Logo Przewdonik Katolicki

Niestosowanie się do własnych zasad

Piotr Zaremba

Premier oznajmiła, że nie ma już czasu na edukacyjne referendum. I literalnie ma sporo racji.

Przecież już od września dzieci po szóstej klasie podstawówki mają nie iść do gimnazjum, a zostać w dawnych szkołach. Samorządy przygotowały nową sieć szkół. Podpisy pod wnioskiem o „ludowe  głosowanie” nad wielką rewolucją zostały zebrane w ostatniej chwili. W czystej teorii i pośpiechu można by w tej ostatniej chwili wszystko wywrócić. Ale wyobraźcie sobie rozdygotanie wszystkich, od dyrektorów po rodziców.
To oświadczenie pani premier to wielka moralna kapitulacja. Bo z problemu „niesłuchania głosu ludu” czyniono w poprzednich kadencjach wielki problem.
Raz dotknięta miała być przez PO „Solidarność” żądająca, by ludzie decydowali w sprawie przechodzenia na emeryturę. Innym znów razem ruch społeczny, jaki wytworzył się przy okazji sporu o to, czy posyłać do szkół wszystkie sześciolatki. Ale tak naprawdę dotknięty miał być suweren, naród. – Jeżeli nie w takich sprawach ma on decydować, to kiedy? – pytali posłowie PiS, wtedy walczący z ław opozycji o to, aby zebrane podpisy nie zostały zlekceważone.
Dziś zebrano je znowu i dawna opozycja oznajmia: „nie ma czasu”. Właściwie powinienem być zadowolony – zawsze byłem sceptyczny wobec tych ludowładczych zapędów. Uważałem  je za utopię, bo czasem partia czy koalicja rządząca musi iść wbrew doraźnym interesom dużych grup społecznych – w imię większego dobra. Teraz dochodzi jeszcze argument praktyczny – a co, jeśli takim glosowaniem nie tylko zablokuje się reformę, ale spowoduje zamęt?
Na dokładkę, ja jestem zwolennikiem tej reformy. Uważam Annę Zalewską za kompetentnego, chcącego dobrze ministra, racje przemawiające za dłuższą edukacją i w podstawówce, i w liceum za poważne, a kampanię „przeciw” za opartą często na przekłamaniach, przesadzie i demagogii.
Powinienem więc cieszyć się podwójnie, bo wypowiedź premier oznacza, że pisowska większość wniosek o referendum odrzuci. A jednak się nie cieszę, bo oto został przekroczony kolejny próg kalizmu. Ci, którzy wczoraj mówili „czarne”, dziś spokojnie oznajmiają „białe”. Możliwe, że niesmak nie byłby tak wielki, gdyby wcześniej PiS tak bardzo nie stawiało tematyki wpływu zwykłych ludzi na państwo na ostrzu noża. Ale stawiało. I co – dziś powie, że to wszystko były tylko żarty? Smutne, bardzo smutne.
Można było próbować inaczej. Właściwie to rząd i PiS powinny przyjść z reformą od razu powiązaną z referendum. Gimnazja były od lat w Polsce niepopularne, jeszcze teraz przegrywają w rozmaitych sondażach. Gdyby to rządzący powiązali rewolucyjną zmianę z odwołaniem się do głosu obywateli, prawie na pewno odnieśliby sukces. Bo to oni panowaliby nad agendą.
Możliwe, że takie powiązanie oznaczałoby konieczność przełożenia reformy w czasie, ale najwyżej o rok. Teraz do wszystkich zarzutów merytorycznych, do strachu nauczycieli przed zwolnieniami, a rodziców przed rzekomym obniżeniem poziomu nauczania (ale i przed kłopotami jak skumulowanie dwóch roczników w liceum), dojdzie przeświadczenie o nieprawomocności zmiany. O tym, że „oszukali”, że nie zastosowali się do własnych zasad. Rozumiem, że polityka nie zawsze jest ładna, ale to jest strzelanie sobie w kolano.
Martwi mnie to jako zwolennika reformy – łatwiej będzie ją za kilka lat próbować wysadzać w powietrze. I martwi mnie to jako człowieka wierzącego przynajmniej od czasu do czasu, że nie można czegoś w polskim życiu publicznym robić według zasad. Wiara, że jednak można, jest niestety coraz słabsza. A niedługo być może nie będzie jej we mnie wcale.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki