Logo Przewdonik Katolicki

Gest to ważna część modlitwy

Michał Bondyra
Fot. VIPHOTO Eastnews

Rozmowa z Ireneuszem Krosnym, najsłynniejszym polskim mimem

Ostatnią rzeczą, z którą bym Pana skojarzył, jest muzyka. A to ponoć z nią rywalizowała pantomima?
– Rzeczywiście był taki okres w moim życiu, gdy poważnie myślałem o średniej szkole muzycznej, jednak roczna przerwa w grze dała się we znaki i musiałem odpuścić ten pomysł. Dziś jestem zadowolony z faktu, że wybrałem pantomimę, ale żałuję, że skończyłem technikum jako automatyk-elektronik, a nie średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu.
 
Grał Pan na pianinie. Gra Pan jeszcze, a może też śpiewa?
– Absolutnie nie uważam się za wokalistę, ani nawet za materiał na wokalistę. Natomiast grać gram. To jest takie domowe hobby.
 
Kto śpiewa, dwa razy się modli – a można modlić się gestem?
– Oczywiście człowiek wyraża się poprzez mowę ciała i rzeczywiście trudno jest modlić się na przykład w lekceważących pozycjach. Nie chodzi tu o to, by gest czy postawa zastępowała słowo, ale o pewną spójność przekazu. Jeżeli kogoś autentycznie przepraszam, to nie robię tego, siedząc w fotelu z rękami założonymi za głowę. Podobnie trudno jest się modlić, gdy nasza postawa ciała nie koresponduje z myślami, uczuciami. Oczywiście można się modlić, idąc ulicą czy siedząc w pociągu, ale myślę, że każdy przyzna, że inna jest modlitwa, gdy faktycznie ktoś uklęknie w ciszy. Dlatego uważam, że postawa ciała i gesty to ważna część modlitwy.
 
Często mówi Pan wprost o swojej wierze. Występy to też czas na promowanie wartości, a dzięki temu przybliżanie widzów do Boga?
– Nie. Komedia ma przede wszystkim bawić. Oczywiście dobrze, jeśli podaje jakieś tematy do przemyślenia, ale nie jest to cel zasadniczy. Natomiast z pewnością nie powinna gorszyć, dlatego w moich spektaklach staram się unikać tematów niskich, a łatwych, typu alkohol czy seks. Myślę, że tak naprawdę często uciekanie się do nich świadczy o zwyczajnym braku pomysłów. Ogólnie mówiąc, uważam, że epatowanie ze sceny przekleństwami, brutalnością, nagością jest zwyczajnie kompromitacją autora. Gdy słyszę o kolejnym „obalaniu tabu”, zastanawiam się, czy jeszcze jakieś zostało. Szeroko komentowany spektakl Klątwa, pokazywany ostatnio w Teatrze Powszechnym w Warszawie, jest dla mnie klasycznym przykładem kompromitacji osób zaangażowanych w to „dzieło”. Zawsze bawi mnie też ta pseudoodwaga, która jest potrzebna do atakowania chrześcijan. Czasem myślę, że owi „obalcze tabu” bardziej walczą z własnym sumieniem niż z jakimś tabu.
 
Gra na scenie to zakładanie masek. Bardzo trudno rozbawia się publiczność, gdy jest słaby dzień albo choroba – własna czy w rodzinie – i nijak nie jest do śmiechu?
– Rzeczywiście zdarzają się takie dni i grać trzeba. Myślę, że jest to jakiś element profesjonalizmu. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że gorączka, katar czy kaszel nie są tu przeszkodą. Choć trudno w to uwierzyć, na czas spektaklu wszystkie te objawy znikają. Człowiek tylko dużo szybciej i intensywniej się poci. Gorszą sprawą są kontuzje. Jednak przez te dwadzieścia pięć lat na scenie trzy razy odwołałem spektakl ze względu na stan zdrowia.
 
Dotknąłem tematu rodziny. Ma Pan od lat tę samą żonę i trójkę wspaniałych dzieci. Nie miał Pan przez te wszystkie lata zgrzytów między karierą zawodową a „karierą” męża, ojca?
– Myślę, że najważniejszą sprawą jest tu wypracowanie balansu czasowego. Nie da się być dobrym mężem i ojcem, jeśli zwyczajnie nie ma się czasu dla rodziny. Dlatego od wielu lat mam założony limit czternastu dni wyjazdowych w miesiącu. Pozostały czas jestem w domu i wówczas rano mam czas na pracę własną, a kiedy wszyscy wracają do domu, jestem dla rodziny.
 
Dlaczego wierność jest dla Pana tak ważna?
– Przede wszystkim wspólne przeżywanie życia pozwala doświadczyć dojrzewania miłości. Wspólne poznawanie się, przeżywanie pięknych chwil i pokonywanie przeszkód – to wszystko buduje relację dużo głębszą i powiedziałbym coraz bardziej jednoczącą. Poza tym mam nadzieję, że każdy mężczyzna chce dotrzymać słowa, które dał swojej ukochanej. No i dzieci też chcą mieć normalną rodzinę z mamą i tatą, a fakty są takie, że żadna kobieta nie będzie szczęśliwa, jeśli nie są szczęśliwe jej dzieci. Krótko mówiąc, droga do szczęścia w miłości i w rodzinie wiedzie właśnie przez trwałe małżeństwo.
 
Mimo że z wykształcenia jest Pan teologiem, był okres, że wcale nie traktował Pan chrześcijaństwa, wiary serio. Mało tego, podobno miał Pan też „romans” z buddyzmem…
– Rzeczywiście, w wieku około siedemnastu lat, jak wielu nastolatków, zakwestionowałem moje chrześcijaństwo i zacząłem poszukiwać. Jednak po jakimś czasie fascynacji buddyzmem uczciwie musiałem przyznać, że nie wierzę w reinkarnację. Potem przyszedł czas na spokojne przyjrzenie się chrześcijaństwu ponownie, a w końcu świadomy wybór Jezusa i powrót do Kościoła katolickiego.
 
Myśli Pan, że Bóg śmieje się na pantomimie?
– Pewnie trudno jest Go zaskoczyć puentą, ale myślę, że nie jest ponurakiem. Skoro jesteśmy na Jego podobieństwo, to chyba poczucie humoru u homo sapiens tam ma swoje źródło.
 
 ----

Ireneusz Krosny
Najbardziej znany i utytułowany w Polsce mim, tworzący autorskie, pantomimiczne spektakle komediowe. Od 25 lat działa na scenie pod nazwą „Teatr Jednego Mima”. Laureat czterech nagród Grand Prix na najważniejszych krajowych festiwalach komediowych. Występuje na całym świecie; otrzymał nagrodę „Critic’s Choice” gazety „Chicago Reader” za najlepszy spektakl w Chicago. Z wykształcenia jest teologiem, prywatnie – mąż i ojciec trójki dzieci.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki