Mówi, że ona tylko słucha i zapisuje. Co u pani/pana słychać? – pyta i się zaczyna. Potem okazuje się, że jedna opowieść wchodzi w drugą, że osoba występująca pobocznie w jednej historii, może stać się bohaterem innej. A wszystkie te historie tak pięknie się ze sobą łączą i na siebie wpływają, jak gdyby były częścią jakiegoś jeszcze większego obrazu, który przypadkowo rozbił się w drobne kawałki. Ona je pieczołowicie zespala z powrotem w jedno. I wtedy wszyscy mamy wrażenie, że oto na naszych oczach Hanna Krall odbudowuje świat. Ale to nie oznacza, że podaje nam gotowe odpowiedzi na wszystkie pytania. Tajemnica wciąż jest obecna, bo na wiele pytań w ogóle nie sposób znaleźć odpowiedź. Gdybyśmy ją znali, to bylibyśmy jak Bóg. Te momenty, kiedy w odpowiedzi na jakieś wydarzenie możemy tylko bezsilnie pokręcić głową i powiedzieć: nie wiem dlaczego… Nie wiem dlaczego wydarzyła się Zagłada, dlaczego musiałam się ukrywać, dlaczego wszyscy moi bliscy musieli umrzeć, dlaczego mnie porzucono, dlaczego tego dnia przechodziłam tą ulicą…
O sobie
Niewiele wiemy o Hannie Krall poza tym, że jest reporterką, czyli osobą, którą ciekawi drugi człowiek, która potrafi uważnie słuchać, a potem to, co usłyszała, ubrać w słowa, a w zasadzie jak najmniej słów. O sobie-reporterce mówi w wywiadach, rozmowach, na spotkaniach, chociaż woli mówić o innych. Ale o sobie-wojennej dziewczynce nie bardzo. Nawet autobiografię utkała z relacji o sobie innych ludzi. W Różowych strusich piórach opowiada o ostatnim półwieczu poprzez listy, jakie dostawała, wspomnienia swoich znajomych, znanych bardziej lub mniej, czasem niemal anonimowych. „Jest to książka o tym, co ludzie do mnie pisali i mówili przez pięćdziesiąt lat”. Pytania o czasy wojenne ucina krótko, mówiąc, że w każdej jej książce jest kawałek jej życia.
Urodziła się w 1935 r. w Warszawie, córka Salomona i Felicji. Ocalona z transportu do getta, wojnę przeżyła w ukryciu, wychowywała się w domu dziecka w Otwocku. „Nie zamieniłabym mojego dzieciństwa na żadne inne”, powiedziała. Po studiach dziennikarskich pracowała dla „Życia Warszawy”, potem dla „Polityki”. Zanim spotkała Marka Edelmana nie pisała o Zagładzie. Szukała człowieka i jego historii. Pisała reportaże ze zwykłych, wydawałoby się nieatrakcyjnych miejsc i o zwykłych, pozornie nieatrakcyjnych ludziach. W czerwcu 1956 r. była w Poznaniu i zobaczyła na własne oczy, czym jest „władza ludowa”, co wyleczyło ją od razu z marzeń o nowym świecie.
O Zagładzie
Wcale nie chciała pisać o Zagładzie, ale Wielki Scenarzysta zaplanował inaczej. Pojechała do Łodzi zebrać materiał o jakiejś fabryce – nie wypaliło. W gazecie przeczytała, że pewien łódzki lekarz przeprowadził pionierską operację serca. Porozmawiała z nim, napisała i oddała do sprawdzenia wskazanemu przez bohatera innemu lekarzowi z tego szpitala. To był Marek Edelman.
Tekst okazał się merytorycznie bezbłędny, kawa jeszcze niewypita, więc Hanna Krall zagaiła, żeby czas jakoś minął: „– A wie pan, że moja redakcja mieści się na terenie getta? Niedaleko Anielewicza. Znał go pan? Jaki był? – Chodził w harcerskim mundurku, grał na bębnie i lubił dowodzić”. I tak powstała najsłynniejsza książka Hanny Krall Zdążyć przed Panem Bogiem. Edelman, jak mówiła Hanna Krall, opowiadał o getcie jak nikt przedtem. Bez uwznioślania, bez mitologizacji, bez patosu. Potem Krall przeczytała Opowieści chasydów Bubera i zatęskniła za ludźmi, o których nic nie wiedziała, mieszkających kiedyś w miejscowościach, które jako reporterka znała bardzo dobrze. „Świat, który istniał przed Zagładą, wydał mi się wielką zaginioną cywilizacją” – mówiła. I napisała Hipnozę, w której ludzie rozproszeni po świecie przywracali pamięć tej cywilizacji.
O człowieku
Pytana, dlaczego pisze o Żydach odpowiada, że „to nie jest o Żydach, to jest o ludziach”. Wsłuchuje się w historie pojedynczych ludzi i pisze o świecie poprzez ich losy. Nie interesują jej losy narodów czy grup społecznych, bohaterem zawsze jest jednostka. Pisze o tym, co im się przytrafiło. No i przede wszystkim „o miłości, nienawiści, samotności, godności, odwadze”, bo to tym zajmuje się cała literatura.
Słyszałam takie określenie, że Hanna Krall pisze szeptem. Chyba chodziło o oszczędność, brak rozbudowanych metafor, bez ozdobników i niepotrzebnych słów. To jej charakterystyczny styl, dzięki któremu sens nie zostaje ukryty pod warstwą czczej gadaniny i wysokich tonów. „Im straszniejsza historia tym słowa muszą być prostsze”. Nigdy swoich rozmówców nie nagrywała, wszystko notuje, a potem z trwającej kwadrans wypowiedzi konstruuje kilkuwyrazowe zdanie. I w nim jest ta gęsta esencja, sam sens. To wielki dar przekazać w kilku słowach to, co najważniejsze i pozostawić czytelnika z zamierzonym wrażeniem. Wydaje się, że formy tu wcale nie ma, ale jest na odwrót – jest, i to bardzo przemyślana. No i szczegóły. Niby nieważne, że sweter był czerwony, a fotel zielony. Dla Krall ta skrupulatność w opisywaniu szczegółów jest bardzo ważna. Jaka była pogoda? Jaki kolor sukienki? Jaki był widok z okna? Kto mieszkał na parterze? Kim był jej mąż, a kim jego siostra? Z tych pytań jak nici pajęczyny wysnuwają się kolejne wątki.
Jej ostatnia książka, Biała Maria, to przykład na taką sieć powiązań, które wydają się nie mieć końca. A zaczęło się od małżeństwa, które nie chciało zostać rodzicami chrzestnymi pewnej żydowskiej dziewczynki. Hanna Krall podąża za bohaterami i ich losami, prowadzą ją one – i nas oczywiście – od zdarzenia do zdarzenia. „Reporter, który przestaje się dziwić powinien przejść natychmiast na emeryturę” – mówi Hanna Krall.
Jestem pewna, że wciąż ma tę zdolność i mam nadzieję, że jeszcze o kimś napisze. Tymczasem cieszę się, że wszystko, co napisała mam w jednym tomie i natychmiast zabieram się do czytania, bo to wciąż aktualne. Jak miłość i samotność. Jak dobro i zło.
* Wszystkie zacytowane wypowiedzi Hanny Krall pochodzą z książki Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall, Jacek Antczak, Wydawnictwo Agora 2015
---
Fantom bólu, Hanna Krall, Wydawnictwo Literackie 2017
Ponad tysiąc dwieście stron: wszystkie reportaże Hanny Krall zostały zebrane w jednym tomie. To o tym „jak bardzo człowiek może być dobry i jak bardzo zły”. Wciąż trzeba sobie to na nowo przypominać.