Na moment zamykam oczy i przywołuję w pamięci obrazy z Bejrutu, które zapamiętałam sprzed kilku lat. Liban, niegdyś nazywany perłą i Szwajcarią Bliskiego Wschodu, położony nad Morzem Śródziemnym. W malowniczych pasmach gór położone są rezerwaty cedrów, majestatycznych drzew liczących kilka tysięcy lat. Tu znajduje się monastyr mnicha Szarbela, tak ukochanego w Polsce świętego. Ale pamiętam też Liban pokryty bliznami po poprzednich wojnach. Mówiły o nich budynki ze śladami po kulach i odłamkach bomb. Mówili o nich ludzie, w których te krwawe wspomnienia z upływem czasu się zabliźniły.
Czułam, że stracę wszystko
Przywołuję w pamięci ludzi, których wtedy poznałam. Libańczycy, pełni radości i życia, o bezgranicznej gościnności, która po tylu latach wciąż mnie zdumiewa. Jednym z gospodarzy w czasie mojej podróży był George. Dziś rozmawiamy przez telefon. Jest z nami również jego siostra, Cosette. W trakcie wybuchu była w Bejrucie, tak zapamiętała ten straszny moment: – Jesteśmy wciąż w szoku. W każdym rejonie, daleko od Bejrutu, nawet w górach, ludzie odczuli tę eksplozję, jakby wydarzyła się niedaleko od ich domu. Ziemia się trzęsła. Był to bardzo mocny wybuch. Gdy to się stało, byłam na piętrze w domu. Złapałam swoje dzieci za ręce i zaczęliśmy zbiegać ze schodów na dół, krzyczałam, żeby szły razem ze mną. Myślałam, że będą nas jeszcze bombardować. Podczas wojny z Izraelem mieliśmy wybuchy w Bejrucie. Myślałam, że to coś podobnego, tylko dużo mocniejsze. Dzieci płakały. To było kilka sekund, kiedy czułam, że stracę wszystko. To był tak mocny hałas i wstrząsy, nie wiedzieliśmy, co się dzieje i jak długo to potrwa. Teraz, kiedy słyszymy jakieś dziwne dźwięki, boimy się. Śpimy niespokojnie, dzieci budzą się w nocy. Wiem, że inni ludzie też mają problem z bezsennością. Wybuch spowodował nie tylko szkody materialne, ale też psychiczne. Jesteśmy wstrząśnięci, jesteśmy w szoku.
Cosette dzieli się tymi przeżyciami drżącym głosem. Jest mamą czwórki dzieci. Razem z mężem trzy lata żyli na emigracji, w tym roku mija 12 lat od powrotu do ojczyzny. Dom Cosette nie został zniszczony, nikt z jej rodziny nie ucierpiał fizycznie.
Dziękują Bogu, że żyją
W wyniku wybuchu zginęło co najmniej 150 osób, a ponad 5 tys. zostało rannych, kilkaset wciąż pozostaje zaginionych. Eksplozja zniszczyła domy, zakłady pracy, szpitale. Fala uderzeniowa przeszła od portu do gęsto zaludnionych dzielnic mieszkalnych i handlowych w centrum miasta. Port w Bejrucie to miejsce strategiczne. To tutaj odbywał się import około 90 proc. żywności dla Libanu. W wybuchu zostały zniszczone silosy, w których przechowywano blisko 85 proc. zapasów zboża oraz magazyny z lekami.
Cosette opowiada, jak wyglądał Bejrut dzień po wybuchu: – Ludzie sprzątają gruz, szkło, zniszczone meble. Chcą odbudować swoje domy, żeby móc jak najszybciej w nich ponownie zamieszkać. Walczą, nie poddali się. Ci ludzie się uśmiechają, dziękują Bogu, że żyją, że nie stracili nikogo ze swoich bliskich. Starają się myśleć pozytywnie. Ludzie w Libanie przeszli przez wiele trudnych chwil i wojen, mamy wolę odbudowy miasta i Bóg jest z nami.
Zniszczenia są ogromne. 300 tysięcy osób zostało bez dachu nad głową. Jako tymczasowe schronienia otwarte zostały dla nich szkoły, kościoły i domy innych ludzi. Na ulicach działa wiele organizacji humanitarnych niosących pomoc doraźną, dystrybuując jedzenie i wodę. Budują również szpitale polowe. Do wielu budynków zamiast nowych okien i drzwi, mocowana jest plastikowa folia. Brakuje szkła i pieniędzy.
Niech inni wreszcie spojrzą na nas
– Zajęło mi chwilę, zanim uświadomiłem sobie, co się stało. Wyglądało to tak, jakby bomba atomowa uderzyła w Liban. Oczywiście w pierwszym odruchu zadzwoniłem do mojej rodziny i przyjaciół, żeby dowiedzieć się, czy nic im się nie stało – mówi George, brat Cosette, który od 10 lat żyje w Londynie. – Na początku myślałem, że to atak terrorystyczny i czułem się zdruzgotany tą myślą. W Libanie, nawet po 17 latach wojny, która pozostawiła blizny na sercach Libańczyków, byliśmy pod opresją ekonomiczną i polityczną. Pamiętam terror wojny, gdy miałem 13 lat, miało to duży wpływ na mnie, jako dziecko. Ten wybuch był dla mnie jakby manifestacją zła, które jest na Bliskim Wschodzie i wokół naszego narodu. Manifestacją ucisku, który nas dotyka. Ale w głębi serca wiedziałem, że jest tam też nadzieja, że przez ten wybuch, i o to się modlę, inne narody zwrócą na nas uwagę, że oczy Libańczyków się otworzą. Jestem pełen nadziei, że odbudujemy na nowo Liban. Możesz zobaczyć wielu młodych ludzi, którzy mówią „enough is enough”, tzn. „dość tego”! Nie godzimy się dłużej na korupcję. Wielu ludzi zwraca się teraz do Boga, wiele osób woła do Niego o ratunek.
Liban znajduje się na skraju bankructwa. Ogromna inflacja, która sięga już prawie 500 proc., oraz ceny żywności, które jeszcze przed wybuchem wzrosły dwukrotnie, powodują szybko wzrastającą biedę w kraju. – Wiele osób nie ma co jeść, a teraz po eksplozji głód będzie jeszcze większy – mówi George. – Klasa średnia i biedni cierpią najbardziej, bo nawet jeśli ciężko pracowali i oszczędzali, teraz nie mają dostępu do swoich pieniędzy w bankach, i te pieniądze straciły też drastycznie na wartości w ciągu kilku ostatnich miesięcy – dodaje. Bezrobocie w kraju sięgnęło już 30 proc. Do tak dużego wzrostu przyczyniła się również pandemia koronawirusa. George relacjonuje, że w Bejrucie szpitale, które zostały zniszczone w wyniku eksplozji, przeznaczone były właśnie do leczenia chorych na COVID-19.
Rozgoryczenie i wola życia
Rozmawiamy o zawiłej i bolesnej historii Libanu. – Niektórzy ludzie w rządzie pozostają w nim od czasów wojny. Ludzie, którzy walczyli przeciw sobie, wciąż rządzą naszym krajem. Liban był rządzony przez niekompetentnych ludzi przez dziesiątki lat, na czym ucierpiał ekonomicznie. Nastał czas recesji, biedy, bezrobocia. Młoda generacja chce wyjechać za granicę – mówi ze smutkiem George. Więcej Libańczyków mieszka poza Libanem (od 4 do 8 mln) niż w kraju. Największa diaspora znajduje się w Brazylii.
Na ulicach Bejrutu w protestach antyrządowych gromadzą się ludzie, pełni frustracji i złości za zaniedbania, które doprowadziły do takiego stanu. – Sytuacja po wybuchu jest bardzo zła. Są zamieszki, w mieście zaczyna panować chaos. Po wybuchu ludzie byli zmieszani tym, co się stało, bali się. A teraz otrząsają się z tego szoku i towarzyszą im różne skrajne emocje, a niektóre to mocna złość przeradzająca się w przemoc. Ludzie zaczynają podpalać różne miejsca w Bejrucie, rzucać kamieniami w budynki rządowe. Patrzymy ze strachem na te zamieszki – dodaje George. Zamieszki antyrządowe w Bejrucie w odpowiedzi na dramatyczną sytuację ekonomiczną w kraju miały miejsce już jesienią 2019 r. Wiele osób za jedną z przyczyn kryzysu ekonomicznego i politycznego w kraju obwinia korupcję. – Mamy na to specjalne słowo z francuskiego – mówi George – które oznacza, że daję łapówkę nie osobie, która ma coś dla mnie zrobić, ale jej rodzinie, na korzyść jej dzieci i bliskich. W wielu urzędach nie możesz zrobić nic bez przekupienia urzędnika. To jest obecne wszędzie. To jest obecne w naszym rządzie.
Ludzie są rozgoryczeni. – Dostawy prądu trwają tylko od 2 do 5 godzin dziennie. Już od 30 lat rząd obiecuje, że zbudują potrzebną infrastrukturę – żali się Cosette. Przykłady mnożą się jeden za drugim, obrazując, jak trudna jest codzienność Libańczyków. Problemy z wypłatą pieniędzy z banków, ogromna inflacja, brak pracy, brak publicznej opieki zdrowotnej, nawet w ostatnim czasie jest problem z wywozem śmieci.
Kryzys w kraju dotyka również uchodźców z Syrii. Zarejestrowanych przez ONZ zostało 2 mln osób, a wielu uchodźców nie odbyło takiej procedury, nie są ujęci w statystykach. Otrzymują pomoc humanitarną, ale też są nałożone na ich różne restrykcje, takie jak zakaz legalnej pracy.
– Modlimy się za Syrię, o pokój, żeby mogli wrócić do siebie – mówi George. Jego postawa budzi w we mnie dużą nadzieję. Czasami słyszę, że ludzie na Bliskim Wschodzie mają wojnę we krwi. A moje doświadczenie jest zupełnie inne. Oni mają wolę życia pulsującą w ich żyłach. George razem ze swoją żoną, Justyną, śledzą od lat, co dzieje się w Libanie. – Mamy takie poczucie, że ci ludzie zostali okradzeni, że zostali zniszczeni. Dlatego chcemy odpowiedzieć na ich potrzeby, jest to głęboko w naszych sercach – mówi. George od dziesięciu lat pracuje z młodzieżą w Londynie, organizuje też wyjazdy misyjne ze swoją żoną, również do Libanu. – Mobilizujemy ludzi do służby, miłości i szerzenia Ewangelii – dodaje.
POMOC na ulicACH BEJRUTU
– Kiedy mój brat George poprosił mnie o przekazanie pieniędzy od osób mieszkających w Europie dla osób, które ucierpiały w wybuchu, poczułam, że muszę wyjść na ulicę. Nie chciałam przekazać pieniędzy przypadkowym ludziom, w kraju jest duża korupcja. Chciałam sama znaleźć potrzebujących i mieć pewność, że cała kwota trafi do odpowiednich ludzi – mówi Cosette.
Szukała ofiar wybuchu w biednej dzielnicy Karantina, znajdującej się naprzeciwko portu w Bejrucie. Opowiada nam o swoim spotkaniach z ludźmi: – Oni potrzebują, żeby zapytać ich, jak przeżyli ten wybuch, czego teraz doświadczają. Na początku się uśmiechają, ale kiedy z nimi rozmawiam, pojawiają się łzy. I wtedy ja też zaczynam płakać. Odczuwam ich ból i smutek.
Przekazała wybranym rodzinom, które ze względu na zniszczenia nie mogły zostać w swoich domach, małe kwoty pieniędzy na opłacenie wynajmu nowego mieszkania. – Zrozumiałam, że jeśli straciłeś wszystko i musisz wynająć nowy dom czy samochód, potrzebujesz na to pieniędzy. Jedzenie czy materace mogą zdobyć od innej organizacji. Kiedy zaoferowałam im małą kwotę, nie dowierzali, bo nikt, nawet rząd, nie oferuje im wsparcia w gotówce – relacjonuje Cosette.
Pomogła tym rodzinom w znalezieniu nowego mieszkania i pozostaje z nimi w ciągłym kontakcie. Wsparcie trafiło do sześciu rodzin, ale są już kolejne, do których Cosette chce pójść z pomocą. – To jest to, czego teraz ci ludzie potrzebują, żeby pójść do nich, nie prosić: przyjedźcie do nas, zadzwońcie, a my wam pomożemy. Trzeba wyjść do nich, zapytać, czego potrzebują, być z nimi. Są bardzo wdzięczni młodym ludziom za to, że sprzątają ich dzielnice. Ci ludzie nie proszą o duże rzeczy. Za to chcą być wysłuchani, chcą poczuć nasze wsparcie, a często po prostu potrzebują, żeby ich przytulić.
Cosette znalazła potrzebujące rodziny za pośrednictwem księdza, który mieszka w tej biednej dzielnicy. Jeszcze przed eksplozją przekazywałam mu pieniądze na zakup jedzenia dla najbiedniejszych. Rodziny, którym George i Cosette pomagają, są w dramatycznej sytuacji życiowej i finansowej. Jedna z rodzin nie miała co jeść. „Jedzą tylko cukierki, nie mają nic innego”, opowiadają. Jeśli mówimy o rannych, to są to ludzie, którzy stracili oko, rękę czy nogi. – Niektórzy nie będą już w stanie wrócić do normalnej pracy, przez co stracą często jedyne źródło dochodu – dodaje George.
To nie jest bohaterstwo
Cosette nie czuje się bohaterką. Jest skromna w opowiadaniu o pomocy, którą niesie. Wzruszenie powoduje, że opowiada to drżącym głosem. Nie czuje się wyjątkowo, uważa, że tylko dzieli się informacją o potrzebach „swoich ludzi”, a pomoc znajduje się sama. – Przyjaciel mojego męża zaoferował pomoc w znalezieniu domu dla dziesięciu rodzin. Po tym, jak zamieściłam filmik na moim Facebooku z wizyty w zniszczonej dzielnicy, dwie moje znajome wyraziły chęć pomocy. Jedna ma aptekę i chce podarować leki, druga chce podzielić się jedzeniem – mówi z uśmiechem.
Na pytanie o potrzebną pomoc odpowiada: – Prosimy o modlitwę i jeśli możecie wsparcie finansowe. Ale też bardzo potrzebujemy presji innych krajów do zmiany obecnego rządu.
Po wybuchu w Bejrucie George Farhat razem z żoną Justyną zorganizowali zbiórkę na portalu Zrzutka.pl pod tytułem „Dla potrzebujących w Libanie” (https://zrzutka.pl/x88mkd). Wsparcie zostanie przekazane poszkodowanym i biednym rodzinom.