Logo Przewdonik Katolicki

Wyszedł naprzeciw śmierci

Jacek Borkowicz
FOT. ARCHIWUM OKLAHOMA CITY.

Wiedział, że zginie. Miał „zniknąć bez wieści”, wybrał jednak męczeństwo na progu własnej sypialni. Od soboty jest błogosławionym Kościoła.

Francis Rother otrzymał imię po ojcu, ale w dzieciństwie wszyscy wołali na niego Stanley i tak już zostało. Urodził się w 1935 r. w miasteczku Okarche w Oklahomie. To geograficzny środek Stanów Zjednoczonych, głęboka prowincja, do której rzadko zaglądają mieszczuchy z Nowego Jorku czy Filadelfii. I rzeczywiście, poza dużych rozmiarów elewatorem niewiele jest tu do oglądania. Na płaskiej jak stół równinie farmerzy uprawiają zboże. W większości są potomkami niemieckich katolików, przybyłych tutaj przed stu laty z Nadrenii.
Stanley (po polsku Staś) był jednym z nich. Dobrze zbudowany i silny, świetnie nadawał się na operatora kombajnu. On jednak poszedł za głosem powołania, wstępując do katolickiego seminarium w San Antonio w Teksasie. Nie było mu tam lekko, książkowa nauka nie wchodziła mu do głowy. Z tego powodu po blisko sześciu latach studiów przełożeni odradzali mu przyjęcie święceń. On jednak uparł się i w końcu przyjął sakrament kapłaństwa w rodzinnym Oklahoma City.
 
Od buldożera do ołtarza
Miał 33 lata, gdy wyjechał na misję do Gwatemali. Katolickim misjonarzom z Oklahomy ta latynoska republika wydawała się wtedy idealnym celem ewangelizacji. Większa część jej terytorium wykazywała słaby kontakt z europejską cywilizacją. Miejscowi Indianie, potomkowie Majów, ochrzczeni po katolicku w czasach hiszpańskiej kolonii, nie porzucili do końca starych pogańskich wierzeń. 
Ks. Rother osiadł w górskim miasteczku Santiago Atitlan, lokalnej stolicy ludu Tz'utujil (wymawia się „Cutuszil”). Większość jego parafian stanowili niepiśmienni rolnicy. Misjonarz poczuł się tutaj jak u siebie. Umiejętności farmera wykorzystał jako kierowca buldożera, czyszczącego ziemię pod uprawę w okolicznych gospodarstwach. Zbudował wiejski szpital, pierwszy w swoim rejonie. Pomagał leczyć ludzi, nierzadko osobiście wyrywał zbolałe zęby Indianom, którzy nigdy w życiu nie widzieli lekarza. Zbliżył się do swoich wiernych, podobnie jak oni zwykł palić rzeźbioną tabaczaną fajkę. A przede wszystkim służył im jako głosiciel Chrystusa i szafarz sakramentów. Codziennie o 16.30 schodził z buldożera, aby odprawić Mszę św. Indianie uznali go za swojego. Mówili doń „Padre Aplas”, co znaczy u nich „Ojciec Franciszek”. 
 
Niezgoda na wyzysk
Nad tą sielanką szybko zaczęły się zbierać chmury. Gwatemala była wówczas klasycznym – i po części jest nadal – państwem nierówności społecznych, na które nakładały się podziały etniczne. Mówiący po hiszpańsku biali stanowili bogatszą część kraju. Biedną i wykluczoną większość reprezentowali Indianie. Doprowadziło to do wojny domowej. W 1966 r., na trzy lata przed przyjazdem Rothera, ogłoszono w kraju stan wyjątkowy.
Niepokoje początkowo nie dotykały okolic Santiago Atitlan, jednak po kilku latach i tutaj zrobiło się niebezpiecznie. Wojsko wysiedlało całe wioski pod pretekstem popierania przez nie komunistycznej partyzantki. W rzeczywistości owi „komuniści” byli prostymi Indianami, którzy nie zgadzali się na wyzysk ze strony białych plantatorów. Jeszcze większą grozę niż wojsko siały  „szwadrony śmierci”, prawicowe bojówki, pod osłoną nocy mordujące tych, których uznały za politycznych przeciwników. Szwadrony śmierci z formalnego punktu widzenia były nielegalne, ale wszyscy i tak wiedzieli, że korzystają one z cichej pomocy państwa. Nie zdarzało się, aby którykolwiek z morderców poniósł sprawiedliwą karę.
Bojówkarze z reguły porywali liderów lokalnych społeczności indiańskich, nie chcąc ich zabijać na oczach wspólnoty. Dla oprawców było wygodniej, aby ich ofiary „ginęły w niejasnych okolicznościach” – bez wieści, bez ciała, bez grobu. To potęgowało strach, a samym zabójcom zapewniało bezkarność.
Zagrożenie dotknęło też katolickich misjonarzy. Pomagając Indianom, sami uznani zostali za zarażonych komunizmem. „Szwadrony śmierci” zaczęły więc mordować księży i katechetów. W obawie utraty życia koledzy ks. Rothera, misjonarze z USA, jeden po drugim opuszczali Gwatemalę. Niebawem „Padre Aplas” został jedynym katolickim duszpasterzem w okolicy Santiago Atitlan. Na tej samotnej placówce wytrwał sześć lat, aż do męczeńskiej śmierci.
 
„Zabijcie mnie tutaj”
Ks. Rother uważał że duszpasterz nie może opuścić swojej owczarni. W listach do rodziny pisał, iż nie czuje się gotowy na gwałtowną śmierć, ale nie ma wyboru – powinien pozostać. Gdy w styczniu 1981 r. dowiedział się, że jego nazwisko figuruje na liście wrogów publicznych (poznał nawet swój numer: był ósmy w kolejce „do likwidacji”), postanowił wprawdzie wrócić do rodzinnej Oklahomy, jednak niebawem wysłał list do biskupa z prośbą o zgodę na powrót do Gwatemali. „Moi ludzie mnie potrzebują” – napisał. Po kilku miesiącach pojawił się z powrotem w Santiago Atitlan. Nie chciał, aby jego wierni świętowali Wielkanoc bez księdza.
28 lipca 1981 r., o godz. 1.30 w nocy, kilku uzbrojonych mężczyzn wdarło się do pomieszczeń parafialnych, poszukując kapłana. Plebania była pusta, ale w kościele napastnicy pochwycili ministranta Francisco Bocela, który jako jeden z nielicznych odważył się towarzyszyć zagrożonemu księdzu. „Gdzie jest rudobrody misjonarz z Oklahomy?” – zapytali, mierząc doń z karabinu. Sterroryzowany chłopak zaprowadził ich schodami w dół, do oficyny, gdzie ks. Rother zwykł sypiać dla zachowania bezpieczeństwa. Przed drzwiami sypialni Francisco wyrwał się napastnikom i biegnąc w górę, zawołał: „Ojcze, przyszli po ciebie!”. Słyszał jeszcze, jak ksiądz otwiera drzwi i mówi wyraźnie: „Zabijcie mnie tutaj”. Bojówkarze chcieli go zabrać ze sobą, on jednak opierał im się w drzwiach: zaświadczyły o tym odkryte później siniaki na jego rękach. Pierwsza kula przeszyła mu na wylot szczękę. Drugi strzał, oddany prosto w skroń, pozbawił go życia.
 
Błogosławiony
Półtora roku później, 7 marca 1983 r. podczas homilii wygłoszonej w Quetzaltenango, innym indiańskim mieście w Gwatemali, Jan Paweł II stanowczo opowiedział się za przyrodzonymi prawami biednych i wykluczonych. Był to moralny przełom w wojnie domowej, ale niepokoje w Gwatemali trwały jeszcze kilka lat. 2 grudnia 1990 r. w Santiago Atitlan wojsko otworzyło ogień do Indian, tłumnie protestujących na placu przed kościołem, w którym ongiś odprawiał Msze św. „Padre Aplas”. Padło wtedy kilkadziesiąt osób, ale oburzenie w kraju było tak wielkie, że po dwóch tygodniach żołnierze zmuszeni zostali do opuszczenia miasteczka. Odtąd ustały już akty gwałtu ze strony armii oraz „szwadronów śmierci”.
W grudniu ubiegłego roku papież Franciszek ogłosił, iż Stanleya Francisa Rothera zabito „z nienawiści do wiary” (in odium fidei). Zamordowali go ludzie ochrzczeni, którzy sami, jak głosili, walczyli z „bezbożnym komunizmem”. Jednak to ks. Rother, broniąc najsłabszych, głosił im Chrystusa słowem i świadczył o Nim czynem, zatem zamach na życie kapłana był w istocie zamachem na świadka wiary.
W sobotę 23 września kard. Angelo Amato ogłosił go błogosławionym. Stało się to w Oklahoma City, mieście, w którym Stanley Rother przyjął sakrament kapłaństwa.
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki