Gwatemala to w istocie dwa różne kraje. Na południe i wschód od stolicy, Ciudad Guatemala, mieszkają Ladinos, mówiący po hiszpańsku potomkowie przybyszów z Europy, zmieszani z ludnością miejscową. Kulturowy krajobraz na północ i wschód od miasta wygląda zupełnie inaczej. Żyją tam czystej krwi Indianie, dziedzice starej cywilizacji Majów, podbitej w XVI w. przez konkwistadorów. Dzielą się na kilkanaście pokrewnych sobie grup językowych, z których największe to Kicze, Kekczi, Mam i Kakczikel. Żyjąc w zwartej masie, ludy te zachowały dawne obyczaje oraz barwne stroje. Poza miastami język hiszpański, który w Gwatemali, podobnie jak w prawie wszystkich państwach Ameryki Środkowej ma status języka oficjalnego, jest tam mało używany lub nawet nieznany.
Misja prowadzona przez tubylców
Indiańska połowa Gwatemali, choć od 500 lat formalnie katolicka, do niedawna stanowiła przedziwną mieszankę chrześcijaństwa oraz starych wierzeń miejscowych. Ewangelizacja, rozpoczęta w epoce hiszpańskiej kolonii, stanęła tu w miejscu aż do połowy XX w. Wówczas w całym kilkumilionowym kraju pełniło posługę zaledwie 120 księży, w większości Ladinos lub Europejczyków. Postanowił to zmienić energiczny metropolita Ciudad Guatemala bp Mariano Rossell y Arellano. W 1958 r. ukierunkował on miejscową Akcję Katolicką, zakorzenioną dotąd głównie w miastach „białej” części kraju, na misję wewnętrzną. Specjalnie szkoleni indiańscy świeccy katechiści, po powrocie do rodzinnych wiosek, wykorzeniali tam relikty pogaństwa, prowadząc kursy z lektury Biblii. Ci, którzy dysponowali uprawnieniami nadzwyczajnych szafarzy, z braku księży udzielali sakramentu Eucharystii. Byli to misjonarze w pełnym znaczeniu tego słowa: obok ewangelizacji inicjowali zakładanie przez indiańskich chłopów spółdzielni, budowali szkoły i ośrodki zdrowia. To dzięki nim zacofana gwatemalska prowincja zaczęła stawać na nogi.
Pasterz konserwatywny
Abp Arellano był konserwatystą, uformowanym w duchu, który dzisiaj nazywamy przedsoborowym. Indiańskich katechistów Akcji Katolickiej posyłał w teren z przesłaniem walki z „humanizmem, protestantyzmem, racjonalizmem, wolnomyślicielstwem i laickością”. Jeśli chodzi o wolnomyślicielstwo, gwatemalska wieś jeszcze nie bardzo wiedziała, co to takiego. Inaczej wyglądała sprawa z protestantyzmem: szkoleni w Stanach Zjednoczonych pastorzy w latach 50. ruszyli na podbój ludów Kicze, Kekczi i innych, ze świeżo wydanymi tłumaczeniami Nowego Testamentu na języki miejscowe. Wierzyli, że gdy dostarczą ludziom słowa Bożego w językach wszystkich narodów świata, na Ziemię powróci Chrystus. W Gwatemali ich misja czyniła postępy. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że obywatele USA walnie dopomogli też misji katolickiej. Księża i zakonnice z ośrodka Maryknoll koło Nowego Jorku skutecznie ewangelizowali Indian ramię w ramię z miejscowymi katechistami.
Misjonarze z Akcji Katolickiej nie do końca podzielali konserwatywne poglądy arcybiskupa. Byli synami swojego ludu, a indiańscy rolnicy cierpieli wówczas pod rządami latyfundystów, którzy wyzyskiwali ich i usuwali z ziemi. Po tym względem dwudziestowieczna Gwatemala przypominała Polskę w XVII–XVIII stuleciu. Ze specyficznym lokalnym dodatkiem: bogaci plantatorzy bawełny i trzciny cukrowej, bez wyjątku, byli Ladino. Wyzysk ekonomiczny szedł więc tutaj w parze z uciskiem narodowym. Katechiści, obok głoszenia słowa Bożego i budowania przychodni, uczyli też ludzi, jak być wolnymi obywatelami. Organizowali akcje protestu, szkolili też ludzi w pokojowych formach samoobrony.
Spirala przemocy
Było to konsekwencją zmieniającej się postawy Kościoła. W 1975 r. papież Paweł VI w adhortacji Evangelii nuntiandi napisał: „Nade wszystko Ewangelia ma być głoszona poprzez świadectwo”, dodając że prawdziwi misjonarze powinni dzielić swój los z ludem, który uczą słowa Bożego. Ta „bezczelna” postawa posłusznych dotąd Indian nie spodobała się prawicowej władzy, która walczyła w tym czasie z marksistowską partyzantką. Rewolucjoniści również byli Ladino, jednak z czasem, wypierani z okolic większych miast, zaczęli się oni przenosić w niedostępne góry. Jak na złość zamieszkane przez Indian. Gdy wojsko, wsparte przez prawicowe bojówki, likwidowało bazy marksistów, dostawało się też Bogu ducha winnym okolicznym Kicze lub Kakczikelom. Mężczyźni ze spalonych wiosek stopniowo zasilali partyzanckie oddziały – i tak nakręcała się spirala przemocy i odwetu. W efekcie władze zaczęły z równą surowością tępić uzbrojonych rewolucjonistów oraz Indian, przeważnie bezbronnych. Reżim nie robił tu różnicy, bo wygodnie mu było, pod pretekstem walki z komunizmem, pozbyć się „problemu Indigenas” (to hiszpańskie słowo oznacza „ludność rdzenną”). Ci stanowili wówczas dwie trzecie mieszkańców Gwatemali.
Wywrotowy Kościół
Miasto Santa Cruz to stolica indiańskiej prowincji Quiche. 23 września 1980 r. prawicowi bojówkarze zamordowali tam Abelino Zapetę, pierwszego indiańskiego burmistrza miasta. Zapeta był prostym stolarzem, a przy tym gorliwym członkiem Akcji Katolickiej. Zastrzelono go, gdy wracał na rowerze do domu. Trzy dni później „szwadrony śmierci” przystąpiły do pacyfikacji okolicznych wiosek. Mieszkańców wypędzano z domów lub mordowano ma miejscu. W La Estancia lider miejscowej Akcji Katolickiej zmarł w męczarniach, ukrzyżowany pomiędzy dwoma pniami drzewa. Zbrodniarze przybili mu ręce i nogi nożami.
W ten sposób, w ciągu kilku miesięcy i w samej tylko diecezji Quiche, wojsko i prawicowa milicja pozbawiło życia kilkuset katechistów Akcji Katolickiej. Dokładne liczby są nieznane, dla porównania możemy podać tylko statystykę z dwunastu miesięcy sezonu 1976/1977: wtedy zamordowano tam 143 katechistów. Zabijano też wszystkich, których podejrzewano o sympatyzowanie z „wywrotowym” Kościołem. Wystarczyło mieć w domu Biblię, by zostać rozstrzelanym. W obliczu takiej rzezi bp Juan Gerardi zmuszony był zawiesić działalność Akcji. W całej diecezji Quiche pozostał tylko jeden zagraniczny misjonarz.
Jan Paweł II
To, co działo się w Quiche, było tylko fragmentem całej panoramy eksterminacji. Ogółem w czasie gwatemalskiej wojny domowej zginęło 200 tys. ludzi, z czego 170 tys. stanowili wiejscy potomkowie starożytnych Majów. Szczególnym okrucieństwem odznaczył się prezydent-generał Efrain Rios Montt, prywatnie fanatyczny protestancki sekciarz, wierzący w demony i czarownice. W ciągu zaledwie roku jego rządów (1982–1983) wymordowano 75 tys. Indian.
Kres temu kataklizmowi położyła wizyta Jana Pawła II. Przybywając 7 marca 1983 r. do Quetzaltenango, innego indiańskiego miasta, papież wygłosił do zgromadzonych znamienne słowa: „Kościół wie o społecznej dyskryminacji, którą cierpicie, o niesprawiedliwościach, które znosicie, o poważnych trudnościach, z jakimi przychodzi wam się zmagać, gdy bronicie waszej ziemi i waszych praw. Kościół chce stać razem z wami, ramię w ramię, i podnosić głos potępienia, kiedy gwałcona jest wasza godność istot ludzkich i dzieci Bożych”. Wizyta papieża zaowocowała kresem rządów Rios Montta oraz zakończeniem krwawej wojny. Odradzający się Kościół pomagał leczyć rany indiańskim wspólnotom. Dwudziestoletnia eksterminacja Indian pozostawiła jednak głębokie ślady na obliczu współczesnej Gwatemali. Dziś Indigenas stanowią zaledwie 30 procent ogółu obywateli – to dwukrotnie mniej niż przed czterdziestu laty.