Logo Przewdonik Katolicki

Serotonina

Natalia Budzyńska

Serotonina, czyli hormon szczęścia, w najnowszej powieści Michela Houellebecqa występuje w postaci tabletek antydepresyjnych. Od kilku dni rozmyślam nad tą książką, która była moim towarzyszem podróży podczas ostatniego weekendu. Podróż była daleka i uciążliwa, pociągiem do i z Krakowa. Zaczęło się pechowo, bo już na dworcu okazało się, że pociąg ma opóźnienie, które zwiększało się co kwadrans, żeby ostatecznie osiągnąć 180 minut. Na peronie panował chaos, pani przez megafon wciąż informowała o kolejnych zmianach, więc nie mogłam się skupić ani przez chwilę. Lekturę zaczęłam więc od nowa już w pociągu. Sześć godzin w sobotę i kolejne kilka godzin w niedzielę.

Lubię i nie lubię Houellebecqa. Nie przepadam za jego cynizmem i ironią, ale podoba mi się błyskotliwość i niepoprawne politycznie spojrzenie na współczesny świat. Tym razem się męczyłam. Podróż była męcząca i lektura też. Straszne było puste życie bohatera, mężczyzny zbliżającego się do pięćdziesiątki, który posiłkując się antydepresantem, przypomina sobie swoje przygody miłosne i przyjacielskie, poszukując w nich uczuć. Ostatecznie, kiedy tylko jakiekolwiek uczucia się pojawiały, on je porzucał, nie zważając na ból, a właściwie oszukując się i wciąż przed bólem uciekając. A może raczej uciekał przed strachem przed bólem. Tymczasem ból zadawał i ból odczuwał, a tabletki ten ból tylko przyklepywały. Trochę ponad trzysta stron towarzyszenia temu mężczyźnie w tym obrzydliwie pustym życiu jest doświadczeniem nieznośnie nudnym i beznadziejnym. I owszem, pod koniec lektury miałam poczucie straconego czasu, bo okazuje się, że jednak od literatury oczekuję jakiś uniesień, a przynajmniej podniesień. Nie dziwiło mnie więc, że bohater marzy już o śmierci, wciąż jednak łykając tabletki, które przecież myśl o śmierci mają skutecznie oddalić, zmuszając niejako pacjenta do życia. No więc umrze czy nie umrze? Da radę żyć mimo objawiającej mu się prawdy o własnym życiu? Że takie puste i że utracił na własne życzenie to, co najważniejsze?

Houellebecq oczywiście osadza bohatera w rozpadającej się Europie, w cywilizacji bez wartości, przewidując jej upadek w każdej formie. No i na końcu zaczyna mówić wprost, dokładnie diagnozując powód owej pustki prowadzącej do śmierci. A nawet więcej, ostatni akapit to posumowanie w stylu „kawa na ławę”, które zdecydowanie nie każdemu będzie się podobać. Czyżby ten francuski skandalista wskazywał na brak Boga jako powód braku szczęścia? Czyżby jedyną prawdziwą i skuteczną serotoniną była miłość i wiara w zbawczą mękę Chrystusa?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki