Logo Przewdonik Katolicki

Zniewoleni przywiązaniem

Maria Krzemień
ILUSTRACJA LIDIA SIERADZKA

Przyjaźń to wspaniała rzecz. Ale czasem w kontakcie z przyjacielem próbujemy uporać się z nierozwiązanymi sprawami z dziecięcych relacji, fundując sobie kołowrotek toksycznych emocji i zachowań.

„Nie rób z siebie idiotki… Nic tylko paplasz… Zrób, jak uważasz, co mnie to obchodzi…”. Zza pleców dobiegają mnie słowa młodego mężczyzny rozmawiającego z kimś przez telefon. Nie wiem, kto jest odbiorcą jego agresywnego monologu, ale dziwię się, że rozmowa trwa już kolejną minutę i wcale się nie kończy. Przecież tyle w niej jadu, nienawiści i psychicznej przemocy. Czemu kobieta po drugiej stronie słuchawki nie powie „Dość!” i się nie rozłączy? Choć prawdopodobnie słowa te ją ranią, ciągnie tę nieprzyjemną rozmowę, wchodząc w niekończącą się spiralę agresji i uległości. Być może jest jedną z tych, którzy przerażeni potencjalnym odejściem drugiej osoby zgadzają się na wykorzystywanie, byleby tylko zachować ją przy sobie? Może ktoś kiedyś ją odrzucił, a ona teraz w zupełnej nieświadomości odtwarza ponury schemat dzieciństwa, próbując uniknąć odrzucenia? Ale czy możliwe jest, że przeszłe relacje aż tak bardzo warunkują dorosłe życie?
 
Teoria przywiązania
Badacze więzi od wielu lat poszukują zależności między sposobem budowania relacji w dorosłości a tym, jakie relacje mieliśmy z pierwszymi, znaczącymi osobami w dzieciństwie. Wszystko zaczęło się od Johna Bowlby’ego, który zaobserwował, że jednym z kluczowych zachowań małego dziecka jest zdolność do przywiązywania się do swojego opiekuna, najczęściej matki. Skrajnie zależne niemowlę poszukuje bliskości z „obiektem”, który jest w stanie zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa poprzez zaspokojanie jego największych potrzeb. W sytuacji nieobecności lub niestabilności takiego opiekuna następuje zaburzenie w obszarze budowania więzi, które rzutuje na każdą kolejną relację, w którą wchodzi dziecko.
Mary Ainsworth, przeprowadzając badania niemowląt na bazie teorii Bowlby’ego, zaobserwowała, że dzieci przywiązują się do matek na trzy różne sposoby: bezpieczny, unikowy i lękowo-ambiwalentny. Bezpieczny styl przywiązania charakteryzuje się tym, że dzieci potrafią swobodnie eksplorować otoczenie w obecności matki, doznawać dystresu (czyli negatywnego, przewlekłego  stresu, innego niż mobilizujący eustres) w momencie braku matki i uspokajać się po jej powrocie. Dzieci przywiązane unikowo badają otoczenie, ignorując matkę, nie przejmują się, gdy jej nie ma, a gdy wraca, unikają z nią kontaktu. Pozostałe dzieci nie są zainteresowane eksplorowaniem otoczenia, lecz lękowo skupiają swoją uwagę na tym, gdzie jest matka. W wypadku jej braku wpadają we wściekłość lub panikę, a gdy wróci, reagują odrzuceniem lub dążeniem do bliskości. Styl ten został określony jako lękowo-ambiwalentny.
 
Przymus powtarzania
Choć większość z nas nie ma wiedzy ani świadomości, jak wyglądała nasza niemowlęca relacja z opiekunem oraz jaki styl przywiązania wykształciliśmy, ślady tego możemy wytropić w naszych bieżących relacjach. Nie jest wcale kwestią przypadku, z kim i w jaki sposób nawiązujemy bliskie przyjaźnie – wprawne analityczne oko potrafi dostrzec, że czasem relacje, które budujemy, do złudzenia przypominają te pierwsze dziecięce relacje. Oczywiście, nie zawsze jest to aż tak zerojedynkowe. Częściej po prostu otaczamy się osobami, które wydają się nam bezpieczne lub których osobowość z jakiegoś bliżej nieznanego nam powodu wydaje się pociągająca. Możemy nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, ale jakaś część w nas może dążyć do nawiązania takiej więzi z drugą osobą, która będzie przypominać nasze dziecięce style funkcjonowania. Ten „przymus powtarzania”, jak nazwał go Freud, jest przedziwną zasadą ludzkiego funkcjonowania, według której w dorosłości potrzebujemy odtworzyć trudne i nierozwiązane sytuacje z dziecięcych relacji po to, by móc je w końcu rozwiązać.
 
Dziecięca więź a dorosła przyjaźń
Gdy zdamy sobie sprawę z tego, że do aktualnej przyjaźni możemy wnosić dziecięcie style przywiązania oraz kawałki pierwszych „obiektów”, nasze zachowania w relacjach staną się dla nas bardziej zrozumiałe. Zazdrość, wystawianie na próbę, manipulacja, obmawianie, lęk przed odrzuceniem, bierność… To tylko kilka wersji przyjacielskiego pozabezpiecznego – czyli unikowego lub lękowo-ambiwalentnego – stylu przywiązania. Tak jak obrażaliśmy się na mamę, gdy ta znikała z naszego pola widzenia, tak obrażamy się na przyjaciela, gdy ten milczy zbyt długo lub nie wykazuje inicjatywy kontaktu. Bez reszty zanurzeni w odtwarzaniu doświadczenia z dzieciństwa nie dostrzegamy, że nasz przyjaciel ma poważne kłopoty finansowe i nie ma głowy do tego, by się do nas odezwać. Jeśli w dzieciństwie matka była na każde nasze zawołanie, będziemy zaniepokojeni, gdy nasz bliski nie odwzajemni naszej silnej potrzeby częstego spędzenia czasu razem. I możemy zareagować odrzucaniem go, gdy wreszcie zaproponuje spotkanie. Liczne manipulacje pojawią się wtedy, gdy niepewni czyjegoś pozytywnego stosunku do nas będziemy chcieli testować jego przyjaźń. Zastawimy na niego rozmaite „pułapki” mające na celu udowodnienie, że jesteśmy dla niego ważni; wejdziemy w rolę ofiary, którą trzeba się zaopiekować; posterujemy całą sytuacją w ten sposób, by winna za nasze złe samopoczucie poczuła się ta druga osoba. Gdy zaś dowiemy się, że nasz nabliższy przyjaciel zaproponował wspólne wakacje komuś innemu lub matką chrzestną dziecka przyjaciółki będzie jej inna koleżanka, jesteśmy zazdrośni i wściekli.
Niestety, często nie mamy bladego pojęcia, że nasze reakcje są niewspółmierne do sytuacji i że tak naprawdę przeżywamy coś więcej niż tylko aktualną sytuację z przyjacielem. To oczywiście komplikuje sprawę i przyczynia się do konfliktów, trwających latami toksycznych zależności oraz mniej lub bardziej burzliwych rozpadów relacji. Chyba zresztą każdy z nas ciągnie za sobą ogonek nierozwiązanych przyjacielskich konfliktów, kłujących sumienie wspomnień kłótni czy tchórzliwie niedokończonych rozmów. Gdy nasz pozabezpieczny styl przywiązania spotyka się z czyimś, łatwo dochodzi do starcia czy kłótni. Jeśli jednak jesteśmy świadomi tego, że za nasze emocje w danej relacji odpowiadają również dawne schematy, będziemy umieli w sposób dojrzały zapanować nad konfliktem. Gorzej jednak, gdy w aktualnej relacji wybuchnie pożar zranień z przeszłości, który zniszczy to, co dobrego mogłoby wydarzyć się między dwojgiem ludzi w teraźniejszości. Dzieje się tak, gdy trauma pierwszych dziecięcych relacji jest tak silna, że potrzeba naprawdę wiele czasu, by być zdolnym do bezpiecznego przywiązania w dorosłości.
 
Przyjaźnić się mądrze
Przyjaźń to wspaniała rzecz. W życiu pełnym wyzwań, zmagań czy niepokoju może ona być źródłem radości, bliskości i ukojenia. „Wierny przyjaciel jest lekarstwem życia” – czytamy w księdze Syracha (Syr 6, 16). Jeśli jednak nasze pierwsze więzi uniemożliwiły nam bezpieczne przywiązanie, a głęboko w naszej nieświadomości kryją się nierozwiązane sprawy z dziecięcych relacji, istnieje duże ryzyko, że zamiast radości i ukojenia przyjaźń zafunduje nam kołowrotek toksycznych emocji i zachowań, nad którymi nie będziemy umieli zapanować. Znajomość naszego stylu przywiązania, typowych dla nas reakcji na drugiego człowieka, lęków związanych z relacją czy schematów odtwarzanych w budowanych więziach może w istotny sposób przyczynić się do polepszenia jakości tworzonych przez nas przyjaźni. Jeśli będziemy umieli zachować zdrowy dystans do swoich reakcji oraz zdolność do krytycznego i racjonalnego osądu własnych emocji czy zachowań, zdołamy poznać, czy mój stosunek do przyjaciela jest wynikiem bieżącej relacji z realną osobą „tu i teraz”, czy jednak w relacji z nim niejako „dyskutuję” z pierwszym opiekunem, próbując od niego wyegzekwować więcej miłości, zainteresowania czy troski. Oczywiście tego typu samoświadomość i postawy nie są łatwe oraz wymagają czasem długich lat spędzonych na poznawaniu siebie, niemniej jednak każda tego typu inwestycja zwraca się w postaci „urealnionej”, a tym samym ugruntowanej i stabilnej przyjaźni, w której spotyka się dwoje dorosłych ludzi zdolnych do bliskości bez odtwarzania scenariuszów z przeszłości.



Maria Krzemień psycholog, psychoterapeutka, autorka projektu Żyj po Bożemu.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki