotowo…
– Presja myślenia pragmatycznego powoduje, że często człowiek sam siebie traktuje antyosobowo: wystawia siebie na rynek pracy, towarzyskich sukcesów, karier; tak siebie przedstawia, prezentuje, promuje, że jest w stanie bardzo wiele poświęcić, jeśli chodzi o swoje przekonania, upodobania, tylko dlatego, że uważa, że to może mu zaszkodzić. Sam więc rezygnuje z własnego statusu osoby. A to oznacza, że się nigdy nie spełni jako człowiek, nie zrealizuje potencjału, który jest mu dany.
W dzisiejszym myśleniu samorealizacja oznacza realizowanie własnych możliwości, które są pragmatycznie określone. W przypadku myślenia osobowego człowiek realizuje się – odwołuję się tu zawsze do sformułowania Wojtyły, a potem już z nauczania papieskiego, Jana Pawła II – wtedy, kiedy staje się dobrowolnym, bezinteresownym darem dla drugiego. Oczywiście darem nie w znaczeniu sprawiania drugiemu przyjemności, tylko darem w rozwoju osobowym tego drugiego.
W wychowaniu ważne są różne poszukiwania płynące z troski rodziców, ale trzeba pokazywać, postulować przejście na poziom myślenia osobowego. Nawet jeżeli ktoś nie jest w stanie uzasadnić tego drogą wiary. Na tej koncepcji opierają się przecież prawa człowieka, psychologia także przyjmuje, że wskaźnikiem dojrzałości jest zdolność do allocentryzmu, czyli odejścia od egocentryzmu.
 
Poza przykładem życia, który oddziałuje najbardziej, w jaki sposób możemy przekazywać wartości?
–  W wychowaniu do wartości istotne jest uczenie języka wartości. Służy temu choćby literatura, która uczy języka wyrażania uczuć i nazywania wartości. Na przykład baśnie rozpisują wartości na poszczególnych bohaterów, pozytywnych, negatywnych, na ich cechy, zachowania; mówi się o tym, czy ktoś jest dzielny, tchórzliwy, wytrwały itp. Dlatego tak ważne są programy czytania dzieciom – o ile dobiera się właściwą lekturę i o ile dorosły się stara, nie szkoda mu czasu, żeby to robić i potem o tym rozmawiać. Jest wiele sposobów uczenia wrażliwości na wartości poprzez sztukę.
 
W moim mieszkaniu na ścianie wiszą oleodruki o tematyce sakralnej, są to pamiątki rodzinne. Jaki przekaz wartości otrzymują moje dzieci: kształtują się w estetyce kiczu, czy uczą się wartości rodzinnej tradycji?
– To wszystko zależy od komentarza i od tego, jak się te przedmioty traktuje. Nie jest najważniejsze, czy przedmioty o charakterze sakralnym mają mniejszy lub większy walor estetyczny, ponieważ pełnią one zupełnie inną funkcję. Niektóre przedmioty z perspektywy estetycznej byłyby nazwane kiczem, ale mają charakter sentymentalny, w sensie wspomnieniowym, albo mocniej: mają charakter emocjonalno-uczuciowy, bo są pamiątką, mają wartość jako ślad kontaktu z kimś. Wreszcie są ważne jako przedmioty  związane z wiarą, np. wizerunki Chrystusa, Matki Boskiej czy świętego. I jeżeli są tak traktowane, ale nie przypisuje się im wartości estetycznej (czyli nie można mówić, że to jest bardzo ładne, bo przypomina nam kogoś, tylko: jest ważne dla nas, ponieważ przypomina nam kogoś), to dobrze. Natomiast jeżeli coś jest prezentowane ze względu na walory estetyczne, bo chcemy, żeby kształtowała się wrażliwość estetyczna, muszą to być obiekty, które spełniają przyjmowane przez nas kryteria estetyczne. Nie oddziałuje sam przedmiot, tylko sytuacja, często granice między funkcjami się zacierają, ważny jest więc za każdym razem kontekst. Oczywiście osobowe dążenie do odkrywania i przeżywania piękna potrzebuje kontaktowania się też z przedmiotami o wysokich wartościach estetycznych, także tych o tematyce sakralnej. Stąd troska Kościoła o piękno świątyń, liturgii, muzyki sakralnej.
 
Jakie wartości zdaniem Pani Profesor wypadły dziś z kręgu zainteresowań i należałoby je przywrócić?
– Podstawą są te, o których mówiłam wcześniej, to fundament, na którym buduje się wartości ważne w poszczególnych dziedzinach życia. W sensie wartości związanych z kulturą będą to te związane z tradycją czy wartość tradycji jako takiej (interesowanie się nią, nawet po to, by ją świadomie kontestować). W życiu społecznym szczególnie ważne jest moim zdaniem przywrócenie wartości podkreślających bezinteresowność, a zwłaszcza służby, która prawie zupełnie wypadła z katalogu wartości ważnych społecznie, pozostała tylko w określeniach specjalnych, pewnego typu zajęć: służby publiczne, służba zdrowia. Dalej: patriotyzm – tak różnie interpretowany kulturowo, wierność – traktowana dziś niemal zabytkowo. Warto też sięgać do tego, co jest niby banalne, ale podstawowe: dobroć – kojarzona dziś idealistycznie, czasem jako przejaw słabości, a tymczasem mówienie o dążeniu do dobra bez uczenia dobroci jest niemożliwe; pokój – nie jako hasło, ale wartość, od pokoju międzynarodowego do poziomu pokoju serca. Wszystkie muszą być osadzone na fundamencie osobowym. Mówi się, że dzisiejsza kultura to supermarket wartości: człowiek ma do wyboru wszystko, bo jest wolny. „Katalog” sugeruje wielość wyboru, przy myśleniu osobowym jedne wartości wynikają z drugich.
 


Prof. zw. dr hab. Katarzyna Olbrycht
Pedagog, Uniwersytet Śląski w Katowicach, Wydział Etnologii i Nauk o Edukacji w Cieszynie. Za całokształt działalności oraz osiągnięcia uhonorowana m.in. Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej oraz Złotą Odznaką „Za zasługi dla Uniwersytetu Śląskiego”. W 2010 r. została wyróżniona uniwersytecką Nagrodą „Pro Scientia et Arte” przyznaną „w uznaniu wybitnych osiągnięć naukowych i dydaktycznych”
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki