Po co dzieciakom z Aleppo basen pływacki?
– Odpowiedź na to pytanie znajdzie każdy, kto usunie z niego słowa „z Aleppo”. Dzieci z Aleppo nie są inne niż dzieci z Warszawy, Łodzi, Poznania czy Bydgoszczy. A „po co dzieciom basen?” to chyba jest pytanie retoryczne.
To może być jednak uderzające. Miasto ledwo podnosi się z gruzów, a my mamy w nim budować basen...
– Jasne, w czasie wojny nawet ornaty drze się na bandaże, kościoły zamienia w szpitale, szkoły na garnizony i wreszcie dzieci w żołnierzy. W tym właśnie jest problem, że wojna sieje takie spustoszenie i powoduje takie zmiany w całym społeczeństwie. Zakończenie wojny to nie tylko ustanie działań zbrojnych, ale odkręcenie jej skutków: dzieci muszą na nowo stać się dziećmi. Dlatego chcemy w ośrodku Terre Sainte stworzyć świat, którego dzieci potrzebują, a którego na skutek wojny w Aleppo nie ma. Basen jest elementem tego świata.
Zacznijmy jednak od początku. Dlaczego pomagamy akurat ludziom z Aleppo?
– Każdy pomaga tym ludziom potrzebującym, którzy pojawili się w ich życiu, stajemy się bliźnim dla tego człowieka, który leży przy drodze, którą akurat przechodzimy. Bóg zaprowadził mnie do Aleppo jeszcze przed wojną, prowadząc mnie drogami ojców Kościoła. Wtedy powstała braterska więź z Kościołem będącym częścią tego miasta – jednego z najstarszych miast świata. Moja osobista bliskość z tymi ludźmi rozciągnęła się później na całe stowarzyszenie, a przez stowarzyszenie na tych wszystkich, którzy dzięki „Domowi Wschodniemu” chcą być w kontakcie z Bliskim Wschodem.
Aleppo, przez swoją historię i kulturę, jest miastem należącym do dziedzictwa świata. Trochę jak katedra Notre Dame, która nie jest bliska tylko sercom paryżan. To dlatego, gdy słyszeliśmy, że Aleppo prawie spłonęło, poczuliśmy solidarność z tym miastem.
Solidarność międzyludzka czy świadomość powszechności Kościoła?
– I jedno, i drugie. Czasem się zastanawiam, co przeważa. Solidarność międzyludzka na pewno przejawia się w obecności w Aleppo międzynarodowych organizacji pomocowych. Świadomość powszechności Kościoła i jedności między chrześcijanami natomiast w tym, że w naszych parafiach modlimy się za Aleppo i wspieramy „naszych”, którzy pomagają potrzebującym. Zbierając środki na basen, nie mam poczucia, że przekazujemy je komuś innemu, ale że to właśnie my sami budujemy ośrodek, bo przecież nasz Kościół tworzy go wśród ruin Aleppo.
Zdecydowana większość z nas wiedzę o świecie czerpie z mediów. Telewizja, internet, rzadziej gazety. A ksiądz?
– W sumie z wszystkiego po trochu, zależy o jakiego rodzaju wiedzę chodzi. Czym innym jest wiedza o zawiłościach procesów politycznych, gospodarczych czy społecznych, a czym innym znajomość aktualnej sytuacji w Aleppo czy Damaszku. Zrozumienie świata Bliskiego Wschodu wymaga wiele cierpliwości i daleki jestem od przekonania, że dużo wiem o tym, co tam się dzieje i jak rozwiązać skomplikowane sytuacje, które sprawiają, że w wielu miejscach tli się czy wybucha wojna.
W działalności „Domu Wschodniego” jak ognia unikamy polityki czy ideologii, które dominują w przekazie medialnym i dyskusjach w internecie. Koncentrujemy się na konkretnych ludziach. Dlatego nasi wolontariusze wyjeżdżają do Syrii czy Egiptu, by z jednej strony pomagać konkretnym społecznościom, a z drugiej – weryfikować na miejscu nasze pomysły dotyczące wsparcia. Dzięki temu nie działamy w próżni, ale w oparciu o realne sytuacje, problemy, ludzi. Każdy pomysł „od czapy” zderza się z rzeczywistością i usycha niczym drzewo oliwne zasadzone pod łódzkim wieżowcem albo zakrawa na groteskę, jak kosze do segregacji odpadów ustawione w ruinach starego miasta w Aleppo przez jakąś agendę ONZ.
Skoro to są spotkania z konkretnymi ludźmi, to z pewnością znacie konkretne rodziny i ich konkretne problemy. Przykłady?
– Waness mieszka w Aleppo, ma żonę i dwóch synów. Ukradli mu ekspres do kawy, przez co stracił możliwość zarobkowania na utrzymanie rodziny. Zebraliśmy środki, żeby mógł wrócić do pracy.
W innej sytuacji była Marie, o której opowiedziała nam siostra Brygida. Dziewczynka cierpi na porażenie mózgowe. Jej mama ma stwardnienie rozsiane, a gdy tata, który utrzymywał rodzinę, zachorował na serce i musiał zrezygnować z pracy, cała rodzina wpadła w nędzę. Zebraliśmy pieniądze, dzięki których wspieramy rodzinę kwotą 30 dolarów miesięcznie przez rok, pomagając przetrwać czas choroby ojca.
Zaangażowaliśmy się też w pomoc dla szkoły dla niepełnosprawnych prowadzonej przez doktor Binan w Aleppo. Organizuje ona zajęcia dla prawie setki dzieci z zespołem Downa, autyzmem lub innymi upośledzeniami mentalnymi. Historie wielu tych dzieci są wstrząsające, w bardzo wielu wraca problem biedy, utraty któregoś z rodziców, wykorzystania... Doktor Binan wykonuje heroiczną pracę, żeby tych najsłabszych chronić, więc przekazując środki na funkcjonowanie jej ośrodka, włączamy się w pomoc tym dzieciom.
Co przeciętnego Polaka może zaskoczyć w codzienności Aleppo?
– Pewnie każdego zaskoczyłoby co innego. Mnie w Aleppo, ale także w innych miejscach Syrii naznaczonych wojną, cały czas najbardziej zaskakuje fakt żywotności pokoju. Raz byłem zaproszony na wesele zorganizowane w zrujnowanym centrum Homes. Sala weselna albo przetrwała czas wojny, albo została szybko odbudowana. W każdym razie chwilę po północy wyszedłem z sali weselnej na puste, zrujnowane ulice miasta, z weselnej radości prosto w ciszę gruzów. Podobne doświadczenie co krok przeżywałem w Aleppo: na jednej uliczce rejwach bliskowschodniego suku, a kilka kroków obok cisza morza ruin. W parterach budynków, których wyższe piętra są zupełnie zniszczone, ludzie otwierają sklepiki, kafejki, warsztaty.
Wojna ma niesamowitą siłę niszczącą, ale jest w człowieku tak wielkie pragnienie życia, pracy, rodziny, przyjaźni, po prostu normalności, że ono nie gaśnie nawet w sytuacji, która w naszej wyobraźni maluje się w najczarniejszych barwach. Na własne oczy tego nie widziałem, ale ludzie z Aleppo opowiadają o dzieciach grających w piłkę na ulicy będącej linią frontu. Z budynków po obu stronach ulicy ostrzeliwują się walczące strony, a na dole chłopaki kopią piłkę. Ojciec Firas opowiadał, że jednego dnia podczas zajęć sportowych dla dzieci zaczęło się bombardowanie dzielnicy. W pierwszym odruchu dzieciaki uciekły z boiska, ale po chwili wszyscy doszli do wniosku, że jedyne co mogą zrobić w tej sytuacji, to zignorować wojnę. To jest zdumiewające, ale w pewnym sensie obie rzeczywistości robią swoje równocześnie: wojna i pokój. Codzienność Aleppo jest tego najlepszym przykładem.
Inaczej chyba podchodzimy też do upływającego czasu i ustalonych terminów...
– [Śmiech] Tak, to jest element codzienności całego arabskiego i afrykańskiego świata, który czasem trudno nam zaakceptować. Koniec końców jednak człowiek Zachodu dochodzi do spostrzeżenia, że my cenimy czas, a oni czas mają. Sam często wpadam w taki wir zajęć, że czas liczę w sekundach. Wtedy naprawdę tęsknię za Bliskim Wschodem, gdzie spóźnienie się na spotkanie dwie lub trzy godziny nikogo nie dziwi ani nie denerwuje.
W Polsce nie ma religijnych enklaw, tymczasem Aleppo jest podzielone na strefy, właśnie według klucza wyznaniowego. Małe getta?
– Tak, to było jedno z moich pierwszych zdumień na Bliskim Wschodzie. Wydawało mi się, że większa różnorodność religii i wyznań w tamtym świecie sprawia, że ludzie tam są bardziej nauczeni funkcjonowania w pluralistycznym społeczeństwie. Tymczasem odkryłem, że oczywiście w szkole czy kawiarni religia nie ma większego znaczenia, zwłaszcza w przypadku ludzi młodych, ale już jeśli chodzi o miejsce zamieszkania czy wybory polityczne – jak najbardziej ma. W miastach Bliskiego Wschodu są dzielnice muzułmańskie i chrześcijańskie, a wejście muzułmanina na teren kościoła, czy chrześcijanina do meczetu, zdarza się naprawdę nieczęsto. Religia odgrywa większą rolę w życiu i funkcjonowaniu tamtejszych społeczeństw, niż nam się wydaje z perspektywy naszego świata.
Chrześcijanin idzie po pomoc do chrześcijanina, muzułmanin do muzułmanina. Da się tak żyć?
– Oni tak żyją. Religia tworzy ich społeczne więzi. Z jednej strony to jest dobre, bo te więzi są silne. Z drugiej jednak strony z racji na różnorodność religii całość społeczeństwa jest podzielona, gdyż między grupami scalonymi religią nie ma silnych więzów. Więcej, ponieważ religie ze sobą się spierają, dość łatwo można na bazie religii wywołać konflikt społeczny. To jest jedna z najsmutniejszych spraw, które można zobaczyć w Syrii czy w Egipcie: jak łatwo w polityczną czy ekonomiczną wojnę można wprzęgnąć religię. Dlatego tak cenne jest to, co stanowi istotę chrześcijańskiej wiary, czyli istniejące obok braterskiej więzi wewnątrzkościelnej poczucie powszechnego braterstwa. Jezus pytanie: „kto jest moim bliźnim?” zamienia na pytanie: „dla kogo ty jesteś bliźnim?”. Jemu bardzo zależy na tym, żeby religia tworzyła wspólnotę, do której w jakiś sposób należy każdy człowiek.
W Terre Sainte jedną z ważniejszych osób zaangażowanych w budowanie centrum jest psycholog, muzułmanka. Dla młodego pokolenia widok księdza i muzułmanki pracujących razem jest bezcennym elementem budowania ich sposobu myślenia i działania.
Jaka jest sytuacja Kościoła w tamtym rejonie?
– Trudna, jak każdej mniejszości. Myślę, że dociera do nas bardzo dużo informacji o prześladowaniach i cierpieniach Kościoła. To jest dobre i ważne – o tym nie wolno milczeć i dziękować trzeba ludziom, którzy przeróżne trudne sytuacje i wyrządzaną chrześcijanom krzywdę nagłaśniają. Ważne jest jednak, żebyśmy pamiętając o cierpieniu naszych braci w wierze, nie zapominali o tym, że ich sytuacja nie jest odosobniona i żebyśmy ich cierpienia nie wykorzystywali do rozpoczynania wojny religijnej.
W Iraku dużo trudniejszą sytuację mają na przykład jazydzi. Także muzułmanie nie stanowią jednej grupy społecznej górującej nad „nie muzułmanami”, ale skomplikowaną mozaikę. Czysto statystycznie od bomb terrorystów muzułmańskich ginie więcej muzułmanów niż chrześcijan. Ocena trudności położenia chrześcijan w Syrii, Iraku czy Egipcie – na tle wszystkich konfliktów religijnych – nie jest prosta.
Chrześcijan ubywa. Czy na gruzach Aleppo wspólnota wyznawców Chrystusa próbuje się odrodzić czy usycha?
– Nie tylko w Aleppo, ale wszędzie tam, gdzie na skutek wojny chrześcijanie porzucili swoje domy, szukając nowego miejsca do życia, to jest olbrzymi problem. Bolesny jest zwłaszcza exodus młodych, którzy w momencie wchodzenia w dorosłe życie, zdają sobie sprawę z przerażających ograniczeń, które wiążą się z sytuacją w ich kraju. Proste pragnienie pracy, założenia rodziny czy edukacji rodzi w nich pytanie o wyjazd z kraju. Wobec tego problemu pasterze Kościołów, biskupi i księża, bardzo starają się zatrzymać ich na miejscu, ale nie zrobi się tego bez stworzenia im warunków, w których będą mogli normalnie żyć. W Aleppo widziałem olbrzymią pracę biskupów, księży i sióstr zakonnych, dzięki którym udaje się choć trochę powstrzymać migrację, a nawet zachęcić do powrotu tych, którzy po ucieczce nie zakorzenili się gdzie indziej. Mimo wszystko w samym Aleppo wspólnota chrześcijańska obecnie jest dużo mniejsza liczebnie niż była przed wojną.
Jaka jest w Syrii pozycja tak małych organizacji pozarządowych jak stowarzyszenie „Dom Wschodni”? Jesteście w stanie pomagać skutecznie?
– Powiedziałbym, że z obserwacji tego, jak realizowana jest pomoc, i z różnych rozmów wynika, że skuteczniej pomagają mniejsze organizacje. Nie są bowiem zmuszone do uzyskiwania pozwoleń od lokalnych władz ani nie muszą wpisywać się w struktury państwowe, dzięki czemu udaje się uniknąć wszechobecnej korupcji. Małe organizacje docierają bezpośrednio do ludzi. W tym sensie są skuteczniejsze, choć skazują się na rezygnację z prowadzenia wielkich projektów.
Innym kanałem, który pozwala na skuteczne działanie, jest współpraca z lokalnymi Kościołami lub organizacjami kościelnymi, które dzięki Bogu cieszą się sporą autonomią od lokalnych władz. To też pomaga chronić środki pomocowe przed przejęciem ich przez inne osoby niż te, do których były kierowane. Jakiś czas temu głośno było o konwoju Czerwonego Krzyża, który wiózł pomoc dla mieszkańców wyzwalanej przez armię rządową w Syrii miejscowości. Wszystkie środki medyczne zostały przejęte przez wojsko. Małe organizacje unikają takich sytuacji.
Niech Ksiądz powie szczerze: macie nadzieję na zebranie tego miliona czy też pomysł był zwyczajną prowokacją?
– Szczerze? Mam nadzieję, ale pełną obaw. Z jednej strony wiem, że w Polsce bez problemu gromadzi się takie środki, ale rozumiem, że może być trudno przekonać ludzi do wsparcia takiego konkretnie celu. Mimo pełnych emocji i często zaangażowania ideologicznego rozmów o problemach Bliskiego Wschodu i kwestiach, które z nich wynikają, konkretna sytuacja dzieci i młodzieży w Aleppo jest nad Wisłą dość abstrakcyjna. Ale właśnie ta sytuacja prowokuje mnie do zbierania miliona na basen w Aleppo. Dzięki tej zbiórce zmuszamy ludzi do przemyślenia pewnych spraw na nowo. Liczę na to, że znajdzie się w Polsce wystarczająca liczba ludzi, którzy na pytanie Jezusa: „kto okazał się ich bliźnim?”, odpowiedzą: „my”.
Są oczywiście inne drogi pozyskania przez stowarzyszenie takich środków na pomoc w Aleppo. Można starać się o nie u osób decydujących, co robić z pieniędzmi z naszych podatków... Ale wtedy wchodzimy, niestety, w przestrzeń lokalnej polityki partyjnej w naszym kraju. Zdecydowaliśmy zatem, że zapytamy wprost poszczególnych ludzi: może masz ochotę okazać się bliźnim dla młodych z Aleppo? Jeśli w 40-milionowym narodzie sto tysięcy ludzi dałoby pozytywną odpowiedź wyrażoną przekazaniem 10 złotych, będziemy mieli ten milion.