Logo Przewdonik Katolicki

Każdy tak Pana Boga chwali, jako potrafi

Jacek Borkowicz
Wydanie "Przewodnika Katolickiego" z 1914 roku

Miał umacniać wiarę, ale również zapewniać godziwą rozrywkę i przyjemność. Przegląd przedwojennych artykułów „Przewodnika Katolickiego” to wspaniała lekcja historii. Okazją do jej przeprowadzenia jest jubileusz 120-lecia naszego wydawcy, czyli Świętego Wojciecha.

17 stycznia 1895 r. ukazał się w Poznaniu pierwszy numer „Przewodnika”, z podtytułem „Pismo dla Rodzin, Bractw i Stowarzyszeń Katolickich”. Pismo, jak informuje nas redakcja, będzie wychodzić w każdą sobotę, tak aby mógł je nabyć przeciętny wielkopolski czytelnik, uczęszczający w niedzielę do parafialnego kościoła. Cena przystępna, bo tylko 50 fenigów za trzymiesięczny abonament, opłacany na poczcie. Gazecie patronuje metropolita Gniezna i Poznania abp Florian Stablewski. Na pierwszej stronie umieszczono jego  odezwę do wiernych: „Serce Moje od dawna pragnęło w dyecezyach pieczy Mojej Arcypasterskiej powierzonych pisma, któreby w przystępny sposób utwierdzało prawdy Boże, zapoznawało z objawami życia Kościoła św., oraz ze sposobami jego obrony w tych czasach wielkich niepokojów i niebezpieczeństw dla wiary, równocześnie zaś niosło i rozrywkę i przyjemność po pracy”. O utwierdzanie prawd Bożych, jak również niesienie ludziom godziwej rozrywki i przyjemności mocno się starał młody jeszcze wówczas ks. Józef Kłos, który przez prawie czterdzieści lat był redaktorem naczelnym „Przewodnika”. 
 
Treści wzniosłe i przyziemne
W artykule „Abyśmy byli jedno” z pierwszego numeru wspomniano Didache, czyli Naukę Dwunastu Apostołów, której rękopis kilkanaście lat wcześniej odnaleziono i wydano w Konstantynopolu. Autor wspomina socjalistów, którzy onegdaj, na wzór Kościoła, zjednoczyli się w międzynarodowe stowarzyszenie i dziś stanowią dla katolików najpoważniejsze wyzwanie. „Dwa obozy i dwa światy stają dzisiaj przeciwko sobie i między nimi rozegrać się musi walka na śmierć i życie – tj. katolicyzm i socyalizm, wiara i niewiara”.
Podobne sztandarowe treści wypełniały z reguły pierwsze 3–4 strony „Przewodnika”. Następne poświęcone były sprawom bardziej przyziemnym, aczkolwiek nie mniej interesującym czytelników i czytelniczki. „Jaki zawód wybrać dla córek? Wielkie znaczenie małych cnót w rodzinie, O czem pamiętać mają ci, którzy zabierają się do stanu małżeńskiego? Kształcenie dziewcząt w gospodarstwie kobiecem i pracy domowej, Wskazówki dla wychodźców na obczyźnie, Czy komorne musi gospodarz sam odebrać, czy też trzeba mu je zanieść? Jak zapobiegać ogryzaniu młodych drzewek przez zające?” – to tylko niektóre z zajmujących tematów, jakie poruszało pismo w pierwszych latach swojego istnienia.
W numerze z 16 sierpnia 1896 r.  umieszczono pierwszą część dużego, drukowanego w odcinkach tekstu o zabobonach, z jakimi zetknąć się można w wielu miastach i wsiach Wielkopolski. Autor jest wyrozumiały i nie tropi przesądów na siłę. Palenie gromnicy dla ochrony przed piorunami, dzwonek loretański broniący przed nawałnicą – nie ma w tym niczego złego, jeśli tylko prowadzi do jeszcze większej pobożności. Ale co powiedzieć o ludziach, jacy „nie szyją ani przędzą w czwartki lub soboty, bo powiadają, że w tym dniu ukręcono powróz, którym się Judasz obwiesił”? Zabobonem jest także wiara, iż „kwiaty sypane w procesji Bożego Ciała mają moc leczenia”. Autor, zapewne ksiądz, apeluje o zdrową naukę dla zbłąkanych: „Dajcie im «Przewodnika» do ręki; może zasłona z ich oczu spadnie”.
Pismo stroni od politykowania i nie krytykuje władzy, której z definicji należy się szacunek. Jednak ta lojalność ma swoje granice. W numerze z 1 września 1901 r. czytamy że „podobno rodzice polscy we Wrześni, nie chcąc narażać swoich dzieci na zobojętnienie we Wierze św. i na skrzywienie sumień, zakazali dzieciom dawać na nauce religii w języku niemieckim odpowiedzi”. Redakcja wyraźnie daje do zrozumienia, że solidaryzuje się ze strajkiem dzieci wrzesińskich. Prawo do nauki religii w rodzimej mowie to podstawowe prawo wierzących.
 
Ogłoszenia drobne
2 sierpnia 1914 r. to sam początek pierwszej wojny światowej. Na jakie wydarzenie zwrócone były wówczas „oczy całego świata katolickiego”? Oczywiście na kongres eucharystyczny w Lourdes! Gazeta poświęca mu obszerny, kilkustronicowy opis. Wojna, owszem, jest obecna, ale nie na czołowych stronach. Redakcja skupia się zresztą na jej bardziej praktycznych aspektach. „Z okazyi grożącej wojny ma dużo ludzi obawę o swe zaoszczędzone grosze, które złożyli w banku”. Redaktorzy uspokajają czytelników: „Jeżeli gdzie, to właśnie w bankach są pieniądze podczas wojny pewne, a tem więcej w bankach polskich”.
Wojna jednak, tak czy inaczej, odciskała się dotkliwie na pracy redaktorów. Ci 9 sierpnia 1914 r. poinformowali czytelników, że pismo dostało się pod rygory cenzury policyjnej. Odtąd każde wydanie, przed wypuszczeniem do kolportażu, należy zanieść, w dwóch egzemplarzach, do lokalu prezydium poznańskiej policji. Utrudnienia w komunikacji spowodowały brak papieru, więc „objętość numeru dzisiejszego zniewoleni byliśmy zmniejszyć” z 16 do 12 stron. Problemy są też z drukiem, gdyż większość drukarzy powołano do wojska. Gazeta ostrzega czytelników: „Gromadnego zrzeszania się po ulicach i placach należy w czasach obecnych unikać za wszelką cenę! Władze policyjne i wojskowe – skoro uznają to za wskazane – rozpędzają publiczność”.
Poza tymi utrudnieniami życie toczy się jak dawniej. Dział drobnych ogłoszeń wypełniają anonse typu: „Potrzebna panna do bufetu wraz z obsługą, uczciwa i z dobrem wychowaniem” czy „Poszukuje się na większy majątek, na sezon kuropatw, dobrego strzelca”. Poznańska firma Droste, wykorzystując wzrost nastrojów patriotycznych, apeluje: „Rodacy! Prosimy: palcie wyroby swojskie i czysto polskie”. Polecane marki: Doktorskie, Dubec i Dubec Extra, po dwa fenigi od sztuki, wszystko „ze szlachetnych tytuni tureckich”. Dalej: „Piegi, żółte plamy, opaleniznę usuwa pod gwarancyą Axelakrem”, „Kartofle rychłe, każdą ilość, także słomę długą i maszynową kupuje Wachowiak”. Strony ogłoszeń opatrywała redakcja nagłówkiem: „Przy zakupnie towarów prosimy uwzględniać przedewszystkiem te firmy, które swe towary i wyroby polecają w Przewodniku katolickim”.
 
Maciej Kropiciel
„Koniec wojny! Hamburg w rękach rewolucjonistów, w Berlinie cesarz niemiecki zrzekł się tronu”te entuzjastyczne wieści znalazły się na wewnętrznych stronach wydania z 17 listopada 1918 r. Nadal obowiązywała zasada, że na początku piszemy o sprawach wzniosłych i pobożnych. Światowe awantury to sprawa drugorzędna. Czytelników „Przewodnika” bardziej pociągały popularne gawędy Maćka Kropiciela, do którego setkami przychodziły listy z całej prowincji poznańskiej. „Kropiciel” wziął się od sękatego kija, którym ukrywający się pod mickiewiczowskim pseudonimem autor gromił przywary wielkopolskich katolików. Pisali więc doń ludzie „z miasteczka K.”, gdzie „już niepodobna słuchać, jakie trele wywodzą w kościele nasi staruszkowie, niczem głosy baranie; wszyscy uciekają z nabożeństwa”. Donosili mu wieści zgorszeni obywatele Krobi, w której „nawet panny różańcowe, zamiast różaniec nosić przy sobie i pobożnie go odmawiać”, spekulują na giełdzie w Berlinie. Ale w prawdziwą pasję wpadał Maciek, gdy ktoś podawał w wątpliwość jego istnienie. Pewien niedowiarek z Wrześni, który zażądał, by Kropiciel osobiście przyjechał do miasteczka, doczekał się groźby: owszem, przyjadę, ale wtedy znajdę cię i „rżnąć będę jak w kapustę”.
Tydzień później, 24 listopada 1918 r., nie było już w Poznaniu niemieckiej cenzury, gazeta mogła więc umieścić na pierwszej stronie triumfalne wezwanie: „Żądamy wolnej, niepodległej, zjednoczonej Polski!”. Obok widnieją duże portrety Benedykta XV i prezydenta Wilsona. Dalej znajdujemy orędzie metropolity Edmunda Dalbora: „Dawajcie chętny posłuch władzom, które się tworzą dla zabezpieczenia porządku, mienia i życia obywateli. Natomiast trzymajcie się z dala od ludzi, którzyby Was podmawiali do gwałtów lub szerzyli nienawiść”.
Wolność oznaczała także powrót języka polskiego na lekcje religii. „Kiedy przed kilku dniami w pewnej szkole ludowej  – czytamy w numerze z 29 grudnia 1918 – wszedł stary nauczyciel do pierwszej klasy na lekcję religji i po raz pierwszy znów od wielu lat rozpoczął wspólną modlitwę, ze wruszenia mówić nie mógł i łzy zrosiły lica jego”. Gazeta pełna jest informacji o nauczycielach Polakach, których pruskie władze oświatowe zsyłały na niemieckojęzyczne kresy prowincji poznańskiej, a którzy teraz gromadnie wracają w rodzinne strony. Ci, przyjechawszy do Poznania, winni zgłaszać się do pana Jana Suchowiaka, pruskiego jeszcze urzędnika zarządu prowincji. Uruchomiono już polską komunikację pocztową z Kaliszem, najbliższym miastem w dawnym zaborze rosyjskim: zainteresowani czytelnicy winni przynosić do redakcji listy w podwójnej kopercie. Znaczków niemieckich prosi się nie nalepiać, bo nad Prosną będą wymieniane na znaczki polskie.
14 stycznia 1923 pismo przedrukowuje treść noworocznej odezwy metropolity Dalbora, ogłoszonej z ambon diecezji Poznania i Gniezna: „Wiem, że prawie każdy taniec można tańczyć w sposób przyzwoity lub nieprzyzwoity, ale doświadczenie uczy, że są niektóre tańce pobudzające, jeśli nie prowokujące zmysłowość i nieprzyzwoitość: tango, two-stepp, one-stepp, fox trott, shimmy itd.”. Rafał Żegota, następca Maćka Kropiciela, odpowiada pani Klarze, która „bardzo się irytuje, że w poznańskiej farze nie mogła na żaden sposób utrafić na nabożeństwo z kolendami, że według zegarka przeciągali na Kyrje pięć minut, na Glorja dziesięć a na Credo docna piętnaście”. Redaktor stara się czytelniczkę uspokoić: „Co robić, każdy tak Pana Boga chwali, jako potrafi”. Na stronach ogłoszeń Józef Marecik z Danii poszukuje posady kierowcy i mechanika „u dobrych państwa”, dodając: „Jestem żonaty i silny, liczę lat 27. Na żądanie prześlę fotografię”. To już czasy inflacji i bezrobocia, trudno o posadę. Mało kogo stać na uczciwość, jaką wykazał się właściciel „majętności” Pierzchno koło Kórnika, który na własny koszt poinformował ewentualnych zainteresowanych, że „miejsca forczpana, palacza i fornali” są już u niego zajęte.
 
Niewprawny wiersz
„Nowy rząd – pisze komentator polityczny w wydaniu z 16 maja 1926 – musi zająć się pracą dla bezrobotnych i tanim kredytem dla wytwórców”. Redakcja zwraca uwagę na znamienny fakt: „Piłsudski wraca do armji”. Tydzień później, 23 maja, Janek Obleciświat, kolejny autor pogadanek dla ludu napisał: „W chwili, gdy w późnej nocy siedzę w swojej komorze i skrobię niniejszą gawędę, słyszę na ulicy wrzaski i hałasy. Chłopaki sprzedający gazety krzyczą: Rewolucja! Piłsudski zrobił rewolucję! Jakikolwiek będzie koniec rewolucji, to pewna, że przez nią przejdzie na cały naród nowa fala drożyzny. Gdy się tedy rozlegną jęki biedaków, dręczonych głodem, wiedzcie, komu to zawdzięczać należy. Piłsudski, ten półbóg tylu zaślepieńców w Polsce, podniósł rękę na majestat Rzeczypospolitej, rozpoczął rozlew krwi bratniej, popełnił zbrodnię zdrady, za którą prawo wszystkich państw zna jedną tylko karę: śmierć! Kula w łeb lub stryczek!”.
W tym samym wydaniu Roman Ga-ski opisuje obchody „urodzin Rzymu” jako święto dzieci. „Setki, tysiące czarnych czapeczek i koszul. Cała falanga i przyszłość Włoch zbiegła się, aby uczcić swojego wielkiego Orędownika (chodzi o Mussoliniego - JB). Dzieci idą, aby pokazać światu, że i one są faszystowskie, bo faszyzm to miłość Boga i ojczyzny, to miłość pracy i obowiązku”.
Drobnym drukiem podaje redakcja wiadomość, że „Panek, najgroźniejszy zbój w Małopolsce, został powieszony w Rzeszowie. Miał na sumieniu 52 napady i 3 skrytobójstwa”. W dziale odpowiedzi - kilka słów dla autora wiersza Maj. Opublikowana tydzień wcześniej ocena: „Wiersz o maju jeszcze niezupełnie foremny” nie zniechęciła domorosłego poety, który szybko przesłał redakcji poprawioną wersję. Nic to nie dało, a redaktor dyżurny zmuszony był odpowiedzieć stanowczo: „Wiersz pisany niewprawnie, dziecinnie. Nie damy”.
Czasy się zmieniały. 26 maja 1935, na pierwszej stronie, widzimy olbrzymie zdjęcie katafalku strzeżonego przez żołnierzy od bagnetami. Zmarły marszałek Józef Piłsudski nie jest już godnym stryczka zdrajcą: jego kilkustronicowy życiorys napisany został z poczuciem respektu i  życzliwości. Autor zauważa nawet, iż świętej pamięci marszałka, „czciciela Matki Bożej Ostrobramskiej”, cechował „życzliwy stosunek do Kościoła”. 
3 września 1939, w ostatnim przedwojennym numerze „Przewodnika”, na pierwszej stronie pomieszczono reprodukcję Hołdu pruskiego Matejki. Obok duży fragment Krzyżaków Sienkiewicza. Rządzący Niemcami hitlerowcy opisani zostali jako „poganie i bezbożnicy”: nie ma tu już cienia wyrozumiałości dla faszyzmu, który zdążył ukazać swoje prawdziwe oblicze. W dziale drobnych ogłoszeń czytamy: „Przepraszam publicznie wszystkie osoby, które kiedykolwiek obraziłam, skrzywdziłam, oraz przepraszam tych, którzy mają do mnie żal za wyrządzone zło. Zarazem odwołuję wszystko, cokolwiek złego mówiłam o moich bliźnich. Maria Świątkówna”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki