Logo Przewdonik Katolicki

Nowa era w Libanie

Jacek Borkowicz
FOT. MARWAN TAHTAH/AFP PHOTO/ERAST NEWS

Największym wygranym libańskich wyborów jest Hezbollah – partia, której bojówki znajdują się na liście organizacji terrorystycznych. Zwycięstwo szyitów może oznaczać koniec dotychczasowego porządku w kraju, który przypomina beczkę prochu.

W poniedziałek 7 maja, w dzień po wyborczym zwycięstwie Hezbollahu, tysiące motocykli i skuterów wyległo na ulicę Hamra, wizytówkę Bejrutu. To tutaj skupia się większość banków, siedzib wielkich przedsiębiorstw oraz najbogatsze galerie handlowe stolicy. Prawie wszystkie należą do sunnitów. Teraz władzę nad ulicą przejęli przybysze z południowych, najuboższych dzielnic miasta. Motocykliści – młodzi szyici – krzycząc i trąbiąc, w triumfalnym pochodzie obwieszczali burżujom z Hamry nadejście nowej ery. Wieczorem pojawiły się tu czołgi i nastał spokój. Ale biegu wydarzeń nie da się już zawrócić. Od teraz już kto inny będzie rządzić Hamrą, Bejrutem i całym Libanem.

Węzeł gordyjski
Hezbollah nie pierwszy już raz panuje nad Hamrą. Dziesięć lat temu jego bojówki zawładnęły ulicą, siejąc popłoch wśród bankierów i nobliwych kupców. Jednak teraz Partia Boga, bo tak brzmi po polsku nazwa tego ugrupowania, może już rządzić w majestacie prawa, jako legalnie sprawująca władzę partia. A to zasadnicza różnica. Liban to mały kraj, ale żyje w nim 18 uznanych przez państwo wyznań: chrześcijanie wszelkich odmian, takoż muzułmanie, a do tego kilka zbliżonych do sekt grup religijnego pogranicza, do których nie przyznają się ani wyznawcy Chrystusa, ani uczniowie Mahometa. Jakby tego było mało, mieszka tutaj 1,5 mln uchodźców z Syrii i 300 tys. uchodźców z Palestyny, co jest światowym rekordem, zważywszy, że rodowitych Libańczyków jest niewiele ponad 4 mln. W sumie istna beczka prochu.
Żeby zapanować nad tym kalejdoskopem, w 1943 r. umówiono się co do podziału władzy pomiędzy poszczególne grupy wyznaniowe. I tak prezydent Libanu zawsze jest maronitą, premier sunnitą, przewodniczący parlamentu szyitą, wicepremier to prawosławny i tak dalej. Również okręgom wyborczym przydzielone są wyznaniowe mandaty. System ten, choć ostatnio trzeszczy w szwach, trwa do dziś. Dlaczego trzeszczy? Bo preferuje maronitów i sunnitów. Te dwie grupy wyznaniowe – chrześcijańska i muzułmańska – od wieków rządziły Libanem. To spośród nich wywodzili się lokalni arystokraci, bogaci kupcy oraz najbardziej wpływowi duchowni. Maronici do spółki z sunnitami trzymali w ryzach ową libańską różnorodność. Byli też gwarantem utrzymania tożsamości narodu, który bez nich byłby tylko bezładnym, wielowyznaniowym zbiorowiskiem ludzi mówiących po arabsku.
System przyjęty w 1943 r. odzwierciedlał, przynajmniej po części, proporcje demograficzne: maronici stanowili wówczas większość Libańczyków. Dziś sytuacja się zmieniła. Na skutek długotrwałej wojny domowej oraz kumulujących się różnic w przyroście naturalnym odsetek maronitów spadł do 40 proc. Za to szyici, którzy 75 lat temu stanowili zaledwie 20 proc. mieszkańców Libanu, podwoili swoją populację i są tu dzisiaj najliczniejszą grupą wyznaniową.

Cedr zamiast kałasza
Wraz z ilością zmieniała się też jakość. Dawniej szyici byli ubogimi chłopami, pokornymi poddanymi maronickich i sunnickich panów. Ale pokora ma swoje granice. To właśnie wśród szyitów narodziła się libańska rewolucja. W 1982 r., w samym środku wojny domowej, powstała partia Hezbollah. Jej hasłem był powrót do modelu społecznej sprawiedliwości rodem z kart Koranu. Wrogami ogłoszono „kapitalistyczne” wartości Zachodu, do którego szyiccy rewolucjoniści w zielonych turbanach zaliczyli też Izrael oraz libańską klasę panującą. Jak już wiemy – składającą się z maronitów i sunnitów.
Walczyli nie tylko słowem, ale także karabinem. Podczas wojny domowej bojówki Hezbollahu wyrosły na poważną siłę, zdolną nawet paraliżować akcje regularnej armii libańskiej. Nie stronili też od zamachów bombowych. Z tego powodu Amerykanie wpisali Hezbollah na listę organizacji terrorystycznych. Nie to jednak zadecydowało o rosnącej popularności Hezbollahu. W rozdartym wojną Libanie partia ta stała się największym zakładem pomocy socjalnej, w dodatku działającym ze sprawnością, której pozazdrościć by mu mogły służby państwowe. Z Allahem na ustach buduje więc Hezbollah przychodnie, szpitale, domy opieki i szkoły, wypłaca zasiłek chorym, starym i ubogim. Skąd ma na to pieniądze? To już zmartwienie Iranu, który hojnie wspomaga braci w szyickiej wierze.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że Hezbollah z czasem utracił swój rewolucyjny radykalizm. Partyjny sztandar, przedstawiający kałasznikowa na tle wersetu z Koranu, coraz częściej zastępowany jest wizerunkiem cedru, symbolem libańskiego państwa. Bo libańscy szyici, w miarę jak znaczą w państwie coraz więcej, są coraz bardziej propaństwowi.
Wybory w Libanie odbyły się po raz pierwszy od 9 lat, w dodatku według nowej ordynacji, zmieniającej system większościowy na proporcjonalny. To pozwoliło szyitom, nadal krępowanym wyznaniową strukturą parlamentu (mają tylko 27 miejsc na 128 foteli), na nawiązanie koalicji, która, jako większościowa, będzie rządzić Libanem.

Brat Wielki i Większy
Partnerem zwycięskiej koalicji jest maronicka partia prezydenta Michela Aouna. To człowiek z bogatą przeszłością, zwany libańskim de Gaulle’em. W czasie wojny domowej, która toczyła się pod hasłem wyzwolenia kraju spod dominacji Syrii (Damaszek jeszcze do niedawna uznawał Liban za część swojego terytorium), generał, potem zaś przez dwa lata generał-prezydent Aoun był liderem niepodległościowego, antysyryjskiego stronnictwa. Jako zadeklarowany prawicowiec był też wrogiem Hezbollahu. W 1990 r. przegrał wojnę i wyjechał do Francji, a w Libanie zaczęły rządzić ugrupowania prosyryjskie. Gdy w 2005  r., na skutek „cedrowej rewolucji”, z kraju wycofały się wojska Syrii, Aoun wrócił z emigracji jako symbol starego porządku. Niebawem jednak zaskoczył swoich zwolenników, ogłaszając porozumienie z Hezbollahem.
Aoun zdawał sobie sprawę, że wrócił do innego kraju niż ten, z którego wyjeżdżał. Zwrot w kierunku niedawnego wroga zaowocował rozbiciem obozu maronitów, ostatecznie w 2016 r. zapewnił jednak Aounowi fotel prezydenta. Popsucie relacji z tracącymi wpływy sunnitami też okazało się stratą do przełknięcia.
Konsekwencją sojuszu Aouna z Hezbollahem jest także zdecydowane usadowienie Libanu w bloku państw sprzyjających szyickiemu Iranowi, wrogich zaś walczącej z nim sunnickiej Arabii Saudyjskiej. A co za tym idzie – wrogich Izraelowi. USA, największy protektor Izraela na Bliskim Wschodzie, także ochłodzą z Libanem stosunki. Już teraz rakiety Donalda Trumpa bombardują syryjskie obiekty wojskowe na Wzgórzach Golan. A wśród nich rakietowe wyrzutnie Hezbollahu.
Zwycięstwo koalicji szyicko-maronickiej to także punkt dla syryjskiego prezydenta Baszszara al-Asada. Jednak wbrew pozorom Syria ma dziś w Libanie mniej do powiedzenia niż jeszcze 10 lat temu. Bardziej niż z Wielkim Bratem w Damaszku Hezbollah liczy się z Większym Bratem w Teheranie. Ten bowiem Hezbollahowi pomaga, nie wymagając za to podległości, jak czyni to sąsiednia Syria. Zresztą Damaszek jest dzisiaj wasalem Teheranu i wszyscy w Libanie to widzą.
Jaka przyszłość czeka Liban pod rządami Hezbollahu? Z pewnością dni systemu konfesyjnego, krępującego władzę szyitów, są policzone. Prawdziwym jednak wyzwaniem będzie rozprawienie się z niepisanym systemem feudalizmu i politycznego klientelizmu. Wszak codziennym życiem Libanu, pod takimi czy innymi sztandarami, nadal faktycznie rządzą stare klany maronitów i sunnitów. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki