Demonstracje w Libanie przybierają na sile. Ludzie wyszli na ulice tak licznie i ponad podziałami pierwszy raz od „cedrowej rewolucji” w 2005 r., którą wywołało zamordowanie premiera Rafika Haririego. Udało się wtedy zmusić Syrię do wycofania wojsk, które zostały w Libanie po pięcioletniej wojnie zakończonej w 1990 r. Jaki jest dzisiaj powód tak masowych protestów?
– Frustracja. Głównie warunkami życia i polityką. To nie jest typowy kraj arabski: Libańczycy uważają się za liderów, lepszy „sort” Bliskiego Wschodu. Są dobrze wykształceni, nowocześni, bardziej „zachodni”… Niezależnie od religii! Maronici, libańscy katolicy [Kościół maronicki należy do katolickich Kościołów wschodnich – MB], próbują wywodzić swoje korzenie od Fenicjan, a nazywanie ich Arabami uważają za obraźliwe. Liban wyróżnia się choćby wysokim poziomem edukacji. Najlepsze i najstarsze uniwersytety na Bliskim Wschodzie są właśnie w Bejrucie: Uniwersytet Amerykański czy Uniwersytet św. Józefa (którego podwaliny stworzył polski jezuita ojciec Ryłło). Mają one swoją tradycję i opierają się na rzetelnej wiedzy, dobrej kadrze, a nie tylko na pieniądzach, jak na przykład uczelnie w Emiratach Arabskich. Łatwo ściągnąć dobrych naukowców, jeśli im się zapłaci... Liban jest też krajem demokratycznym, nie ma tu ograniczenia dostępu do informacji. No i Libańczycy mają wpływową i zamożną diasporę – kilka milionów tylko w samej Brazylii, a także w USA, Kanadzie, Afryce, Australii, Europie, nie mówiąc o Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie stanowią wyższą kadrę kierowniczą. Jeden z najbogatszych ludzi na świecie, Carlos Slim Helú, jest z pochodzenia Libańczykiem. Mając kontakty i wiedzę, mieszkańcy zdają sobie sprawę z tego, że ich życie jest dalekie od takiego, jakiego należy się spodziewać w cywilizowanym świecie.
Mieszkałaś w Libanie, masz tam rodzinę i znajomych. Jak oni to przeżywają?
– Przez cały okres mojego pobytu w Libanie, czyli ponad dziesięć lat, największą zmorą były ciągłe przerwy w dostawach prądu. Wtedy tłumaczono, że są to pozostałości wojny z lat 70. i 80., nie odbudowano jeszcze infrastruktury itd. W okresie rządów Rafika Haririego sytuacja trochę się poprawiła, ale potem było tylko gorzej. Wbrew pozorom to nie jest błahy problem. W pewnych godzinach wyłączona jest lodówka, nie możesz zrobić prania, wysuszyć włosów. To bardzo utrudnia życie, a urządzeń na prąd jest coraz więcej. Problem rozwiązał się w stylu libańskim, czyli dzięki prywatnej inicjatywie. Prywatni dostawcy zaczęli udostępniać generatory, tylko trzeba im za to słono zapłacić. Cena zależy od liczby amperów, od mocy. Tańsza taryfa pozwalała włączyć pralkę, ale w tym samym czasie nie można korzystać z mikrofalówki… Pełna opłata była bardzo wysoka. Prąd jest o wiele droższy niż w Polsce, bo płaci się państwu i prywatnym dostawcom. Wszyscy czekali na zmiany, tymczasem wybuchła wojna w sąsiedniej Syrii i stało się odwrotnie. Napłynęły stamtąd rzesze uchodźców, a przecież w Libanie mieszka już trzecie czy czwarte pokolenie Palestyńczyków (około pół miliona), którzy uciekli przed wojną z Izraelem. Teraz doszło prawie 1,5 miliona Syryjczyków.
Libańczyków jest cztery miliony. Dlaczego przyjęli tak dużo uchodźców?
– Nikt ich nie przyjmował, sami się przyjęli. Wojna Palestyńczyków z Izraelem toczyła się na terenie Libanu, oni tu zostali. Libanowi zarzuca się niepodpisanie międzynarodowych umów dotyczących uchodźców i brak zinstytucjonalizowanej pomocy. Wyobraź sobie jednak sytuację, w której to w Polsce uchodźcy z krajów ościennych stanowiliby połowę populacji...
Protesty dotyczą też tego, że nikt nie wywozi śmieci.
– Tu dochodzi kwestia korupcji. Na śmieciach można świetnie zarobić, więc były spory, firma którego polityka będzie takim naszym MPO. Politycy się kłócili, kto powinien przejąć biznes, a śmieci sobie leżały. Poza tym żadna gmina nie chce się zgodzić na utworzenie spalarni.
Nie interweniuje libański „sanepid”?
– Jeśli państwo nie funkcjonuje prawidłowo, nie ma instytucji, która mogłaby skutecznie działać. Nie ma kto wywieźć śmieci, więc leżą. To jest państwo jakby feudalne. Istnieje mechanizm klientelizmu. Każdy należy do jakiejś grupy wyznaniowej, rodowej itd.
Feudalne? A może wschodnia oligarchia?
– Nazywam system feudalnym, bo każdy ma swojego wasala. Nie dostaniesz pracy, jeżeli ktoś ze „swoich” cię nie poprze. Liczy się to, do jakiej rodziny i grupy się należy, kto jest twoim znajomym itd. Jest zjawisko kupowania głosów w wyborach. Proponowano mi raz zapłacenie za przelot samolotem z Polski i z powrotem, żebym tylko oddała głos na pewną osobę.
Na kogo…?
– To nie jest istotne. Mam obywatelstwo, więc mogę głosować. Z obywatelstwem wiąże się jednak pewien absurd. Matka Libanka nie może przekazać obywatelstwa swojemu dziecku. Nawet jeśli całe życie spędzi w Libanie, nie dostanie obywatelstwa, jeżeli ojciec nie jest Libańczykiem. Powód? Troska o równowagę wyznaniową…
…na której opiera się demokracja konfesyjna.
– Dodam, że klientelizm jest normą. Każdy jednak w jakiś sposób odnalazł się w tym układzie. To się zaczęło zmieniać wraz z wojną w Syrii i napływem ogromnej liczby uchodźców.
Dlaczego pomysł opodatkowania WhatsAppa stał się iskrą zapalną? Bo uruchomił młodzież?
– Młodzi ludzie nie mają tam żadnej wizji przyszłości. Pokończyli studia, za które rodzice płacili niesamowite pieniądze, a teraz się okazuje, że nie mają gdzie pracować. Mogą być nauczycielami, lekarzami… Szczytem marzeń jest praca w banku lub w międzynarodowej organizacji pomocowej, bo tam dobrze płacą.
Bezrobocie wśród osób przed 35 rokiem życia wynosi 37 procent. Zadłużenie kraju – ponad 150 proc. PKB, 86 mld dolarów.
– Ludzie boją się tego, co dalej. Kiedyś płaciło się tam zarówno libańskimi lirami, jak i dolarami. Teraz nie można z banków wybrać dolarów. Waluta libańska się dewaluuje. Może się za jakiś czas okazać, że liry nie będą miały żadnej wartości poza Libanem. Ale nawet w kraju, jeśli chcesz zapłacić za szkołę, za studia czy nawet za lekarza, musisz mieć dolary, bo nikt nie przyjmie lirów. Urzędy i instytucje państwowe też nie działają jak należy, edukacja, służba zdrowia są oparte na prywatnych funduszach. Opieka zdrowotna jest znakomita, ale trzeba mieć prywatne ubezpieczenie. Jak go nie masz, zostają ci politycy i ich organizacje charytatywne lub instytucje religijne. Żeby dobrze żyć, trzeba mieć pieniądze. Te pochodzą w większości od libańskiej diaspory, która pomaga rodzinom w kraju.
To nie jest więc „rewolucja” ubogich?
– Biedni są głównie Syryjczycy i osoby mające kłopot z obywatelstwem. Na wsiach, na południu czy północy, są rodziny żyjące z ziemi, ale w Libanie nawet niezbyt bogaci ludzie mają służące z Filipin i Sri Lanki. Czymś normalnym jest to, że ludzie wyjeżdżają do pracy za granicą okresowo, na przykład do Dubaju, na Wybrzeże Kości Słoniowej. Niektórzy dorobili się w Kuwejcie. Z tego żyją, na tym opiera się ten „system”. Są też Libańczycy, którzy pracują dla rządu. Zdarzają się jednak takie sytuacje, że pracownicy pojawiają się tylko po odbiór pensji, podobnie jak niektórzy politycy. Jak żyć, widząc wszechogarniającą korupcję i bezczelność polityków?
Tyle lat ludzie to tolerowali, a rozzłościł ich drobny podatek?
– Rząd postanowił opodatkować WhatsAppa, bo prawie wszyscy z niego korzystają. Połączenia telefoniczne są bardzo drogie. Większość Libańczyków ma rodzinę za granicą, więc korzystają z komunikatora i podatek miał przynieść duże dochody. No i ludzie się zbuntowali. Tu jest inny system podatkowy niż u nas. Niewiele osób płaci podatek od dochodu, zresztą nie ma odpowiedniej administracji. Płaci się ogromne – od spadków. Wielu Libańczyków utrzymuje się z tego, co przysyła im rodzina z zagranicy, czasem korzystają z posiadanych zasobów. Dobrym biznesem są wspomniane generatory prądu. Drugim czynnikiem nasilenia frustracji były pożary lasów. Nie wiadomo, czy ktoś celowo je podpalił, czy wpływ mogły mieć też wysokie temperatury i zalegające śmieci. Pożar powinny gasić specjalne samoloty. Podobno firma, która miała zreperować zepsute maszyny, za co wzięła ogromne pieniądze, tego nie zrobiła. Gdyby nie pomoc Cypru i Jordanii, lasy by płonęły, a z nimi może ludzie. Ktoś to zaniedbał.
Trudno zrozumieć, że ktoś w takim stopniu myśli tylko o własnym interesie.
– Wszystkie inne kraje Bliskiego Wschodu, czyli Arabia Saudyjska, Iran, Syria, Izrael, traktowały Liban przez lata jak prywatny folwark, załatwiając tu swoje interesy.
Wybory były w maju 2018 r., rząd udało się sformować w lutym 2019. Wcześniej, przez 2,5 roku, nie udawało się wybrać prezydenta. Czemu trwa to tak długo?
– Zgodnie z konstytucją premierem musi być sunnita, szyici mają zagwarantowane stanowisko przewodniczącego parlamentu, a chrześcijanie – prezydenta (musi być maronitą). W parlamencie o nazwie Zgromadzenie Narodowe od dekad zasiadają te same osoby albo ich krewni: bracia, siostry, dzieci itd. Obecny premier Saad Hariri to syn zamordowanego w zamachu 14 lat temu premiera Rafika Haririego. Wydawało się, że może coś zmienić, ale zderzył się z trudnymi realiami. Musiał się też liczyć z różnymi watażkami wojennymi i opinią Arabii Saudyjskiej.
„Tygodnik Powszechny” protesty wpisał w… Arabską Wiosnę, co pokazuje, jak łatwo można się pomylić.
– Niestety, w Polsce nie ma dziennikarzy, którzy rozumieją Liban, jak na przykład Robert Fisk, którego książki o Bliskim Wschodzie i artykuły polecam. W Polsce w ogóle o Libanie się nie mówi. Zobacz, jak bardzo różnią się te manifestacje od tego, co działo się w Egipcie czy w Tunezji. Zobacz, jak ci ludzie wyglądają, jak są ubrani, co mówią, w jaki sposób przekazują swoje żądania.
Ogromne wpływy ma tu Hezbollah, organizacja szyicka uznawana na świecie za terrorystyczną. W Libanie jest legalną partią i odniosła sukces w ostatnich wyborach.
– Hezbollah stracił teraz wpływy i nawet oni nie mają już takiego poparcia jak kiedyś. Ich osłabienie jest bardzo korzystne dla Izraela. Coraz bardziej otwarcie włączali się w wojnę w Syrii, drażnią cały czas Izrael. A teraz ludzie się dowiadują, że ci, którzy mieli ich bronić przed zagrożeniami (tak jest Hezbollah postrzegany), nabili sobie kabzę i zachowują się niewiele lepiej niż cała reszta. Bo nadal nie mają prądu, za wszystko trzeba płacić, a pieniędzy nikt im nie daje za darmo. Jak to się mówi po francusku, en avoir ras – le – bol... Ludzie po prostu mają tego dosyć.