Logo Przewdonik Katolicki

Pośród ruin Aleppo

Kamila Tobolska
Archiwum

Rozmowa z siostrą Brygidą Maniurką ze Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi posługującą w Aleppo o tym, jak wygląda codzienność w tym mieście i jaka pomoc jest potrzebna jego mieszkańcom

Siostro, jak wygląda w tej chwili sytuacja w Aleppo?
Panuje tutaj znacznie większy spokój niż jeszcze kilka tygodni temu. Ludzie chcieliby już wrócić do normalnego życia, ale warunki na to jeszcze nie pozwalają. Po pierwsze wyzwolony jest tylko teren w tej części miasta, gdzie znajduje się dom naszego zgromadzenia i kościół parafii pw. św. Franciszka, jedynej rzymsko-katolickiej parafii w mieście. Jak się ocenia, to obszar mający około 10 km średnicy, ale i na nim sytuacja nie jest jeszcze bardzo stabilna. Wszędzie wokoło toczą się cały czas walki. Przed nami więc jeszcze sporo wyzwań.
 
Straszny jest widok ulic w Aleppo, który dociera do nas za pomocą mediów...
Dopiero od niedawna możemy wchodzić na tereny, które dotychczas były zajęte i zobaczyć na własne oczy skalę zniszczeń. To morze ruin. Ale już dosłownie dwie uliczki od biura przy parafii, w którym pracuję, po domach także zostały tylko gruzy...
 
Czego wam najbardziej brakuje do życia?
Ogromnie odczuwamy brak podstawowych rzeczy, chociażby prądu, co jest wielkim utrudnieniem. Ratunkiem są agregaty, które zapewniają prąd na kilka godzin w ciągu dnia. To dzięki nim możemy teraz rozmawiać przez internet. W niektórych dzielnicach nie ma też wody, nie funkcjonuje także sieć kanalizacyjna. Dzisiaj na przykład jedna z pań przyszła do pracy bardzo szczęśliwa, bo nareszcie popłynęła u niej woda i od razu zabrała się do prania. Poza tym nie ma też pracy. Panuje wielkie bezrobocie, wszystkie fabryki są zniszczone. Mieszkańcy próbują więc uruchamiać małe sklepy i warsztaty, na przykład krawieckie czy szewskie. Do tego w sklepach jest bardzo mało produktów, a dostępne mają bardzo wysokie ceny. Trudno jest zwłaszcza tym, którzy musieli opuścić swoje domy, a teraz, gdy wrócili, zastali je w gruzach albo uszkodzone. To, co znajdowało się w środku, zostało rozkradzione. Miasto bez pomocy z zewnątrz nie da rady udźwignąć ciężaru zniszczeń. Wiele osób tu głoduje, zwłaszcza dzieci, szerzą się choroby. Próbujemy więc przywrócić choćby namiastkę normalności w życiu mieszkańców Aleppo. Jednak wiele rodzin nie widzi dla siebie perspektyw. Dlatego, choć nie ma już w mieście wojny, niektórzy myślą o emigracji. Nie wszyscy jednak mogą czy chcą wyjechać. Ci z chrześcijan, którzy zostali, zasadniczo nie myślą o opuszczeniu Syrii. Podkreślają, że tutaj jest ich dom.
 
Wspólnota sióstr, w której Siostra żyje w Aleppo jest międzynarodowa, prawda?
Jest nas tutaj pięć: Libanka, Syryjka, Francuzka i dwie Polki. Nasz klasztor jest duży, prowadziłyśmy w nim kiedyś szkołę. Teraz należy do nas tylko część klasztornych budynków, resztę upaństwowiono. Nadal prowadzimy jednak akademik dla studentek. Przed wybuchem wojny domowej w 2011 r. mieszkało w nim około 60 dziewcząt, kilka procent z nich to były chrześcijanki. Teraz jest ich 25 i wszystkie to muzułmanki, bo wielu chrześcijan z powodu prześladowań opuściło Syrię.
 
Podejmujecie też inne dzieła, również z myślą o mieszkańcach innych wyznań.
We współpracy z jezuickim ośrodkiem dla uchodźców prowadzimy na przykład ośrodek dziennego pobytu dla dzieci autystycznych. Jedna z sióstr zajmuje się też pracownią dla kobiet, do której przychodzą na psychoterapię zarówno chrześcijanki, jak i muzułmanki. Każdy stracił tutaj kogoś bliskiego, podczas walk lub na skutek bombardowania czy strzelaniny, z powodu chorób czy głodu.
W naszym domu jest sporo miejsca, mamy też duży ogród i możemy przyjąć nawet 150 osób. Zgłaszają się do nas na przykład grupy ze swoim księdzem i programem rekolekcyjnym. Same organizujemy też dni skupienia dla osób indywidualnych. Widzimy u mieszkańców Syrii wielkie zmęczenie psychiczne i potrzebę wyciszenia, modlitwy, pobycia sam na sam z Bogiem. Staramy się dać im taką możliwość, jestem zresztą odpowiedzialna za ten obszar. Staram się także towarzyszyć tym, którzy przychodzą do naszego klasztoru i proszą po prostu o rozmowę o życiu, również duchowym. Towarzyszę też grupie Wspólnota Życia Chrześcijańskiego o duchowości ignacjańskiej.
Na naszym terenie znajduje się również kuchnia wydająca do 10 tys. ciepłych posiłków dziennie. My użyczamy jedynie na nią miejsca, resztą zajmują się osoby wyznaczone przez ośrodek jezuitów. Mieszka też z nami kilka rodzin muzułmańskich, których domy zostały zbombardowane.
 
Niesienie pomocy w tak potrzebującym jej mieście zapewne wymaga odpowiedniego rozeznania, swoistej dyplomacji?
– Ponieważ jesteśmy zgromadzeniem międzynarodowym i w Aleppo kojarzy się nas z Watykanem i pieniędzmi, rozeznałyśmy, żeby nie podejmować własnych projektów pomocowych, ale rozdysponowywać otrzymane środki we współpracy z miejscowymi organizacjami czy wspólnotami kościelnymi. Wspólnie szukamy, kto jest najuboższy i kogo trzeba wesprzeć.
 
Chociażby kogo wskazać do programu „Rodzina rodzinie” realizowanego przez polską Caritas?
– Tak. Jego koordynacją zajmuje się u nas druga Polka, s. Urszula Brzonkalik. Jesteśmy szczególnie wrażliwe na los mieszkańców obrządku greckoprawosławnego i syriackiego. To wspólnoty bez pasterza, który na miejscu zawsze organizuje pomoc. Ich biskupi zostali bowiem uprowadzeni i nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Uznałyśmy więc, że w Aleppo pomoc z projektu „Rodzina rodzinie” powinna być kierowana zwłaszcza do osób z tych obrządków.
 
Siostra z kolei od niedawna zajmuje się rozdysponowywaniem środków, które postanowił przekazywać mieszkańcom Aleppo Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata „Maitri” mający swoją siedzibę w Gdańsku.
– Nawiązał on z nami kontakt na początku stycznia tego roku, a już na początku lutego rozpoczęła się realizacja dwóch przygotowanych przez Ruch projektów na rzecz osób niepełnosprawnych w naszym mieście. Dotarł już do nas pierwszy przelew ze środkami w wysokości 10 tys. euro.
 
Dlaczego pomocą zostaną objęte właśnie osoby niepełnosprawne?
– Pan Bóg tak to poukładał. Przyznam, że kiedy „Maitri” zwróciła się do nas z propozycją wsparcia dzieci, początkowo nie zareagowałyśmy entuzjastycznie. Mamy bardzo dużo pracy, a Ruch wymaga prowadzenia dokładnej dokumentacji projektowej. Jesteśmy też świadome, że każde dziecko tutaj jest w potrzebie. W parafii mamy ich około 300, nie mówiąc o dzieciach z innych chrześcijańskich obrządków i muzułmańskich. Nie chciałyśmy więc nikogo wyróżniać. Ale zbliżało się święto Ofiarowania Pańskiego, które jest świętem wspólnoty „Wiara i Światło”, działającej też tu, w Aleppo. Wtedy przyszło rozeznanie – pomóżmy osobom niepełnosprawnym, dorosłym i dzieciom. 2 lutego okazało się, że program może ruszyć i ksiądz proboszcz ogłosił to podczas Mszy w intencji wspólnoty. Radość była wielka! Modliliśmy się wówczas również za ofiarodawców, a rodziny osób niepełnosprawnych zadeklarowały, że odtąd codziennie będą pamiętać o nich w modlitwie. To był bardzo wzruszający moment.
 
Pomoc, którą przygotowało „Maitri” ma dwa wymiary, comiesięcznej zapomogi i Adopcji Serca. Na tej drugiej formie pomocy Ruch zna się doskonale, prowadzi ją, we współpracy z polskimi misjonarzami, od ponad 20 lat. W tej chwili obejmuje nią około 3,5 tys. dzieci na całym świecie.
– My do objęcia Adopcją Serca, czyli patronatem na odległość, adresowanym do konkretnego podopiecznego, przedstawiłyśmy listę 29 dzieci z Aleppo. Ich rodzice lub opiekunowie będą otrzymywali co miesiąc 25 euro, czyli około 110 zł. Wiem, że już znaleziono 10 rodzin, które się jej podjęły. Ofiarodawcy będą dostawali fotografie i podstawowe informacje na temat swoich podopiecznych, warunków ich życia i sytuacji rodzinnej.
Z kolei miesięczna zapomoga dla jednej osoby wynosi 30 euro, czyli około 130 zł. Zaplanowano, aby udzielać ich przez rok 58 niepełnosprawnym dorosłym osobom. Do tej chwili „Maitri” zdobyło środki na połowę tego czasu. Będę więc bardzo wdzięczna kolejnym rodzinom i osobom, które zechcą się w Polsce przyłączyć do obu programów (więcej na www.maitri.pl – przyp. red.). Te pieniądze będą cennym wsparciem dla tych rodzin. Tym bardziej że często są one liczne, a do tego niektóre mają po dwoje niepełnosprawnych. Często mieszkają z nimi jeszcze krewni, którzy stracili dom, a wszystko to na małej przestrzeni mieszkania, bez prądu, wody i z problemami z wyżywieniem. Kiedy w niedzielę podczas Mszy, gdy modliliśmy się o pokój, ksiądz proboszcz zapytał dzieci w nawiązaniu do czytań, kto w rodzinach przyjmuje bliźnich, pojawił się las rąk.
 
Aż trudno sobie wyobrazić, z jakimi trudnościami muszą się zmagać w tych ciężkich warunkach rodziny osób niepełnosprawnych...
– Każda rodzina w Aleppo zastanawia się, jak przeżyć kolejny dzień: nakarmić dzieci, zdobyć czystą wodę do picia, zrobić pranie, jak się ubrać, bo jest jeszcze zimno. Oczywiście, że jeszcze większe potrzeby mają niepełnosprawne dzieci czy osoby dorosłe. Rozmawiałam na przykład wczoraj z panią, która ma niepełnosprawnego, leżącego brata. Kiedy zapytałam, jak sobie radzi, przyznała, że najgorzej jest z praniem jego rzeczy i prześcieradeł, które często zabrudza. Proszek i woda kosztują, bo piorą ręcznie, ponieważ nie stać ich na zakup kolejnych jednostek prądu z agregatu, by uruchomić pralkę. Do tego oczywiście dochodzi zakup lekarstw. Przed wojną byli przeciętną pod względem zamożności rodziną i sobie radzili. Teraz zmuszeni są wyciągać rękę po pomoc, bez niej nie byliby w stanie przeżyć.
 
Podobno rozpoczęła już Siostra regularne odwiedziny kolejnych rodziny objętych programem.
– Będę się do nich po kolei udawać w każdą sobotę. Liczę, że pozwoli to jeszcze lepiej poznać ich problemy i potrzeby, co sprawi, że pomoc będzie jeszcze bardziej skuteczna. W rodziny z kolei, mam nadzieję, wleje trochę nadziei. Ta pomoc jest tym bardziej cenna, że w Syrii nawet przed wojną osoby niepełnosprawne nie otrzymywały żadnej pomocy ze strony państwa, a cały ciężar organizacyjny i finansowy opieki nad nimi spoczywał na ich rodzinach.
 
Rodziny mające osoby niepełnosprawne zapewne wzajemnie się też wspierają we wspólnocie „Wiara i Światło”, o której Siostra wspomniała. Jak jest ona liczna?
– W całym mieście działa dziewięć wspólnot Ruchu „Wiara i Światło”, do których należy prawie 90 rodzin mających pod opieką osobę niepełnosprawną. Poszczególne wspólnoty spotykają się przy różnych kościołach, tak żeby transport niepełnosprawnych był jak najdogodniejszy. Z kolei większe spotkania gromadzące wszystkie odbywają się w naszym kościele. Choć Ruch wywodzi się z katolicyzmu, w Aleppo włączają się w niego wszyscy chrześcijanie. Co ciekawe, przed wojną także muzułmanie starali się założyć wspólnotę „Wiara i Światło”, zwrócili się więc do Kościoła o pomoc. Powstał wtedy chrześcijańsko-muzułmański komitet, ale w dalszych jego pracach przeszkodziły działania wojenne. Zresztą również pozostałe wspólnoty miały podczas wojny problemy z działalnością, teraz na nowo zaczyna się ona odradzać. Muszą też sobie poradzić z jeszcze innym problemem, jakim jest brak wolontariuszy opiekujących się niepełnosprawnymi. Byli nimi zazwyczaj ludzie młodzi, którzy po prostu w czasie wojny wyemigrowali wraz z rodzinami. Wojna długo jeszcze będzie zbierała tu swoje żniwo...
 



 Siostra Brygida Maniurka pochodzi z Łagiewnik Małych w województwie śląskim, w 1980 r. wstąpiła do Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi. Od niemal trzydziestu lat mieszka na Bliskim Wschodzie, najpierw w Syrii, pracując w takich miastach jak Homs, Hassake oraz Rakka, czyli nieformalnej stolicy tzw. Państwa Islamskiego na terenie Syrii, gdzie prowadziła ośrodek dla niepełnosprawnych „Ziemia ludzi”. Znaczną część jego podopiecznych stanowili wyznawcy islamu. Od 2009 r. mieszkała w Jordanii, pełniąc funkcję ekonomki prowincji bliskowschodniej. W ramach obowiązków kilka razy w roku wizytowała dwa domy, jakie zgromadzenie ma w Syrii: w Aleppo i Damaszku. Od połowy sierpnia 2016 r. posługuje w Aleppo.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki