To zmiany powolne, ale patrząc na ostatnie dwadzieścia lat, znaczące – ocenia szefowa CBOS prof. Mirosława Grabowska. Co prawda na liście dążeń i aspiracji młodych ludzi od dawna czołowe miejsca zajmują miłość, przyjaźń oraz udane życie rodzinne. Ale od kilku lat słabnie chęć założenia własnej rodziny i życia według zasad wyznawanej religii. Co tam jeszcze słychać u młodzieży? Przeciętnie cztery godziny dziennie spędza w sieci (o godzinę więcej niż trzy lata temu), a 17 proc. sięga po narkotyki (ponad trzykrotny wzrost od 1992 r.)
Zastanawiam się, jaki związek z Kościołem mają ci, którzy nabijają te niewesołe statystyki. Zapewne różny i absolutnie nie chcę sugerować łatwych wyjaśnień, na przykład, że są to wyłącznie osoby niepraktykujące. Ale jeszcze ważniejsze wydaje mi się pytanie, czy sam Kościół nie nazbyt łatwo odpuszcza dziś chęć dotarcia do tych, którzy pomimo że są ochrzczeni faktycznie stracili z nim wszelki kontakt. Czy nie przyzwyczailiśmy się (my, wszyscy, którzy Kościół stanowią, nie tylko duchownych mam na myśli) do tego, że gdy mówimy „młodzież”, myślimy o tych jedynie, którzy należą do wspólnot, duszpasterstw, ruchów? Ale przecież jakaś część pozostaje de facto poza nim. Czy to nie jest polska młodzież? Czy ma pozostawać poza zasięgiem kościelnego oddziaływania, bo – też „po prostu” – tak sobie wybrała?
Wizerunek Chrystusa Dobrego Pasterza jest mocno zakorzeniony w chrześcijańskiej ikonografii. Świetnie, ale obraz owczarni nie powinien bynajmniej kojarzyć się z bezpieczną zagrodą, w której, pod okiem sennego pasterza, gromadzą się posłuszne, syte i zadowolone z siebie owieczki...
Myślę, że mocniej niż dotąd Kościół w Polsce powinien uświadomić sobie, że mówiąc i myśląc o zadaniach wobec młodzieży, należy myśleć i mówić o całej młodej generacji, a nie tylko tych, którzy są w Kościele i go słuchają. Nie pomijajmy tej prawdy, chcąc poprawić sobie samopoczucie, bilanse i statystyki.
Oczywiście, każdy jest wolny i trudno winić Kościół za to, iż części młodego pokolenia w Kościele po prostu nie ma. No dobrze, ale czy robimy wszystko, by była?
Kościół prawdziwy to Kościół dbający o Boże stado, ale zatroskany także o zagubione owce. Myślę, że gotowość wychodzenia „na zewnątrz” jest miernikiem żywotności Kościoła, a więc czymś istotnym także dla jego „zadeklarowanej” części. Bo także i oni muszą znajdować w Kościele pokarm niezbędny dla wzrostu. Nie może to być więc wspólnota bezbronna wobec trudnych pytań, które, z czasem, będą zadawać także te bezproblemowe dotąd owieczki. Taki Kościół nie otworzyłby bowiem przed nimi nowych horyzontów duchowych ani nie wyposażył na drogę życia w radykalną miłość do Ewangelii. Chciałbym wierzyć, że nam to nie grozi. Chciałbym wierzyć, że ankiety, jakie na polecenie Franciszka przygotowuje przed synodem o młodzieży także nasz Kościół, mocno zakwestionuje te moje niewesołe obawy.