Nie zrealizowano go, ale szkoła powstała. Młodych ludzi z tamtej części świata nie można wprowadzać w normalny system szkolny, bo większość z nich, pochodząc z rodzin mieszanych, nie mówi po polsku. Przez pierwsze miesiące uczą się normalnych przedmiotów, ale i języka. Prawie wszyscy zostają po jej ukończeniu w Polsce, a często sprowadzają swoich rodziców czy rodzeństwo. To dlatego do liceum dołączono potem podstawówkę i gimnazjum.
Programu takiego zorganizowanego powrotu można bronić na wielu płaszczyznach. Może najważniejsza jest ta, że większość z tych osób podejmuje decyzję, by zostać Polakami, choć każdy może stać się kimś całkiem innym. A poza wszystkim to pomoc fantastycznym młodym ludziom, pracowitym, niezmanierowanym, którzy dostają życiową szansę. Dla nich Polska jest obiecanym rajem.
Poznałem tę szkołę dzięki jej stronie internetowej. Byłem u nich parę razy. Jest bardzo mądrze prowadzona, uczy nie tylko wiedzy, ale patriotyzmu i poszanowania tradycyjnych wartości, ma świetną kadrę, znakomitą dyrektor Ewę Petrykiewicz. Ale wciąż boryka się z finansowymi trudnościami. Dotacje od MEN i Senatu są zbyt małe, zważywszy na to, że nie można tu ściągać z uczniów normalnego czesnego. To nie jest młodzież bogata. Szkoła nie ma siedziby. Wynajmuje pomieszczenia od prywatnej uczelni. I wciąż walczy o przetrwanie – zbiórkami pieniędzy.
Pomyślałem, że kampania wyborcza to najlepszy czas, żeby przypomnieć politykom o powinnościach wobec takich instytucji. Zorganizowałem list otwarty do premiera i marszałka Senatu, żeby zwiększyli pomoc. Pewien liberalny dziennikarz w ogóle mi nie odpowiedział, choć wcześniej się szkołą interesował. Pewnie, po co podpisywać cokolwiek razem z „prawicowcami”. Ale z kolei naczelny konserwatywnego tygodnika też nie zareagował na prośbę publikacji listu. Może nie chciał widzieć na swoich łamach pewnych nazwisk. A może nie zamierzał kłopotać swojej władzy (czyli PiS) prośbami.
Trzeba przyznać, że politycy zareagowali na list. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski odwiedził szkołę, obiecał pomoc. Rzecz cała dotyczy tak naprawdę niewielkich sum. A ja sobie myślałem: rozdają ludziom miliardy, ale często kosztem takich kruchych spraw, których nie są już w stanie zauważyć. Może jednak zauważą, list podpisało wiele znanych i zacnych postaci.
Zauważyli, ale finału nie byłem w stanie przewidzieć. Dziś w Senacie większość ma kto inny, i trzeba będzie prosić od początku. A to wyższa izba dzieli środki na polonijne cele. Szkoła nie dostawała od prawicy wszystkiego, co potrzeba, choć przez moment uczyła tam języka niemieckiego żona prezydenta Dudy. Ale najmocniej obniżono jej dotację w roku 2010, kiedy jej finansowanie przejęło na chwilę MSZ. I to był MSZ pod kontrolą Platformy Obywatelskiej, ministra Radka Sikorskiego.
Ja będę dalej kołatał – do tych co czują się mocniej zobligowani, i do tych którzy nie mają nawet odruchów. Bo to nasza wspólna sprawa, nawet jeśli w kampanii mało o niej mówiono, bo licytowano się miliardami.