Co kupić na obiad, kto zawozi dzieci na zajęcia, kiedy ostawić auto do mechanika – lista codziennych małżeńskich komunikatów jest długa. Niby razem, a jednak obok siebie. Co to znaczy: naprawdę spotkać się w małżeństwie?
Jerzy: – To prawdziwe wyzwanie: jak ze sobą rozmawiać, żeby budować relacje, a nie tylko wymieniać informacje. Codzienne zajęcia mają w tle ładunek emocjonalny i sytuacyjny: boimy się, że się spóźnimy, okazujemy niezadowolenie, że na obiad znowu to samo, zdenerwowanie, że „ty jeszcze nie przygotowałaś dzieci do wyjścia, a ja się spóźnię do pracy”. Pojawia się złość, lęk, który wywołuje, klasyczne już w komunikacji małżeńskiej, pretensje i wymówki: guzdrzesz się, z tobą nie można się dogadać – i te najgorsze, niewypowiedziane osądy przeradzające się w przekonania: on mnie już nie kocha, ona jest do niczego. Emocje niszczą nasze „razem” i sprawiają, że żyjemy obok siebie. Powodują, że nie potrafimy wysłuchać się do końca, zrozumieć się i pod ich wpływem prowadzimy często małżeńskie dyskusje, które tylko nakręcają spiralę przemocy słownej, psychicznej, a czasem i fizycznej. Mijamy się, zamiast spotkać. A żeby naprawdę spotkać się w małżeństwie, trzeba bardziej słuchać siebie nawzajem, niż mówić, starać się rozumieć drugiego, nie osądzać, dzielić się sobą, a nie dyskutować, a nade wszystko przebaczać. Potrzebna jest otwartość na siebie nawzajem, która pozwoli patrzeć na siebie wciąż w nowy sposób, wyzwolić się ze schematów: „on już taki jest”, „ona się nie zmieni”. A często te utrwalone opinie o sobie nawzajem wynikają stąd, że się po prostu nie znamy.
Można się nie znać, mieszkając ze sobą ileś lat?
Irena: – Zwykle wiemy dobrze, co mąż czy żona lubi jeść, jakie ma przyzwyczajenia i nawyki, jakie lubi ubrania, a nie wiemy, co naprawdę przeżywa, odczuwa, jakie ma pragnienia, tęsknoty. Nie znamy jego czy jej życia wewnętrznego, duchowego. Często wyrabiamy sobie na te tematy opinie, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo są one powierzchowne. Rozmowa o tym jest w małżeństwie bardzo ważna. To właśnie takie rozmowy sprzyjają prawdziwemu spotkaniu się w małżeństwie.
Idea Spotkań Małżeńskich była odpowiedzią na nieumiejętność wielu małżeństw, aby rzeczywiście się ze sobą spotykać?
Irena: – Nasz ruch zaczął się rozwijać u schyłku lat 70. jako odpowiedź na problem masowo już wówczas rozpadających się małżeństw. Ale dziś idea Spotkań Małżeńskich jest jeszcze bardziej potrzebna. To tak, jakby Pan Bóg z góry przewidział, co będzie potrzebne, i powołał Spotkania Małżeńskie, żeby ludzie uczyli się dialogu.
Tylko że w małżeństwie nie zawsze obie strony są nie niego otwarte.
Jerzy: – Ważna jest próba zrozumienia, dlaczego tak się dzieje. Może ja tę drugą osobę zagaduję, nie daję przestrzeni do dialogu, chcę „wyciągać zeznania”, oceniam, chcę ją zmienić? Może narzucam się ze swoimi pomysłami na życie, nie starając się zauważyć jego czy jej przeżyć, doświadczeń?
Zmianę relacji w małżeństwie trzeba zaczynać od siebie, a nie od drugiego człowieka. Potrzebne jest życzliwe zauważenie męża, żony, z którym trudno się dogadać, jako osoby. Na prawdziwy dialog trzeba czasem poczekać. Ale warto wtedy zwracać uwagę, by wysłuchać, rozumieć i nie oczekiwać od razu tego samego od drugiej strony.
A gdy brakuje cierpliwości, a w domu „latają” talerze – ostrych słów, pretensji, wynikających z niezrozumienia, niespełnienia potrzeb, zmęczenia?
Irena: – Często jest to pośrednie wyrażanie uczuć. Dobrze jest rozumieć, co za tymi talerzami naprawdę się kryje. A praktyka pokazuje, że latające talerze nie są dla małżeństwa najgorsze. Najgorsze jest zamknięcie i milczenie.
Papież Franciszek przyzwala na „latające talerze”, ale warunek jest jeden: pojednanie. Czy zdolność do przebaczenia to to samo co ugodowość?
Jerzy: – Nie, to nie to samo. Ugodowość jest cechą osobowości, która może być szansą, ale może być także zagrożeniem w postaci zgody na zło „dla świętego spokoju”. Natomiast przebaczenie oznacza zaprzestanie podtrzymywania w sobie trudnych uczuć wobec współmałżonka.
Świeccy czują się często niezrozumiani przez księży, którzy nie mają doświadczenia codziennych relacji, rodzicielstwa. Są w stanie rzeczywiście małżeństwom towarzyszyć?
Jerzy: – Towarzyszenie kapłana polega na tym, że słucha, rozumie, podzieli się własnym doświadczeniem i przypomni o miłości Boga do człowieka i drogowskazach tej miłości pomiędzy ludźmi, jakie odnajdujemy w Piśmie Świętym. Jeżeli ksiądz dzieli się swoim doświadczeniem dialogu z innymi ludźmi i z Bogiem, staje się bardziej wiarygodny w oczach świeckich. A małżonkowie wspierają innych poprzez dzielenie się konkretnym codziennym doświadczeniem, gotowość do rozmowy, okazanie życzliwości, dodanie nadziei.
Jednak zawsze towarzyszenie – czy świeckich, czy osób duchownych – wyklucza moralizowanie, pouczanie czy doradzanie lub próby rozwiązywania za kogoś jego problemów.
Trudne jest zrozumienie tego, co w Kościele nazywa się „sakramentalnym wzmocnieniem” małżeństwa…
Irena: – Małżeństwo sakramentalne to w myśl powszechnej opinii takie, które zawarło ślub w kościele. I tyle. Tymczasem jest to rzeczywistość duchowa, konsekrowana, która jest wspólną drogą do zbawienia, ale realizuje się także w codzienności, między innymi w rozmowie o tym, co kupić na obiad i kto zawiezie dzieci na zajęcia. Również w takich drobiazgach weryfikuje się miłość, wierność i uczciwość małżeńska.
Zapraszacie na rekolekcje w osobnych grupach także osoby żyjące po rozwodzie w nowych związkach – odpowiadają na nie?
Jerzy: – Tych małżeństw cywilnych, żyjących w powtórnych związkach po rozwodzie, przyjeżdża wciąż niewiele. Bardzo silnie są w nich zakodowane schematy, ze Kościół je odrzucił, że powinni się natychmiast rozejść albo zaprzestać współżycia seksualnego. Boją się, że będziemy ich do tego nakłaniać. Ale tych, którzy przyjeżdżają, staramy się upewnić, że Pan Bóg ich kocha, a po drugie, że droga ich odnowienia więzi z Bogiem i Kościołem prowadzi przez pełny miłości dialog w ich związkach i ich dialog z Panem Bogiem. Zachęcamy ich, by podejmowali w tym dialogu tematy dla nich trudne. Nasze towarzyszenie polega na inspirowaniu ich do takiego dialogu i zachęcaniu do wytrwania na tej drodze. Oni sami podejmują decyzje.
A pary żyjące w związkach nieformalnych?
Irena: – Wiele z nich także uczestniczyło w Spotkaniach Małżeńskich. Zachęca ich to, że wszystko dzieje się u nas w wolności i miłości. Do niczego ich nie nakłaniamy. Oni sami muszą dojrzeć do decyzji na związek sakramentalny. Towarzyszymy im w ich poszukiwaniach, ich pragnieniu miłości coraz pełniejszej. Wiele z nich po rekolekcjach zawarło związek sakramentalny. My przyjmujemy każdy związek mężczyzny i kobiety, którzy w dobrej wierze, uczciwie i szczerze poszukują pogłębienia swojej relacji ze sobą i z Panem Bogiem.
Co to znaczy: szczęśliwe małżeństwo?
Jerzy: – Szczęśliwe dla mnie to tyle, co spełnione. Małżeństwo bywa czasem bardzo trudne, przeżyte w cierpieniu, a jednak spełnione, bo przeżyte z świadomości wytrwania w miłości Jezusa. Nie zawsze jest szczęśliwe w potocznym rozumieniu tego słowa. Receptą na takie spełnione małżeństwo jest dialog z samym sobą, ze sobą nawzajem i z Panem Bogiem. Dialog, w którym jest zawsze pierwszeństwo słuchania przed mówieniem, rozumienia przed ocenianiem, dzielenia się przed dyskutowaniem, a nade wszystko przebaczanie.
Irena: – Nie ma tutaj gotowej recepty. Zawsze potrzebna jest otwartość i życzliwość wobec siebie. To inspiruje dynamikę relacji.
Irena i Jerzy Grzybowscy Założyciele międzynarodowego katolickiego stowarzyszenia Spotkania Małżeńskie, zatwierdzonego przez Stolicę Apostolską, mającego na celu pogłębianie więzi małżeńskiej poprzez dialog. Z wykształcenia oboje są geografami. Autorzy licznych publikacji dotyczących małżeństwa, przygotowania do małżeństwa i duchowości małżeńskiej