W sobotę 11 maja ulicami Warszawy przeszedł marsz „Stop 447”. Organizowany przez środowiska narodowe pochód rozpoczął się pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, a zakończył pod ambasadą USA. Demonstranci protestowali przeciw przyjętej przez Kongres USA ustawie „JUST Act”, która według nich może sprawić, że Polska będzie zmuszona zapłacić organizacjom żydowskim liczone w setkach miliardów złotych odszkodowania.
Środowiska polityczne i ideowe na prawo od PiS-u już od dłuższego czasu ostrzegają, że amerykańska ustawa jest największym zagrożeniem i wyzwaniem stojącym przed Polską na progu trzeciej dekady XXI w. Hasła niesione podczas demonstracji nie pozostawiały wątpliwości co do opinii zgromadzonych na temat roszczeń amerykańskich środowisk żydowskich. „Kochamy Żydów, ale nie będziemy tolerować złodziejstwa” – to najbardziej dyplomatyczne z nich.
Choć organizatorzy podkreślali ponadpartyjny charakter marszu, to widać tam było przede wszystkim liderów jednego komitetu wyborczego. Dla Konfederacji, która połączyła narodowców, „korwinistów” oraz Grzegorza Brauna, Liroya, Marka Jakubiaka i Kaję Godek, sprzeciw wobec „JUST Act” jest nie tylko wyrazem krytycznych poglądów na obecne relacje polsko-izraelskie, ale też tym tematem kampanii wyborczej, który najbardziej mobilizuje jej elektorat.
Zapomniany czeski szczyt
Pełna nazwa ustawy „JUST” to Justice for Uncompensated Survivors Today Act, czyli w wolnym tłumaczeniu „Ustawa o uczynieniu sprawiedliwości dla ocalonych z Holokaustu”. Przegłosowana ona została przez Kongres w 2017 r., a zaczęła obowiązywać w roku ubiegłym. W Polsce najczęściej mówi się o niej „Ustawa 447” z powodu numeru druku, na którym projekt ustawy wpłynął do Senatu. O przepisach tych zaczęto gorąco debatować na polskiej prawicy jeszcze przed przegłosowaniem ustawy, więc dla określenia jej używano numeru senackiego. Ustawa nakłada na administrację amerykańską obowiązek poinformowania Kongresu o tym, jak wygląda restytucja mienia pozostawionego przez Żydów w Europie po II wojnie światowej. Do listopada tego roku Departament Stanu, czyli amerykański odpowiednik polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ma złożyć raport w tej sprawie.
Ustawa „JUST” odwołuje się do Deklaracji Terezińskiej z 2009 r. Została ona podpisana przez reprezentantów 46 państw w Terezinie w Czechach. Z ramienia Polski w szczycie tym uczestniczył Władysław Bartoszewski. Sygnatariusze z Terezina zadeklarowali, że należy umożliwić spadkobiercom mienia pożydowskiego odzyskiwanie majątków poprzez stworzenie w tym celu skutecznej procedury prawnej. Jednak w deklaracji pojawia się również kontrowersyjny akapit o tym, że mienie pożydowskie, które nie ma spadkobierców, powinno zostać wykorzystane w celu poprawy sytuacji osób, które przetrwały Holokaust, a także upowszechniania wiedzy o nim. Właśnie na ten zapis powołują się zarówno organizacje żydowskie, domagające się zwrotu tak zwanego mienia bezspadkowego, jak i krytycy „JUST Act”. Jest on ulokowany w rozdziale dotyczącym nieruchomości, które oczywiście mają największą wartość spośród wszystkich rodzajów majątku, więc budzi to zrozumiałe emocje. Tym bardziej że mamy w pamięci to, jak wyglądało odzyskiwanie nieruchomości w Warszawie.
Kwoty z sufitu
Sprawę komplikuje i podgrzewa fakt, że rozbieżności między pojawiającymi się kwotami roszczeń są spore. Już w 2015 r. Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego oszacowała wartość majątku pozostawionego w Polsce na 230 mld złotych. Środowiska w Polsce najgłośniej przestrzegające przed żydowskimi roszczeniami często jeszcze ją „zaokrąglają” do 300 mld złotych. Jednak eksperci izraelscy na zlecenie władz Izraela kilkanaście lat temu oszacowali ogólną wartość potencjalnych roszczeń wobec Polski na 30 mld dolarów, czyli nieco ponad 100 mld złotych. A więc trzy razy mniej, choć także ta kwota musi robić wrażenie. Tym bardziej że od Niemiec organizacje żydowskie uzyskały w sumie równowartość 100 mld dolarów za wszystkie szkody uczynione Żydom przez Niemców w trakcie II wojny światowej. A pamiętajmy, że Polska ani nie wywołała wojny, ani nie prowadziła Zagłady.
Obecne roszczenia żydowskie mocniej bulwersują z uwagi na to, że Żydzi otrzymali już rekompensaty od poszczególnych państwa na mocy szeregu różnych umów międzynarodowych. Już w 1952 r. Republika Federalna Niemiec podpisała traktat z Izraelem gwarantujący wypłatę roszczeń. W 1960 r. PRL podpisał umowę z USA, na mocy której przekazano 40 mln ówczesnych dolarów państwu amerykańskiemu na zaspokojenie roszczeń obywateli USA z tytułu nacjonalizacji mienia w Polsce po 1945 r. W wyniku tej umowy obywatele USA, także pochodzenia żydowskiego, których przodkowie pozostawili nad Wisłą znacjonalizowany majątek, powinni domagać się rekompensaty od państwa amerykańskiego. Nasze państwo powinno poczuwać się do załatwienia roszczeń jedynie tych żyjących spadkobierców, którzy są obywatelami Polski. Kolejną kwestią jest fakt, że majątek pozostawiony nad Wisłą, szczególnie ten nieruchomy, był po wojnie w większości kompletnie zniszczony, więc jego realna wartość była bez porównania niższa niż przed wojną. Polska podniosła kraj z ruin własnymi siłami, a za zniszczenia nie odpowiada, więc trudno by pozostawione mienie wyceniać po obecnych cenach.
Wyolbrzymiane zagrożenie
Jakkolwiek obecne roszczenia żydowskie wobec Polski mają wyjątkowo mizerne podstawy, mówiąc dyplomatycznie, to wyolbrzymianie znaczenia „JUST Act” nie jest specjalnie racjonalne. Ustawa „JUST” jest częścią amerykańskiego prawa, a nie polskiego, więc nie wywołuje żadnego bezpośredniego wpływu na polskie państwo. Wprost jest to zresztą stwierdzone na stronie ambasady amerykańskiej, która postanowiła wyjaśnić niektóre kontrowersje wokół ustawy: „Ustawa JUST nie wymaga, aby jakikolwiek kraj wypłacał pieniądze pojedynczym osobom, obcym rządom lub międzynarodowym organizacjom z racji zwrotu mienia łącznie z bezspadkowym z okresu Holocaustu. Intencją Kongresu amerykańskiego w odniesieniu do tej ustawy jest dostarczenie informacji na rzecz rozwiązania tych kwestii”.
Także Deklaracja Terezińska nie wywołuje sama z siebie żadnych skutków prawnych, gdyż deklaracje nie są częścią twardego prawa międzynarodowego, które wiąże państwa-sygnatariuszy, tylko miękkiego, które jest wyrażeniem woli podjęcia pewnych działań w przyszłości. Wyciąganie z niej konkretnych zobowiązań wobec Polski nie ma podstaw, można się na nią powoływać co najwyżej w swojej narracji politycznej.
Mimo to środowiska prawicowe, głównie zgrupowane w Konfederacji, wieszczą niemalże katastrofę związaną z roszczeniami żydowskimi. Mają one być według nich największym zagrożeniem współczesnej Polski, choć 100 mld złotych to tylko 5 proc. rocznego polskiego PKB, a więc co roku wypracowujemy jako kraj wartość dwadzieścia razy większą. Nawet gdyby zrealizował się zupełnie nieprawdopodobny scenariusz, w którym mielibyśmy zwrócić organizacjom żydowskim mienie tej wartości, to jego wpływ na Polskę jako całość w dłuższym okresie byłby niewielki.
USA mogą naciskać na Polskę w tej sprawie, kładąc na stół chociażby większą amerykańską obecność wojskową, jednak mamy alternatywę w postaci przygotowywanej współpracy wojskowej w ramach Unii Europejskiej, o czym warto naszym sojusznikom zza oceanu przypominać.
Oczywiście nie ma żadnych uzasadnionych podstaw, żebyśmy spełnili roszczenia zagranicznych organizacji żydowskich, które przyjmują momentami zupełnie absurdalne rozmiary, jednak wyolbrzymianie znaczenia tej sprawy jest równie nieracjonalne i służy głównie interesom marginalnych środowisk na skrajnej prawicy.