Wiele już bowiem pisano na temat możliwych konsekwencji decyzji Donalda Trumpa o wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii. Zwracano uwagę, że sytuacji powinny się szczególnie przyglądać dwa państwa, które liczą na amerykański parasol ochronny w swym położeniu – Izrael i Polska. Sytuacja obu tych państw jest różna – Izrael jest wysepką Zachodu na Bliskim Wschodzie, w ciągu 70 lat, które upłynęły od jego powstania, prowadził wojny ze wszystkimi swoimi sąsiadami. Wielu islamskich Arabów chciałoby, żeby to państwo zniknęło z powierzchni ziemi. Dlatego Izrael ma potężną, jak na swoje warunki, armię, własny system obrony przeciwrakietowej, który strąca pociski wystrzeliwane non stop na terytorium tego kraju przez zbrojne grupy z Gazy, Syrii czy Libanu. Ale bez protekcji amerykańskiej Izraelczycy byliby na przegranej pozycji. Polska z kolei jest w znacznie bardziej sprzyjającym położeniu geograficznym, choć wciąż nie jesteśmy w stanie określić na pewno, jak bardzo niebezpieczny jest dla nas wschodni kolos – Rosja. Militarnie jesteśmy znacznie słabsi od Izraela, ale podobnie jak i oni, lewarujemy własną sytuację bezpieczeństwa przyjaźnią z USA, a także wzrastającą na naszym terytorium obecnością wojsk amerykańskich. Kłopot w tym, że Kurdowie, których dziś atakuje armia turecka, też byli sojusznikiem USA.
Ale wycofanie się Amerykanów z Syrii nie tylko dramatycznie pogorszyło sytuację Kurdów. Wprowadziło zupełnie nową dynamikę w tamtejszych wydarzeniach. A przede wszystkim pozwoliło rozwinąć skrzydła prezydentowi Rosji Władmirowi Putinowi, który spotkał się z prezydentem Turcji Recepem Erdoğanem i zaoferował nowe warunki pokoju w tym regionie. I nie tyle istotne są ich konkretne propozycje nowego ładu przedstawione przez Putina, ile fakt, że wycofanie się Amerykanów w Syrii sprawiło, że to Rosja może występować w tym regionie w roli imperium, czyli siły, która nie tylko zajmuje się sprawami w swoim kraju, ale broni swoich stref wpływów również w oddalonych miejscach świata. Prezydent Erdoğan również stara się odbudować imperialną Turcję, która jeszcze przed I wojną światową władała wielkimi połaciami tego regionu. Z podręczników historii znamy konflikty rosyjsko-tureckie, które były przejawem zderzania się tych dwóch imperiów. Tyle tylko, że – przynajmniej od upadku ZSRR, które rywalizując z USA, starało się podzielić z Waszyngtonem strefami wpływów – zapomnieliśmy o takim wyścigu imperialnych mocarstw. Uwierzyliśmy w świat, którym rządzą nie najsilniejsi, ale jeden silny hegemon – USA, ale orężem, za pomocą którego utrzymywany jest pokój, jest nie tyle US Army, ile idea prawa międzynarodowego. Na naszych oczach ten świat przeszedł do historii, również ze względu na wycofanie się USA. Widzimy odrodzenie imperiów. A nasza historia uczy nas, że tam, gdzie powstawały potężne imperia – rosyjskie, austriackie czy niemieckie – tam Polska miała poważne kłopoty.