Logo Przewdonik Katolicki

Ping-pong, czyli o reformie edukacji

Agnieszka Pioch-Sławomirska
fot. Fotolia

To gorący czas w polskich szkołach. Zakończyły się matury, a absolwenci gimnazjów i podstawówek walczą o miejsca w szkołach średnich. Najwyższa Izba Kontroli miażdży w raporcie reformę edukacji, a Ministerstwo Edukacji Narodowej broni jej niczym lew. Co z tej rozgrywki wynika dla uczniów?

Wprowadzone w ciągu niecałych dziewięciu miesięcy zmiany w systemie oświaty zostały nierzetelnie przygotowane i wdrożone – stwierdza NIK w raporcie opublikowanym 22 maja. Zmiany w oświacie były przygotowane rzetelnie – natychmiast ripostuje MEN.
 
Edukacja pod lupą
Reforma, która weszła w życie 1 września 2017 r., zakładająca m.in. likwidację gimnazjów i wydłużenie nauki w szkołach podstawowych do ośmiu lat jest jedną z najbardziej gruntownych w polskiej oświacie, a jednocześnie najszybciej wprowadzoną.
Poprzednia, z 1999 r., która doprowadziła w ciągu trzech lat do zmiany systemu edukacji z dwu- do trzystopniowego, również spotykała się z zarzutami: krytykowano m.in. wzrost agresji wśród uczniów trafiających do gimnazjów w najtrudniejszym rozwojowo i wychowawczo okresie czy marginalizację szkolnictwa zawodowego. Przeciwko reformie protestował wówczas Związek Nauczycielstwa Polskiego, który zebrał 230 tys. podpisów jej przeciwników.
Obecna reforma wzięta pod lupę wydaje się niemal katastrofą. Tylko czy całkiem sprawna i obiektywna to lupa?
 
Odbijanie piłeczki
Wydatki samorządów na szkoły powiększyły się o 12 proc., a średni wydatek na jednego ucznia w szkołach prowadzonych przez kontrolowane gminy wzrósł w 2018 r. o ponad 6 proc. w stosunku do 2016 r. – dowodzi NIK w raporcie.
21 maja przedstawiciele 10 największych miast zrzeszonych w Unii Metropolii Polskich złożyli w Ministerstwie Finansów wezwania do zapłaty na kwotę łącznie ponad 103 mln złotych kosztów poniesionych w 2017 r. w związku z dostosowaniem szkół do zmian w oświacie. MEN odpowiada, że owszem, bieżące wydatki samorządów na oświatę rosną, ale ich stosunek do wydatków jednostek samorządu terytorialnego ogółem spada, a dochody samorządów rosną szybciej niż wydatki bieżące w zakresie oświaty.
Od września naukę w szkołach ponadgimnajzalnych i ponadpodstawowych ma rozpocząć 706 tys. uczniów: 336 tys. absolwentów gimnazjów i 370 tys. szkół podstawowych. Według MEN „liczba miejsc w szkołach prowadzonych przez JST [jednostki samorządu terytorialnego – przyp. red.] jest większa od liczby spodziewanych kandydatów o ponad 20 tysięcy” i „każdy absolwent szkoły podstawowej i gimnazjum znajdzie miejsce w szkole od 1 września”. Raport NIK wykazuje tymczasem, że stan gotowości przyjęcia uczniów jest różny w skali kraju – i według danych zebranych z kuratoriów w styczniu 2019 r. w ośmiu województwach liczba miejsc jest zbyt mała (zachodniopomorskie, pomorskie, warmińsko-mazurskie, wielkopolskie, kujawsko-pomorskie, mazowieckie, świętokrzyskie, dolnośląskie), a w siedmiu (lubuskie, opolskie, śląskie, łódzkie, podlaskie, lubelskie, podkarpackie) wystarczająca lub nawet większa w stosunku do liczby uczniów – np. w podkarpackim o około 11, 5 tys. (województwo małopolskie przekazało dane w innym układzie – dotyczącym liczby oddziałów). Można więc odtrąbić sukces i dowodzić, że miejsc jest więcej niż uczniów, ale cóż to znaczy dla uczniów na przykład z województwa wielkopolskiego, gdzie wykazano brak ponad 5 tys. miejsc, czy pomorskiego, gdzie jest 4 tys. miejsc za mało?
Raport NIK kwestionuje także inne elementy reformy, m.in. sposób przygotowania i zawartość podstawy programowej oraz podręczników, pogorszenie warunków lokalowych, problemy z wyposażeniem szkół i sal w pomoce dydaktyczne. Wskazuje też, że gdy dla rekrutacji elementem są oceny na świadectwie, za które uczniowie mogą uzyskać cenne punkty, brak spójnego i porównywalnego pomiędzy szkołami systemu oceniania może działać na niekorzyść niektórych z nich. Bo przykładowo za opanowanie 50 proc. wymaganego materiału uczniowie mogli otrzymać w różnych szkołach ocenę dopuszczającą, dostateczną lub dobrą. Rzeczywiście na świadectwie szóstka szóstce nierówna, co wynika z możliwości, jakie dają wewnątrzszkolne systemy oceniania związane z decentralizacją systemu oświaty w reformie z… 1999 r.
 
Większość, czyli kto?
Reforma była odpowiedzią na oczekiwania większości Polaków – czytamy w oświadczeniu MEN. Zdanie to zresztą wielokrotnie wybrzmiewało w wypowiedziach minister Anny Zalewskiej, podobnie jak wiele innych stwierdzeń mających utwierdzać w przekonaniu, że wszystko jest pod kontrolą.
Rzeczywiście w komunikacie z badań CBOS „Polacy o reformie systemu edukacji” z lutego 2017 r. 57 proc. badanych uznało, że system edukacji z ośmioletnią szkołą podstawową, czteroletnim liceum ogólnokształcącym oraz pięcioletnim technikum będzie lepszy niż ten z sześcioletnią podstawówką, trzyletnim gimnazjum, trzyletnim liceum ogólnokształcącym i czteroletnim technikum. Poparcie dla reformy było tym większe, im niższy poziom wykształcenia badanych, mniejsza miejscowość zamieszkania i niższy dochód per capita. Istotne znaczenie miały też praktyki religijne i sympatie polityczne: reforma największe poparcie miała wśród zwolenników PiS i Kukiz’15.
Z kolei sondaż przeprowadzony na zlecenie „Rzeczpospolitej” pod koniec maja ubiegłego roku wykazał, że choć Polacy przyzwyczaili się do nowego systemu edukacji, to jednak najmniej przekonani są do niego ci, którzy mają dzieci: aż 42 proc. ocenia reformę źle, a kolejne 12 proc. – raczej źle. Dobrze o zmianie wypowiada się 42 proc. ankietowanych. Negatywne podejście rodziców to zapewne efekt problemów, z którymi muszą mierzyć się ich dzieci.
 
Z polityką w tle
Data publikacja raportu wydaje się nieprzypadkowa: 22 maja, czyli w czasie poprzedzającym bezpośrednio wybory do Parlamentu Europejskiego, w których startowała minister Anna Zalewska. – 22 maja o 6 rano zawieszono na stronie NIK raport, bez naszej opinii czy komentarza. Mamy 14 dni, żeby się do niego ustosunkować. Wyrażamy żal, że NIK, która zasłużyła na szacunek obywateli, angażuje się w kampanię wyborczą – oceniła szefowa MEN. Sądząc jednak po sondażowych wynikach, jakie znamy w momencie oddawania numeru do druku, nie przeszkodziło to jej w uzyskaniu mandatu.
Obecna reforma raczej nie kształtuje szkoły na miarę XXI wieku: nie uczy samodzielnego myślenia, nie promuje kreatywności, twórczego rozwiązywania problemów, choć niewątpliwie jest sporo chlubnych wyjątków – placówek, których dyrektorzy i nauczyciele robią, co mogą, w ramach obowiązującego systemu. Skutki batalii toczonej na polu edukacji z polityką w tle ponoszą uczniowie, najbardziej dotkliwe ci z roczników „eksperymentalnych”. Jednak na miarodajne oceny jakości reformy trzeba chyba trochę poczekać. Pytanie, co kto w takiej ocenia uzna za sukces i czy jak zwykle batalia o wygraną nie będzie się toczyć na poziomie dyskusji o pieniądzach i władzy. Oby uczniowie nie pozostali w tle. Bo przecież to oni powinni być najważniejsi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki