Rozmawiałem z wieloma osobami, które zostały zdradzone. Na początku, krótko po zdradzie, mówią zazwyczaj to samo: dalsza wspólna droga nie ma sensu. A potem? Bywa różnie. Czasem rozstają się na zawsze.
– Wspólna przyszłość po zdradzie zależy od dobrej woli obu stron: czy będą chcieli sobie z tym razem poradzić. To wymaga bardzo silnej motywacji. Droga jest długa.
Motywacja słabnie, chwilami bliska jest zeru. Nie wiem, czy jesteśmy w stanie wmówić sobie: chcę dalej mimo wszystko…
– Nie musimy wmawiać, ale możemy odkrywać to, co jest.
A co jest oprócz bólu?
– Jak trochę opadną negatywne uczucia, to coś głęboko w nas się jednak odzywa. To znaczy, że może coś pozytywnego w nas przetrwało. I to jest odkrycie, o którym mówię. Nie muszę sobie wmawiać, że powinnam pomimo wszystko wierzyć we wspólną przyszłość, bo ta wiara gdzieś sama się rodzi. Nawet jeśli na początku jest bardzo niewielka lub nie ma jej wcale.
Na początku jest po prostu złość. Może z czasem coś się zmienia.
– Jest złość, bo zdrada dotyka intymności. I nie mam na myśli tego, co fizyczne. To też, ale myślę przede wszystkim o intymności więzi uczuciowej, jaka została naruszona. To jest zranienie, które dotyka czegoś, czego nie potrafimy nazwać. Może to nawet jest w tym wszystkim najtrudniejsze: nie potrafimy opowiedzieć innym, dlaczego to tak bardzo boli. Jakbyśmy byli w tym bólu całkowicie osamotnieni. To osamotnienie może prowadzić do całkowitego zamknięcia na drugiego: on mnie już nigdy nie zrozumie, a ja już nigdy nie będę potrafiła mu zaufać.
Nigdy, nigdy…
– Dobrze zauważyłeś. Tak jest zwykle na początku. Świat się zawalił i stracił fundamenty. Stąd te radykalne słowa. Nie oddają one obrazu pełnej rzeczywistości, ale na pewno dobrze opisują stan uczuć. I osoba zdradzona ma do nich prawo, także do ich wyrażania. Jeśli w tym momencie ktoś z boku zacznie przyśpieszać proces i mówić: nie wszystko stracone, będzie dobrze itp., paradoksalnie zamiast pomagać będzie tylko dolewać oliwy do ognia złości. Na początku trzeba słuchać, pozwolić osobie zranionej na emocjonalny „krzyk”.
A potem?
– Potrzebna jest decyzja woli: tak, spróbuję pomimo tego, co teraz czuję.
Pomimo? Jak to zrobić?
– W osobie zdradzonej z czasem samorzutnie pojawia się przeczucie pozytywne: zawalczyć jednak warto. Pojawia się ono gdzieś głębiej i jakby obok bólu wynikającego ze zdrady. Nadal oczywiście jest między tymi pozytywnymi i negatywnymi uczuciami jakaś walka. Ogromna walka. I może się ona skończyć decyzją obojga, żeby wspólnie przez to przejść.
Co boli najbardziej?
– Odrzucenie. I dotyczy to równo mężczyzn, jak i kobiet. Rozróżnienia płciowe dotyczą sposobu okazywania uczuć związanych z odrzuceniem, ale poziom bólu nie ma żadnego związku z byciem kobietą czy mężczyzną.
Na różnym poziomie, ale chyba każdy z nas przeżył jakiś rodzaj odrzucenia. Co łączy doświadczenia tych, którzy Tobie o nich opowiadają?
– Utrata albo przynajmniej spadek poczucia własnej wartości. Tyle że zazwyczaj jest to spadek duży. Na początku to działa tak samo jak przy stracie kogoś zmarłego. Porównałabym to doświadczenie do swego rodzaju „żałoby”: ktoś odszedł… Przynajmniej na poziomie emocji stał mi się nagle bardzo obcy. Ten spadek wartości może być nagły, ponieważ informacja o zdradzie zaskakuje, jest wstrząsem. A bywa przecież tak, że wcześniej wydawało się, że jest dobrze. I to zderzenie sprzecznych ze sobą komunikatów sprawia, że natychmiast patrzymy na samych siebie w innym świetle. Tak jakbyśmy odkryli, że to, co myśleliśmy o sobie dotychczas, było kłamstwem i właściwie nie wiemy, co jest prawdą. Jakbyśmy nagle samych siebie nie potrafili poznać. Z jednej strony jest ten winny: on, ona… Ale zaraz potem przychodzi myśl: no tak, ale zrobił to mnie, a więc to ja jestem kimś gorszym, niewartym jego/jej wierności.
Wyobraź sobie, że żyjesz z kimś w bardzo intymnej więzi. Dzielicie ze sobą właściwie wszystko. I nagle ktoś z tego związku robi coś takiego, co odbiera ci do niego zaufanie. I to na bardzo głębokim poziomie. Nie można się dziwić, że czasem pojawia się reakcja zdradzonego: tak, to ja jestem do niczego, a on (lub ona) jest tak niezwykły, wartościowy, idealny. Paradoksalnie, osoba zdradzona może nieracjonalnie idealizować zdrajcę. Wszystko zależy od tego, jak postrzegamy samych siebie.
Idealizować?
– To jest efekt wejścia w zależność. Jeśli kogoś bardzo kochasz, a teraz on się oddalił (dosłownie, bo nastąpiła separacja albo emocjonalnie, bo stracił twoje zaufanie), to po jakimś czasie bardzo głęboko odczuwasz jego brak. Właśnie wtedy istnieje niebezpieczeństwo idealizowania osoby, której ci brakuje.
Dlaczego osoba zdradzona obwinia siebie?
– Czasami mówi się, że niektóre kobiety kochają za bardzo. Zresztą dotyczy to także mężczyzn. „Za bardzo” w tym sensie, że biorą na siebie odpowiedzialność za zło popełnione przez swojego partnera. Tylko że tak wyrażana miłość nie prowadzi do niczego dobrego. Można współczuć winowajcy, ale nie może tego robić w początkowym stadium osoba zdradzona. Może współczucie w bólu z powodu grzechu okazać na przykład ksiądz czy przyjaciel. Ale osoba zdradzona ma prawo do okazywania swoich negatywnych uczuć. To jest dla obu stron uzdrawiające, odsłaniające prawdę o tym, co się naprawdę stało. Od tej prawdy nie można uciec, nie można jej wypychać, zaprzeczać jej czy minimalizować poziomu zła, który ona odkrywa. Można natomiast próbować sobie z nią jakoś poradzić. Jeśli osoba zdradzona będzie się koncentrować na bólu drugiej strony i brać na siebie odpowiedzialność za jej czyny, to w efekcie ten, który zdradził, może poczuć się usprawiedliwiony i nie wejść na drogę naprawy sytuacji.
Wyczuwam, że opowiadasz o osobach, które boją się ewentualnego rozstania, bo co to tak naprawdę znaczy „kochają za bardzo”?
– Bywa przecież tak, że więź małżeńska przestaje być związkiem dwojga wolnych ludzi, a staje się uzależnieniem emocjonalnym jednego od drugiego. Wtedy osoba zdradzona nie potrafi sobie wyobrazić życia bez tego, który ją zdradził. Trzyma się jej kurczowo, boi się bez niej żyć. Może ktoś z boku pomyśli: zobacz jak on/ona kocha. Ale w rzeczywistości to nie jest miłość, ale uzależnienie. Tylko osoba potrafiąca wyobrazić sobie życie bez tej drugiej osoby kocha naprawdę, a nie z emocjonalnego przymusu. I dlatego tylko osoba wolna od takiego przymusu jest w stanie poukładać wszystko na nowo. Wybaczanie drugiemu podyktowane tylko lękiem przed stratą może pogłębić problemy. Zdrada w takim związku to prawdziwa katastrofa, bo osoba zdradzona – jeśli to ona jest uzależniona emocjonalnie – będzie gotowa akceptować poniżanie jej. Do tego stopnia, że będzie to nazywać miłością. Oczywiście zakładam, że będą takie osoby, które okażą się zdolne przez pewien czas cierpliwie znosić takie poniżające słowa czy gesty. Nie mówię, że ktoś ma je naśladować albo że tak należy robić, ale wiem, że niektórzy tak chcą, przez pewien czas. Będzie to jednak postępowanie zdrowe tylko wtedy, gdy wynikać będzie z ich wolnej decyzji, a nie z jakiekolwiek uczuciowej presji czy poczucia moralnej powinności: lęku przed odrzuceniem, przed wspólnie zaciągniętym kredytem czy koniecznością wspólnego wychowania dzieci.
Czy przebaczenie po zdradzie jest zawsze możliwe?
– Można pielęgnować uczucia złości, które coraz bardziej zamykają. Wówczas nie jest możliwa decyzja o przebaczeniu. Właśnie dlatego dalsza wspólna droga po zdradzie wymaga decyzji. Nawet jeśli wciąż odzywają się negatywne uczucia. Uzdrawiające nie jest jednak samo zadecydowanie, co dalej, ale raczej sama decyzja, aby dalej razem iść, będzie efektem wspólnego przyglądania się historii, która doprowadziła do zdrady. Dopiero takie wspólne spojrzenie w przeszłość pozwoli lepiej zobaczyć, że nie wszystko jest stracone. I że wciąż odzywają się w obojgu uczucia miłości, że one nie zgasły. Decyzja o przebaczeniu nie będzie więc całkowicie pozbawiona uczuć. Chodzi o to, żeby odkryć i „uczepić się” tych uczuć, które są pozytywne, które dają nadzieję pomimo wszystko. Nawet jeśli ich obecność jest jak małe światło w wielkiej ciemności zniechęcenia. Jest złość, ale zawsze jest też jakieś przekonanie: „coś wspólnie zbudowaliśmy i to w nas jest”. Taka droga wymaga ciągłego przekraczania siebie.
Powróćmy do historii zdrady. Jak przyglądać się przeszłości, żeby to prowadziło do naprawy, a nie do rozdrapywania ran? Znam sytuacje, w których takie powroty były albo niemożliwe – bo ktoś nie chciał do tego, co przeżywał wracać – albo nieskuteczne, tzn. tylko pogłębiły rozdarcie.
– Nikt nie jest dobrym sędzią we własnych sprawach. Przyglądanie się wspólnej historii pokazuje, ile było w niej decyzji podjętych dla dobra drugiego i niewynikających tylko z emocji. To jest też nazywanie własnych potrzeb, które nie były zaspokajane przez drugiego, ale też odkrywanie innych, które zaspokajane były i to one właśnie zbudowały to, co było dobre. Jest jedno i drugie. Nazywanie niezaspokojonych potrzeb ma jednak na celu nie tylko ocenę przeszłości, ale też pokazanie drugiemu, czego dzisiaj w ich związku brakuje. Zdrada czasami odkrywa bardzo wiele nienazwanych wcześniej potrzeb, których drugi w ogóle nie zauważał. Rozmawiałam z mężczyzną, którego zdradziła żona i poczuł się wtedy, jakby dostał obuchem w głowę. Ale przyglądając się historii ich związku, odkrył, że bardzo często ją zostawiał, nie rozmawiał, za bardzo zajmował się sobą. Wciąż uważał, że są jakieś ważne sprawy, w konkurencji z którymi ona przegrywała. Dlatego to on, zdradzony, pierwszy podjął decyzję, że uratuje małżeństwo. Chociaż dla niego było to nadal bardzo trudne. W końcu podjęli decyzję razem. To był początek długiej drogi, w której krok po kroku oboje weryfikowali, w jakich wymiarach życia nie zauważali siebie wzajemnie.
To jest scenariusz udany. Ale zdarzają się też rozstania. Właściwie jest ich coraz więcej.
– Separacja jest możliwa. Kościół też naucza, że bywają sytuacje, w których jest ona nie tylko moralnie dopuszczalna, ale wręcz konieczna. Na przykład wtedy, gdy w związku stosowana jest przez którąś ze stron przemoc. I nie chodzi jedynie o przemoc fizyczną. Czasami osoby pokrzywdzone decydują się na rozwód, aby prawnie uzyskać większy dystans wobec osoby, która je krzywdzi. Tylko że i rozwód, i separacja są niebezpieczne ze względu na możliwość kolejnych zdrad. Nie możemy jednak odbierać prawa do separacji tym, którzy nie są w stanie nadal mieszkać ze swoim mężem czy żoną. Mają prawo powiedzieć: aktualnie to mnie przerasta. Nigdy nie wiemy, co ta osoba przeżyła i co ją wewnętrznie blokuje. Nie mówię, że ma żyć z innym/inną. Mówię tylko, że bywają sytuacje emocjonalnie na tyle trudne, że związek fizycznie się rozpada i oboje mieszkają oddzielnie. To nie znaczy, że wszystko mają uznać za stracone. Separacja czy nawet rozwód nie muszą oznaczać całkowitego zamknięcia się na drugiego. I dobrze, żeby takimi nie były. Choć podkreślam: w konkretnej sytuacji, szczególnie na początku, nie możemy na zdradzonym wymuszać żadnych decyzji.
Chciałbym, żebyśmy przez chwilę przyjrzeli się temu, kto zdradził.
– Po pewnym czasie przestajemy patrzeć jednostronnie. Na początku winny jest tylko zdradzający. Ale później dopuszczamy myśli, że ja też mogłem zawinić. Przynajmniej częściowo. Chociaż to nie oznacza równoważenia win: zdrada nie jest nigdy czynem usprawiedliwionym, nawet jeśli ktoś miał ku temu powody. Dlatego wina zdradzającego jest zawsze – a przypuszczam, że jest tak w większości przypadków – nieporównywalnie większa. Dlatego jeśli chcesz pomóc parze, która przeżyła zdradę, zawsze powinieneś cierpliwie posłuchać również tego, kto zdradził, posłuchać jego interpretacji wydarzeń. Nie wolno zajmować stanowiska: jestem po tej czy po tamtej stronie. Przypuszczam, że dla księdza czy terapeuty to jest duże wyzwanie. Jeśli nie potrafisz się dystansować, nie bierz się za pomoc. Zakładam jednak, że jeśli z czasem okazuje się, że temu, kto zdradził, brak dobrej woli i jest w nim tylko zrzucanie winy na drugą stronę, ten drugi ma prawo wystawić mu walizki za drzwi. Ma prawo powiedzieć: nie możesz mnie emocjonalnie maltretować. I powtórzę: to nie musi oznaczać końca związku. A powiedziałabym nawet, że w niektórych przypadkach właśnie dlatego związki się odbudowują, że jedna ze stron doświadczyła konsekwencji swojego postępowania.
Zakładasz, że takie wystawienie walizki za drzwi zadziała?
– Powiedziałabym: może zadziałać albo że w niektórych sytuacjach jest to konieczne. Takich, jak o tym mówiłam przed chwilą. Masz jednak rację, że możemy mieć też do czynienia z osobą bardzo niedojrzałą. Wówczas będzie ona szukać winy jedynie na zewnątrz. Nie w sobie, ale zawsze w innych. Symptomatyczne dla osób niedojrzałych emocjonalnie jest nieustanne przerzucanie odpowiedzialności na innych. Zdradzający może obwiniać w nieskończoność partnera: miałem/-am prawo cię zdradzić, bo ty…
Mówisz o pomocy. Tylko kto rzeczywiście może skutecznie pomóc? Albo kto nie zaszkodzi? Gdy o tym wszystkim opowiadasz, nabieram przekonania, że bez fachowca się nie obejdzie.
– Może obejść się bez fachowca. Przetrwać kryzys i odbudować związek mogą jednak tylko osoby, które potrafią rozmawiać. Jeśli nie potrafią komunikować na wystarczająco głębokim poziomie, potrzebują pomocy. Może pomóc psychoterapeuta. Dobrze jednak, żeby to była osoba, która budzi zaufanie i która potrafi zachować dystans, zbyt łatwo nie stanie po jednej ze stron. Ale może być też rozsądna przyjaciółka, kolega, ktoś bliski.
Od czego mają zacząć?
– Na początku trzeba ustalić, jakich słów nie będą używać. Oboje muszą nauczyć się zasad komunikacji, które prowadzą do rozwiązywania problemów, a nie tylko do podgrzewania atmosfery. Jeśli zdrada ma swoją historię, to prawdopodobnie wiedzy o takiej komunikacji nie mieli albo jej nie stosowali.
Warto w takiej sytuacji pójść do księdza?
– Niech idą, ale do kogoś, komu ufają. Natomiast ksiądz musi wiedzieć, że prawdopodobnie zaczną od wzajemnego oskarżania się i musi być gotowy spotykać się z nimi nie jeden, a wiele razy. Czasami podczas takiego spotkania trzeba przerwać rozmowę i pozwolić obojgu pójść do drugiego pokoju. Padają często wzajemne oskarżenia. Wtedy nie jest możliwa płynna rozmowa. Czasami rodzą się kłótnie, które prowadzą do przerw w spotkaniach. Czasami trzeba odczekać, aż opadną emocje, i zacząć na nowo.
Wspólnota może też wspierać osoby, które maja taki kryzys?
– Może. Ale nie przesadzajmy: ci ludzie nie śpią z nimi, nie są wewnątrz tego, co się dzieje. Mogą się modlić, rozmawiać, pomagać akceptacją. Ale nie mogą wymuszać decyzji: będziemy z wami, jeśli nie będziecie w separacji.
Zatem załóżmy, że oboje postanowili być razem: dobra wola to jedno, a co z wyobraźnią, z podejrzeniami, z zazdrosnymi myślami, że on nadal o niej myśli? Co z pamięcią osoby zdradzonej, która wciąż przypomina, że ten drugi z kimś innym spał?
– To wymaga pracy nad swoimi myślami.
Co to znaczy?
– Chodzi o odwracanie uwagi, żeby wciąż nie tkwić w tych myślach. Na początku warto dużo rozmawiać, przepracowywać emocje. Powracać do tematu, żeby jakoś sobie w głowie i sercu poukładać. Ale potem trzeba zajmować się innymi sprawami, ludźmi, żeby ból nie ogarnął całej naszej wyobraźni.
Dobrym sposobem na odwracanie uwagi jest modlitwa. Nie wiem, jak to działa w przypadku zdrady małżeńskiej, ale gdy sypie się przyjaźń, modlitwa jest skarbem. Mam na myśli takie podchodzenie do problemów, żeby o nich nie tyle zapominać, ile oddawać w ręce Tego, który chce się nimi zająć, nie zostawiać mnie z nimi samego.
– Na różnych poziomach związek może emocjonalnie słabnąć. Nawet jeśli nie doszło do zdrady, uczucia mogą się bardzo wypłukać. Dlatego to, co mówisz, jest ważne, bo oprócz naszych ludzkich pokładów miłości jest jeszcze łaska sakramentu małżeństwa. Czasami o tym zapominamy. Tak, jakbyśmy chcieli polegać tylko na własnych siłach.